
Reklama.
Pewne jest jedno - Familiada wciąż jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych programów w polskiej telewizji. W TVP2 jest oglądana tej jesieni przez 1 900 668 widzów, co daje 20,47 proc. udziału w rynku. Drugi Polsat ma "zaledwie" 829 201 widzów. Dostać się do Familiady nie jest łatwo, na swój występ czekałem prawie rok
Z pozoru zgłoszenie jest banalnie proste: wysyła się maila ze zdjęciem i wypełnionym prostym formularzem. To jednak nie koniec, po miesiącu trzeba zadzwonić, by spytać się o rezultat wstępnej kwalifikacji. W przypadku mojej drużyny odpowiedź była pozytywna, więc... czekaliśmy dalej.
Tym razem na casting. Ostatecznie odbył się po kilku miesiącach w jednym z gdańskich hoteli. Producentka zadała kilka przykładowych pytań, wypełniliśmy kwestionariusze i znów miesiąc czekania. Kolejny już telefon i... dostaliśmy się! To jednak nie oznacza końca oczekiwania. Tym razem producenci mają zadzwonić do nas. Po kilku tygodniach jest telefon: nagrania za dwa tygodnie. Cała kwalifikacja trwała niemal rok, zaś dodzwonienie się do produkcji nie było łatwe – linia często była zajęta. Przygoda w Familiadzie widać nęci nie tylko moją drużynę.
Trzy komplety ubrań
Zapraszająca nas producentka prosiła, by do studia przyjechać wraz z dwoma dodatkowymi kompletami ubrań na przebranie. Był to drobny problem. Wzięliśmy bowiem udział... w zbrojach rycerskich – rekonstrukcjach pancerzy noszonych w okresie bitwy pod Grunwaldem. Zgłosiliśmy się programu, by oprócz dobrej zabawy i żartu, promować sportowe walki rycerskie – pełnokontaktowy sport walki w historycznej oprawie (dwa lata temu z tym samym celem występowaliśmy w półfinale programu Mam Talent). Zaproponowaliśmy więc dwa rodzaje wappenrocków (szata z herbem, którą rycerze nakładali na zbroję) oraz strój cywilny.
Zapraszająca nas producentka prosiła, by do studia przyjechać wraz z dwoma dodatkowymi kompletami ubrań na przebranie. Był to drobny problem. Wzięliśmy bowiem udział... w zbrojach rycerskich – rekonstrukcjach pancerzy noszonych w okresie bitwy pod Grunwaldem. Zgłosiliśmy się programu, by oprócz dobrej zabawy i żartu, promować sportowe walki rycerskie – pełnokontaktowy sport walki w historycznej oprawie (dwa lata temu z tym samym celem występowaliśmy w półfinale programu Mam Talent). Zaproponowaliśmy więc dwa rodzaje wappenrocków (szata z herbem, którą rycerze nakładali na zbroję) oraz strój cywilny.
Inne wymogi - ubrania nie mogą być opatrzone wzorami, napisami ani być w kratkę. Fryzjera na miejscu nie ma, sami uczestnicy muszą więc zadbać o schludny wygląd włosów. Asystentka produkcji poleciła jedynie, by nie były one tłuste lub zbyt mocno nażelowane, co kamera łatwo wychwyci.
Dlaczego trzy komplety? Zwycięzcy mają gwarantowany udział w kolejnym odcinku. W studio nagrywane są aż cztery odcinki z rzędu i mogła zaistnieć sytuacja, że gralibyśmy dalej. Zaproszeni na nagrania byliśmy już od rana – trzeba odbyć próbę, podpisać umowę, przebrać się i ucharakteryzować.
W skład rycerskiej drużyny weszli: Hubert Filipiak z Dies Irae oraz Sylwester Koper, Damian Walter, Piotr Celej z Oliwskiej Drużyny Najemnej Inogici, a także Michał Gzowski. Czwórka ostatnich ćwiczy również w ramach pomorskiej drużyny sportowych walk rycerskich - Fabryka Świń.
Pan Karol
W studiu przy ulicy Inżynierskiej na warszawskiej Pradze zameldowaliśmy się na 30 minut przed czasem. Wykorzystaliśmy go na zwiedzenie budynku. Zdjęcia wiszące na ścianach w studio robiły wrażenie "wehikułu czasu". Były na nich m.in. Familiada z lat 90.. czy teleturniej Va Banque z uczestnikami w za dużych marynarkach i śmiesznych z dzisiejszego punktu widzenia fryzurach. Istny powrót do lat dzieciństwa. Sama sala nagrań też zresztą przypomina lata 90. Ma za to niesamowity klimat świata "przed internetem".
