Żony między innymi Hindusów boją się o swoje rodziny. Agresja i język nienawiści w Polsce wg nich narasta.
Żony między innymi Hindusów boją się o swoje rodziny. Agresja i język nienawiści w Polsce wg nich narasta. Fot. archiwum prywatne Anny Singh

Jedni są za przyjmowaniem uchodźców, inni są przeciw. Jedni chcą otwartego kraju, inni nie chcą „żadnych obcych”. Nawet jeśli ci obcy mieszkają w Polsce od kilku lat, żyją uczciwie, mają polskie rodziny i nic wspólnego z jakimkolwiek terroryzmem, co jest jednym z głównych argumentów obrońców zamkniętych granic. Kto na tym cierpi? Całe rodziny. Nie wszyscy mają jednak ochotę na ten temat milczeć. "Martwimy się o naszych najbliższych, gdy wychodzą do pracy i szkoły" – pisze Anna Singh w imieniu żon Hindusów.

REKLAMA
Agresja, nienawiść, niezgoda
List został wysłany ponad dwa miesiące temu. W tym okresie temat uchodźców i migrantów był już niezwykle żywy. "Atmosfera nagonki i zastraszania osób wyglądających na obcokrajowców zaczęła się od dyskusji na temat przyjmowania uchodźców z Syrii. Rozumiemy potrzebę debaty publicznej w tej kwestii, jednak niepokoi nas język nienawiści i agresji obecny w polityce, mediach tradycyjnych i społecznościowych, jak i w codziennych rozmowach Polaków" – pisały wtedy autorki. Od tego czasu wydarzyło się jeszcze więcej.
Pomocy!
Kobiety prosiły wtedy o pomoc samego prezydenta. "Obejmując urząd, obiecał Pan być prezydentem wszystkich Polaków. Prosimy więc o interwencję w naszym imieniu i uświadomienie naszym rodakom, że ludzie dzielą się tylko na dobrych i złych oraz to, że nie ma lepszych i gorszych ras, narodowości i religii. Apelujemy, by jako Głowa Państwa zdecydowanie i ostro potępił Pan jakże krzywdzący język nienawiści, który zalewa debatę publiczną, nie dając możliwości spokojnej i racjonalnej dyskusji"– czytamy w ich apelu.
Odpowiedź jednak nie nadeszła, a agresja się tylko wzmaga. Rodziny boją się o swoich bliskich, pomimo że de facto nie mają nic wspólnego z tym, co dzieje się na świecie. Wyglądasz inaczej niż przeciętny Polak, bój się – taki jest przekaz. Oto rozmowa z żoną Hindusa, która nie godzi się na takie traktowanie. To, czego oboje doświadczają jest przerażające. A co najgorsze, nie są w takich przeżyciach odosobnieni...
Przede wszystkim chciałabym dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja. Kiedy wysłaliście państwo ten list, czy dostaliście jakąś odpowiedź?
Anna Singh: Nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. List był wysłany pod koniec września.
Rozumiem, że teraz państwo próbują jakoś inaczej interweniować?
Tak, bo jest dramat, nie ma co ukrywać.
Ma pani kontakt z ludźmi z całej Polski?
Tak, jestem założycielką grupy facebookowej, gdzie spotkały się osoby będące w związkach małżeńskich, bądź nieformalnych, z Hindusami. Mamy tam prawie 300 członków. Dzielimy się tym, co się dzieje, a dzieje się w Polsce niefajnie.
Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, agresywnych zachowań jest więcej?
Pomijając to, co wydarzyło się w Paryżu, rasistowskie zachowania zaczęły się od kampanii wyborczej. Teraz mamy narodowców i nacjonalistów w Sejmie. Osoby te mają wpływ na to, co się dzieje.
Ja rozumiem, że ludzie się boją – my też boimy się terrorystów, ale na tę chwilę my bardziej obawiamy się Polaków. Hindusi to spokojny naród, a są myleni z terrorystami. Ostatnio w restauracji, w której pracuje mój mąż, był atak rasistowski. Panowie żądali od jego kolegi, z którym pracuje, żeby się wylegitymował, czy nie jest Syryjczykiem. Obrażali go, straszyli, a takich sytuacji jest naprawdę dużo.
Czy władze miejscowe są w stanie coś z tym zrobić?
Ta sprawa jest zgłoszona na policję, trwa dochodzenie. Niestety, tego typu wydarzeń jest tak dużo, że nie sposób z każdym biegać na policję. Są to sytuacje poważne, ale są też te teoretycznie mniej, które bardzo niszczą psychikę. Agresywne spojrzenia, pokazywanie środkowego palca na ulicy, szepty, hasła typu: „mamy dość tych brudasów”, albo wiadomości na Facebooku: „mam nadzieję, że z tego związku nie będzie dzieci, bo mam już dosyć tych ciapaków i brudasów w Polsce”.
Słyszała pani zapewne o Julii Sondhi z Wrocławia. Jej mąż chodzi w turbanie, bo jest Sikhem. Tak jak mój, ale mój w turbanie nie chodzi. Mąż Julii Sondhi nie może bezpiecznie dotrzeć do pracy. Jeździ tramwajem, a ludzie plują mu na buty, zaczepiają go.
To na pewno nie dotyka tylko tych konkretnych osób, ale całe rodziny. Szczególnie też dzieci.
