Polska Szkoła Plakatu skończyła się w 1989. Wciąż są artyści, którzy tworzą plakatowe dzieła sztuki, jednak na skalę masową jesteśmy pogubieni, niechlujni i tworzymy kicz. Paradoksalnie jest to wina tego, że mamy dostęp do "hollywoodzkich" materiałów promocyjnych. Co robimy źle?
W 1899 roku powstał pierwszy polski plakat artystyczny. Autorem "Wnętrza" był Stanisław Wyspiański. Był to druk informujący o sztuce Maurycego Maeterlincka i towarzyszącym mu odczycie Stanisława Przybyszewskiego. Wyróżniał się niespokojną formą artystyczną, był artystycznym komentarzem do rzeczywistości. Od tamtej pory taki rodzaj plakatu zaczął być coraz bardziej prestiżowy. Sztuka ta rozwijała się z biegiem lat, polscy artyści byli coraz bardziej doceniani.
W 1948 roku Henryk Tomaszewski otrzymał pięć pierwszych nagród na Międzynarodowej Wystawie Plakatu Filmowego w Wiedniu. W 1966 roku podczas I Międzynarodowego Biennale Plakatu Jan Lenica otrzymał złoty medal, a dwa lata później powstało pierwsze na świecie Muzeum Plakatu w Wilanowie. Od tamtej pory polskie druki uznawane były za jedne z najlepszych na świecie.
Rok graniczny - 1989
Sytuacja uległa zmianie po 1989 roku, kiedy to gospodarka rynkowa i koniec mecenatu państwa wpłynęły na zmniejszenie ilości wydawanych dzieł oraz na ich walory artystyczne. Od tamtego momentu artystyczny plakat filmowy zarezerwowany był dla kin studyjnych, małych galerii i kolekcjonerów. O tym odchodzącym złotym wieku wypowiedział się w "Guardianie" reżyser Martin Scorsese - stwierdził, że twórcom plakatów filmowych w Polsce udało się zawrzeć w swoich pracach syntezę całego filmu.
Lata 90-te
W latach 90-tych nasz rodzimy plakat zaczął wzorować się na zagranicznym. Stał się bardziej graficzny, do tego stopnia, że niektóre materiały promocyjne wyglądają tak, jakby dorwał się do nich "mistrz fotoszopa". Głowy wyłaniające się znikąd, zbyt wiele warstw, wymyślne fonty, jaskrawe kolory, ozdobniki graficzne. Ogólny bałagan i kicz. Patrząc teraz na niektóre "dzieła" przychodzą na myśl ulotki rozdawane na ulicy. Prawdopodobnie wiązało się to z otwarciem odbiorców na polskie superprodukcje, które rozmachem miały przypominać zagraniczne.
Kolor i chaos
Kiedy po ponad dekadzie "obciachu" w końcu zaczęliśmy produkować filmy wysokobudżetowe na światowym poziomie, plakaty przestały przypominać marne podróbki tych zagranicznych. Ale tylko pozornie. Wciąż królują zbyt ostre kolory, treści jest za dużo, a twarze aktorów są nienaturalne. Na przykład plakat do filmu "Drogówka" tak źle mówi odbiorcy, co to za produkcja, że równie dobrze mógłby promować trzeci sezon "13 posterunku". A ten do "Róży" przeraża chaosem i niedopasowaniem do subtelności tego poruszającego filmu.
To właśnie miłość
Komedie romantyczne mają swoją specyfikę. Powinny wyciskać łzy wzruszenia i bawić do łez. Dawać nadzieję i uświadamiać, że nasze życie nie jest takie złe. Pokazać prawdziwą miłość. W Polsce komedia romantyczna to również plakat ją promujący - niemal żywcem ściągnięty z innego, zagranicznego filmu tego gatunku. Doskonale widać to na przykładzie "To właśnie miłość", który puszczany jest w niemal każde święta w telewizji i nowej polskiej komedii "Listy do M 2". Te plakaty są niemal identyczne. To kolejny przykład tego, jak polscy dystrybutorzy chcą dać nam poczucie, że żyjemy w cywilizacji zachodniej - nawet materiały promocyjne i billboardy mamy takie same.
Jeszcze więcej haseł
Polscy dystrybutorzy uwielbiają promować produkcje hasłami. "Najlepszy film najlepszego reżysera", "Hit roku", "Musisz go zobaczyć!". Niestety odbywa się to kosztem jakości. Czy amerykański, czerwony plakat promujący film Quentina Tarantino "Django" nie jest bardziej zachęcający? Polska wersja jest po prostu brzydka. Dystrybutorzy mówią nam – to kolejna dawka strzelanin i bezsensownej śmierci. Amerykanie dają do myślenia - podpowiadają widzom, że to również film o niewolnictwie.