W studiu przy ulicy Inżynierskiej na warszawskiej Pradze zameldowaliśmy się na 30 minut przed czasem. Wykorzystaliśmy go na zwiedzenie budynku. Zdjęcia wiszące na ścianach w studio robiły wrażenie "wehikułu czasu". Były na nich m.in. Familiada z lat 90.. czy teleturniej Va Banque z uczestnikami w za dużych marynarkach i śmiesznych z dzisiejszego punktu widzenia fryzurach. Istny powrót do lat dzieciństwa. Sama sala nagrań też zresztą przypomina lata 90. Ma za to niesamowity klimat świata "przed internetem".
Zajęliśmy szatnie, którą – jak się okazało – mieliśmy dzielić z naszymi przeciwnikami – instruktorami prawa jazdy. Na początek papierologia - przede wszystkim umowy dotyczące używania wizerunku oraz rozliczenie kosztów przejazdu. Po godzinie wskoczyliśmy w same wappenrocki i wzięliśmy udział w próbie, która była de facto normalnym odcinkiem trenowanym "na sucho".
Jak już wspomniałem, studio pamięta najlepsze czasy Familiady - w porównaniu do tego z Mam Talent, wygląda jak duży fiat przy nowym BMW. Największe zaskoczenie - pokój muzyczny. Pokój to jednak nazwa na wyrost, ekipa techniczna nazywa go "trumną". W rzeczywistości jest to po prostu ścianka odgradzająca część studio. W środku fotelik i słuchawki (leciało RMF FM). W sumie czego więcej potrzeba na nieco ponad 15 sekund. Ot kolejna zagadka dzieciństwa rozwiązana.
Gdy już schodziliśmy z sali nagrań, minęliśmy w foyer Karola Strasburgera, a właściwie "Pana Karola" jak większość ekipy go nazywała. Nieco spóźniony wpadł do studia i po przywitaniu się zniknął w garderobie. My udaliśmy się do swojej, by przywdziać zbroje będące wiernymi replikami tych z przełomu XIV i XV wieku.
Karol show
O 12.00, blisko trzy godziny po wejściu do studia, rozpoczynały się właściwe nagrania. Niewielka trybuna z poduszkami, jako siedziskami, zapełniła się emerytami, którzy dorabiają jako publiczność. Cały program (gdyby nie usterka techniczna) właściwie mógłby być nagrywany "na żywo", bowiem nie ma w nim powtórek czy "dokrętek".
O 12.00, blisko trzy godziny po wejściu do studia, rozpoczynały się właściwe nagrania. Niewielka trybuna z poduszkami, jako siedziskami, zapełniła się emerytami, którzy dorabiają jako publiczność. Cały program (gdyby nie usterka techniczna) właściwie mógłby być nagrywany "na żywo", bowiem nie ma w nim powtórek czy "dokrętek".
Jeszcze ostatnie poprawki makijażu, ustawienia światła i kamera rusza – ekipa techniczna uwija się przy nagrywaniu wychodzącego Karola. Najpierw - oczywiście - żart. Przyznam, że nie był zbyt zabawny, ale atmosfera, że opowiada nam go sam "Król sucharów" udzieliła się i uśmialiśmy się setnie. Co ciekawe, Karol Strasburger nie używa promptera... bo go nie ma. Pytanie do konkursu SMS-owego są pisane mazakiem na planszy.
Przechodzi czas do pytań. Pierwsze, drugie, trzecie. Potem niestety techniczna przerwa. Jedna z lamp słabo oświetla studio, naprawa usterki zajmuje pracownikom technicznym prawie 20 minut. W tym czasie Strasburger podchodzi do drużyn, opowiada anegdotki i zadaje pytania dotyczące życia prywatnego i hobby. Po rozmowie zostaje tylko jedno wrażenie: "ten gość jest niesamowity!" Cała jego postać w Familiadzie nie jest kreacją, ustawioną tylko na potrzeby telewizji.
Karol Strasburger jest ujmujący - dowcipkuje, wspomina swój udział w oblężeniu Malborka kilka lat temu, dopytuje o sportowe walki rycerskie i mówi o potrzebie promocji tego sportu. Inteligenty, miły, dowcipny. Prawdziwy clue programu. Bez niego cała polska edycja Familiady straciłaby sens.
Nasz kolega Sylwester nawet opowiedział prowadzącemu "suchara": "A wie pan jak nazywa zdenerwowany zamek? Zamek w Gniewie". Po samym programie powtórka. Strasburger, nawet gdy gasną światła, nie ucieka do szatni. Zostaje z uczestnikami, mimo że za chwile czeka go kolejny odcinek, a wieczór wcześniej grał w teatrze. To właśnie obecność Strasburgera sprawia, że nie ważna była wygrana, lecz dobra zabawa.
Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl