Familiada oglądana w niedzielę to już polska tradycja. Od 21 lat Karol Strasburger zabawia swoimi dowcipami miliony. Dla jednych symbol obciachu, dla innych świąteczna rozrywka, dla kolejnych sentyment do czasów dzieciństwa.
Pewne jest jedno - Familiada wciąż jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych programów w polskiej telewizji. W TVP2 jest oglądana tej jesieni przez 1 900 668 widzów, co daje 20,47 proc. udziału w rynku. Drugi Polsat ma "zaledwie" 829 201 widzów. Dostać się do Familiady nie jest łatwo, na swój występ czekałem prawie rok
Z pozoru zgłoszenie jest banalnie proste: wysyła się maila ze zdjęciem i wypełnionym prostym formularzem. To jednak nie koniec, po miesiącu trzeba zadzwonić, by spytać się o rezultat wstępnej kwalifikacji. W przypadku mojej drużyny odpowiedź była pozytywna, więc... czekaliśmy dalej.
Tym razem na casting. Ostatecznie odbył się po kilku miesiącach w jednym z gdańskich hoteli. Producentka zadała kilka przykładowych pytań, wypełniliśmy kwestionariusze i znów miesiąc czekania. Kolejny już telefon i... dostaliśmy się! To jednak nie oznacza końca oczekiwania. Tym razem producenci mają zadzwonić do nas. Po kilku tygodniach jest telefon: nagrania za dwa tygodnie. Cała kwalifikacja trwała niemal rok, zaś dodzwonienie się do produkcji nie było łatwe – linia często była zajęta. Przygoda w Familiadzie widać nęci nie tylko moją drużynę.
Trzy komplety ubrań
Zapraszająca nas producentka prosiła, by do studia przyjechać wraz z dwoma dodatkowymi kompletami ubrań na przebranie. Był to drobny problem. Wzięliśmy bowiem udział... w zbrojach rycerskich – rekonstrukcjach pancerzy noszonych w okresie bitwy pod Grunwaldem. Zgłosiliśmy się programu, by oprócz dobrej zabawy i żartu, promować sportowe walki rycerskie – pełnokontaktowy sport walki w historycznej oprawie (dwa lata temu z tym samym celem występowaliśmy w półfinale programu Mam Talent). Zaproponowaliśmy więc dwa rodzaje wappenrocków (szata z herbem, którą rycerze nakładali na zbroję) oraz strój cywilny.
Inne wymogi - ubrania nie mogą być opatrzone wzorami, napisami ani być w kratkę. Fryzjera na miejscu nie ma, sami uczestnicy muszą więc zadbać o schludny wygląd włosów. Asystentka produkcji poleciła jedynie, by nie były one tłuste lub zbyt mocno nażelowane, co kamera łatwo wychwyci.
Dlaczego trzy komplety? Zwycięzcy mają gwarantowany udział w kolejnym odcinku. W studio nagrywane są aż cztery odcinki z rzędu i mogła zaistnieć sytuacja, że gralibyśmy dalej. Zaproszeni na nagrania byliśmy już od rana – trzeba odbyć próbę, podpisać umowę, przebrać się i ucharakteryzować.
W skład rycerskiej drużyny weszli: Hubert Filipiak z Dies Irae oraz Sylwester Koper, Damian Walter, Piotr Celej z Oliwskiej Drużyny Najemnej Inogici, a także Michał Gzowski. Czwórka ostatnich ćwiczy również w ramach pomorskiej drużyny sportowych walk rycerskich - Fabryka Świń.
Pan Karol
W studiu przy ulicy Inżynierskiej na warszawskiej Pradze zameldowaliśmy się na 30 minut przed czasem. Wykorzystaliśmy go na zwiedzenie budynku. Zdjęcia wiszące na ścianach w studio robiły wrażenie "wehikułu czasu". Były na nich m.in. Familiada z lat 90.. czy teleturniej Va Banque z uczestnikami w za dużych marynarkach i śmiesznych z dzisiejszego punktu widzenia fryzurach. Istny powrót do lat dzieciństwa. Sama sala nagrań też zresztą przypomina lata 90. Ma za to niesamowity klimat świata "przed internetem".