Wszystko na raz
"Igrzyska Śmierci" kojarzą się z kiczem i tanią rozrywką? A jakby je lepiej "sprzedać"? Polski plakat jest zbyt jaskrawy, zostały na nim umieszczone wszystkie elementy, które mogą kojarzyć się z filmem. Tymczasem amerykański jest prosty i zapowiada, że główna bohaterka może dokonać czegoś wielkiego. Siedzi sama, dumna, na tronie. W polskiej wersji strzela z łuku na tle tytułowego ptaka, który z kolei jest na tle ognia. Przeglądając materiały promocyjne z innych krajów można szybko zorientować się, że polska wersja składa się z warstw skopiowanych z innych plakatów do tego filmu. Za dużo, za strasznie i efekt jest... nudny!
Dla Polaków gorsza jakość
Polscy dystrybutorzy nie szanują swoich rodaków. Skąd ten wniosek? Wystarczy spojrzeć na plakaty promujące "11 minut" Jerzego Skolimowskiego. Polska wersja to po prostu aktor na tle szarych bazgrołów. Do tego te wyrazy - hasła - "Zdrada, zazdrość, przeznaczenie". To zdanie i ten design nie tylko mogą spowodować, że przejdziemy obok obojętnie, ale też ktoś może pomyśleć, że to kolejny film, który pewnie za rok zostanie wyemitowany w TVN. Zagraniczna wersja plakatu odwołuje się do... Polskiej Szkoły Plakatu. Z pewnością intryguje, daje poczucie, że skoro promocja jest przemyślana i subtelna, to z pewnością warto wybrać się na ten film do kina.
Kosmetyczne poprawki
Doskonałym tłumaczeniem, co z polską wersją plakatu promującego film "Młodość" jest nie tak, jest fragment felietonu autora książki "Jak przestałem kochać design" Marcina Wichy dla "Gazety Wyborczej". – "Sztuka jest zwierciadłem czasu, a plakat jest sztuką ulicy. Latem na naszej ulicy wisiał plakat filmu "Młodość". Przedstawiał plecy nagiej kobiety. Właściwie nie tylko plecy, ale widok był zamglony (istnieje matematyczny wzór na stopień nieostrości, który pozwala uniknąć skandalu). Oprócz mgły na obrazku przedstawiono także dwóch starców. Ten z prawej miał na piersi napisane "Jane Fonda". Grafik, który wkomponował litery, musiał zauważyć, że coś tu nie pasuje: - Szefie, przecież to Harvey Keitel! - Nie kombinuj. Pisz: "Jane Fonda".
Rozwiązanie zagadki jest proste. Plakat miał dziewięć wersji narodowych. W ośmiu - czeskiej, estońskiej, francuskiej, litewskiej, niemieckiej, rosyjskiej, szwajcarskiej oraz włoskiej - tytuł oraz nazwiska umieszczono na wysokości łopatek bohaterki. W wersji polskiej napisy zsunęły się niżej, wstydliwie zasłaniając pośladki. Przy okazji Jane Fonda wylądowała na Złym Poruczniku."
Da się inaczej!
Pomysłowe, ładne i docierające do sedna filmu plakaty wciąż są w Polsce tworzone. Jednak toną w oceanie tandety. Te najlepsze spotkać można na ścianach małych kin studyjnych. Dobrym podsumowaniem tematu są słowa Sylwii Giżki, które napisała w artykule o Polskiej Szkole Plakatu dla portalu "Culture.pl".
– Wokół kwestii plakatu w Polsce narosło wiele wątpliwości, nadziei i rozczarowań. Poziom rodzimej reklamy wizualnej jest katastrofalny, tak jakby doświadczenia Polskiej Szkoły Plakatu nie przydały się tu do niczego. Ogólna dostępność współczesnego warsztatu graficznego sprawia, że w zawodzie pracują dyletanci. I wreszcie zasadnicze, spędzające wielbicielom plakatu sen z oczu, pytanie: czy tradycyjny plakat artystyczny jest jeszcze w ogóle potrzebny, czy nie wyparły go nowe media, czy robienie plakatu, który nigdy nie zaistnieje na ulicy, a co najwyżej w galerii, ma sens? – zastanawiała się autorka.
I na zakończenie ponownie Marcin Wicha –Publika zrozumie. To jedna z zasad projektowania graficznego i w ogóle życia: rzeczy bezsensowne budzą respekt. To nie może być aż tak głupie - myślimy - coś się musi za tym kryć.