Tak, oni mają dzieci i boją się o swoje bezpieczeństwo. W Polsce dzieci ze związków są prześladowane w szkołach. Wyzywa się je na przykład od „uchodźców”. Jak takim dzieciom zapewnić bezpieczeństwo?
Uważa Pani, że między innymi prezydent jest w stanie wykonać coś, co pomogłoby ludziom zrozumieć tę sytuację?
Pewnie jest w stanie. Przekaz medialny jest bardzo ważny. Niestety, nie jest on właściwy. Pojawia się dużo manipulacji. Terroryzm nie ma religii, nie ma rasy, nie ma nacji. Ostatnio jeden z programów informacyjnych podał, że 20 rodowitych Polaków było szkolonych przez ISIS. Jeden był zatrzymany, więc to nie jest problem religii, nacji, czy koloru skóry. Jest to zupełnie inny problem.
Zwykli ludzie nie mają też wiedzy. Nie rozróżniają Sikha, Ormianina, Hindusa od terrorysty. Jest wielka islamofobia i to się wymknęło spod kontroli. Politycy wykorzystują to również do swoich gierek, co jest bardzo nieetyczne.
Uważa Pani, że jest coś takiego, co my sami możemy robić, żeby ludzi uspokajać? A może taki przekaz musi jednak iść „z góry”?
Dobrze by było, żeby powstała jakaś uświadamiająca kampania społeczna. Ludzie mają wielkie braki w wiedzy. Przydałby się teraz w szkołach taki przedmiot jak religioznawstwo, czy kulturoznawstwo. Tego nie ma. Ostatnio pani z chemii powiedziała w jednym z gimnazjów, że „Turcy to są Arabowie”. Przecież to ręce opadają. Osoba teoretycznie wykształcona, a nie ma wiedzy i przekazuje jeszcze takie rzeczy dzieciom.
A czy widzi pani na przykład jakieś różnice pokoleniowe w tym, jak reagują ludzie?
Jak przeglądałam statystyki, kto głosuje na narodowców, to często są to osoby w młodym wieku. A skąd to się bierze? Moim zdaniem to właśnie przez szkołę.
W takim razie załóżmy, że odzywa się kancelaria prezydenta, jest jakaś odpowiedź i co dalej? Czy Pani otoczenie, chociażby ta grupa facebookowa, macie jakiś konkretny pomysł, co robić?
Nie mamy. Chodzi mi po głowie założenie stowarzyszenia małżeństw polsko-hinduskich. Wtedy może byśmy mieli jakiś realny wpływ.
Przed 11 listopada, jako osoba prywatna dzwoniłam do Urzędu Miasta, do wydziału interwencji kryzysowej i na policję. Chciałam wiedzieć, czy w naszym mieście będą organizowane jakieś marsze narodowców. Bałam się o męża, który w tym dniu pracował. Spotkałam się z zaskoczeniem, jakbym się urwała z choinki. Jak ludzi nie dotyka bezpośrednio ten problem, to są zdziwieni, że ktoś się żali. Urzędy, organizacje nie są przygotowane do tego, żeby radzić sobie z tego typu problemami.
Mówiła też Pani o psychologicznym wpływie na codzienne życie. Rozumiem, że ta sytuacja jest coraz bardziej poważna. Czy jakieś stowarzyszenie mogłoby w tym właśnie pomóc?
Nie wiem. Nie mam w tej chwili pojęcia. Myślę, że dużo mógłby w tej kwestii zrobić też Kościół. Mógłby mówić o tym problemie z ambony, ale on też tego nie robi. Nie wszędzie oczywiście, ale zdarza się, że księża wręcz zachęcają do nienawiści. To jest straszne.
Czy może pani podać jeszcze jakieś przykłady incydentów, do których w ostatnim czasie doszło?
Była taka sytuacja w czasie kampanii wyborczej, że mąż obsługiwał klienta. który powiedział, że sobie nie życzy, żeby to właśnie mąż go obsługiwał. Mój partner wrócił do domu i był zdołowany. Mówił: „Nie przytulaj mnie. Jestem czarny. Jestem brudny. Wybrudzisz się. Nie brzydzisz się mnie?!”. Mąż uważa, że sprowadza niebezpieczeństwo i nieszczęście. Czuje się winny, że ja się stresuję, że kontaktuję się z gazetami, że publikuję coś na Facebooku. Nie cieszę się życiem, tylko koncentruę się na całej tej sytuacji.
Raz była też taka sytuacja, że mąż wracał nocą z pracy. Przechodził przez przejście dla pieszych i zatrzymał się bus. Mężczyźni w busie krzyczeli rasistowskie okrzyki. Czasami ktoś przechodzi przez ulicę i pokazuje mężowi środkowy palec. Opowiadam teraz tylko o swoich doświadczeniach, ale takich osób, które przeżywają dramaty, jest mnóstwo. Koleżanka jechała w tramwaju z dzieckiem ze związku polsko-hinduskiego, a starsza pani powiedziała, że dziecko nie ma prawa siedzieć w tramwaju, bo nie jest prawdziwym Polakiem. Dziecko tu się urodziło, ma obywatelstwo, mówi po polsku, ma matkę Polkę.
Wcześniej tak nie było?
Nie było. Mój mąż mieszka 4,5 roku w Polsce i zdarzały się jakieś incydenty, ale to nie była taka skala. Czuliśmy się bezpiecznie. Mój mąż był lubiany, szanowany.
Nie pojawiają się takie myśli u Pani, żeby po prostu rzucić to wszystko, wyjechać i zapomnieć?
To jest mój kraj. Kocham Polskę i dopóki mogę, będę próbowała coś zmienić. Wierzę, że to jest jakaś chwilowa schizofrenia, że ludzie się pogubili.

Napisz do autorki: katarzyna.milkowska@natemat.pl