Zajęliśmy szatnie, którą – jak się okazało – mieliśmy dzielić z naszymi przeciwnikami – instruktorami prawa jazdy. Na początek papierologia - przede wszystkim umowy dotyczące używania wizerunku oraz rozliczenie kosztów przejazdu. Po godzinie wskoczyliśmy w same wappenrocki i wzięliśmy udział w próbie, która była de facto normalnym odcinkiem trenowanym "na sucho".
Jak już wspomniałem, studio pamięta najlepsze czasy Familiady - w porównaniu do tego z Mam Talent, wygląda jak duży fiat przy nowym BMW. Największe zaskoczenie - pokój muzyczny. Pokój to jednak nazwa na wyrost, ekipa techniczna nazywa go "trumną". W rzeczywistości jest to po prostu ścianka odgradzająca część studio. W środku fotelik i słuchawki (leciało RMF FM). W sumie czego więcej potrzeba na nieco ponad 15 sekund. Ot kolejna zagadka dzieciństwa rozwiązana.
Gdy już schodziliśmy z sali nagrań, minęliśmy w foyer Karola Strasburgera, a właściwie "Pana Karola" jak większość ekipy go nazywała. Nieco spóźniony wpadł do studia i po przywitaniu się zniknął w garderobie. My udaliśmy się do swojej, by przywdziać zbroje będące wiernymi replikami tych z przełomu XIV i XV wieku.
Karol show
O 12.00, blisko trzy godziny po wejściu do studia, rozpoczynały się właściwe nagrania. Niewielka trybuna z poduszkami, jako siedziskami, zapełniła się emerytami, którzy dorabiają jako publiczność. Cały program (gdyby nie usterka techniczna) właściwie mógłby być nagrywany "na żywo", bowiem nie ma w nim powtórek czy "dokrętek".
Jeszcze ostatnie poprawki makijażu, ustawienia światła i kamera rusza – ekipa techniczna uwija się przy nagrywaniu wychodzącego Karola. Najpierw - oczywiście - żart. Przyznam, że nie był zbyt zabawny, ale atmosfera, że opowiada nam go sam "Król sucharów" udzieliła się i uśmialiśmy się setnie. Co ciekawe, Karol Strasburger nie używa promptera... bo go nie ma. Pytanie do konkursu SMS-owego są pisane mazakiem na planszy.
Przechodzi czas do pytań. Pierwsze, drugie, trzecie. Potem niestety techniczna przerwa. Jedna z lamp słabo oświetla studio, naprawa usterki zajmuje pracownikom technicznym prawie 20 minut. W tym czasie Strasburger podchodzi do drużyn, opowiada anegdotki i zadaje pytania dotyczące życia prywatnego i hobby. Po rozmowie zostaje tylko jedno wrażenie: "ten gość jest niesamowity!" Cała jego postać w Familiadzie nie jest kreacją, ustawioną tylko na potrzeby telewizji.
Karol Strasburger jest ujmujący - dowcipkuje, wspomina swój udział w oblężeniu Malborka kilka lat temu, dopytuje o sportowe walki rycerskie i mówi o potrzebie promocji tego sportu. Inteligenty, miły, dowcipny. Prawdziwy clue programu. Bez niego cała polska edycja Familiady straciłaby sens.
Nasz kolega Sylwester nawet opowiedział prowadzącemu "suchara": "A wie pan jak nazywa zdenerwowany zamek? Zamek w Gniewie". Po samym programie powtórka. Strasburger, nawet gdy gasną światła, nie ucieka do szatni. Zostaje z uczestnikami, mimo że za chwile czeka go kolejny odcinek, a wieczór wcześniej grał w teatrze. To właśnie obecność Strasburgera sprawia, że nie ważna była wygrana, lecz dobra zabawa.