Na chwilę przed rozpoczęciem Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie wiele osób na Zachodzie przypomniało sobie, że w organizujących turniej krajach nie jest najbezpieczniej. W poradnikowych tekstach dla kibiców wybierających się nad Wisłę przestrzega się więc szczególnie przed tutejszymi kibolami. Klubowy kolega Wojciecha Szczęsnego z Arsenalu Londyn przestrzega nawet, że z Polski albo Ukrainy można wrócić w trumnie. Aż tak krytyczne wobec nas opinie mogą nieco dziwić, bo w Europie chuliganów przecież nie brakuje.
Co nie znaczy, że w Polsce ten problem nie istnieje, lub jest znikomy. Nie, jest tak poważny, że to właśnie pseudokibice z Gdańska, Warszawy, czy Krakowa byli jednymi z głównych bohaterów głośnego filmu dokumentalnego wyprodukowanego przez Discovery "Wojny na stadionach". Lata bezskutecznej walki policji ze stadionowymi bandytami i przymykania oczu na ich wybryki przez PZPN sprawiły, że przeciętny Europejczyk wpisując w wyszukiwarkę Google hasło "hooliganism football" na samym szczycie trafia na wyniki dotyczące tego zjawiska właśnie w Polsce. Choć jest tak, ponieważ w dużej mierze na takie zainteresowanie polskimi chuliganami wpływa ostatnimi czasy fakt, że organizujemy mistrzostwa Europy w piłce nożnej.
Daleka od prawdy jest jednak coraz częściej lansowana teza, że kibole to problem tylko, czy przede wszystkim w naszym kraju. To nieprawda. Tak samo, jak nieprawdą jest, że dzisiaj burdy na stadionach, czy starcia pseudokibiców tuż przed lub po meczach to zjawisko, które można zaobserwować tylko w Europie Wschodniej, która - jak sugeruje Sol Campbell - nie zasługuje na to, by UEFA przyznawała jej prawo do organizacji takiej imprezy, jak Euro.
W naprawdę wielu państwach chuligaństwo wciąż ma się dobrze, a w kilku nawet odradza się na nowo. Tak jest przede wszystkim tuż za naszą zachodnią granicą. Gdy Bundesliga staje się coraz ciekawsza, coraz mniej ciekawa robi się atmosfera między fanami konkurujących w niej drużyn. Transmitowane do setek krajów na całym świecie relacje z najciekawszych meczów ligi niemieckiej rzadko nie dają okazji, by gdzieś kątem oka zauważyć transparent nawołujący do rozprawienia się z kibicami drużyny przeciwnej. Część Niemców wzięła to sobie aż tak głęboko do serca, że przed miesiącem dotkliwie pobity został jeden z graczy Bayern Leverkusen, którego w pubie rozpoznali fani drużyny z Kolonii.
Kibole zza Odry nic nie robią sobie już też z zakazów stadionowych. Objęci nim szalikowcy Dynama Drezno wpadli więc na bójkę przy okazji meczu ich drużyny z Eintrachtem Frankfurt. Część została aresztowana, ale do bulwersujących wydarzeń i tak doszło. Podobnie, jak do ataku osławionych kiboli z Kolonii na autobus kibiców z Mönchengladbach, którym podróżowały także dzieci. Chuliganom nie przeszkodziło to jednak doszczętnie go zdemolować. Deutscher Fußball-Bund, czyli niemiecki odpowiednik PZPN tymczasem milczy, samemu coraz częściej słysząc okrzyki "F*ck dich DFB!".
Daleko do pełnej kultury jest też na meczach w Danii, która przed kilkoma laty przeżyła napływ nowej fali futbolowych chuliganów. Gdy ich drużyna narodowa i liga zaczęły nieco odstawać do europejskiej czołówki, wielu młodych Duńczyków zaczęło bardziej emocjonować się tym, kogo zaatakować lub przed kim uciec po meczu, niż jaki w ogóle będzie jego wynik. Pobłażanie dla nich okazało się tragiczne w skutkach. To Dania narobiła bowiem sobie ostatnimi czasy największego wstydu na oczach UEFA. Podczas meczu eliminacyjnego do Euro 2008 między Danią a Szwecją jeden z duńskich kibiców pokonał barierki i wbiegając na murawę zaatakował głównego sędziego spotkania. Po tym incydencie spotkała go jednak zasłużona i stanowiąca przestrogę dla innych kara. Na początku tego roku sąd w Kopenhadze nakazał mu wypłatę 1,7 mln koron, czyli ok. 250 tys. euro odszkodowania na rzecz duńskiej federacji piłkarskiej. Na meczach reprezentacji jest spokój, ale po ligowych kibole skłóconych drużyn podobno nadal się systematycznie ścierają.
Od początku XXI wieku nie najlepiej ma się też zdrowe kibicowanie we Francji. Święta wojna między północą i południem, której przewodzą kibice Paris Saint-Germain i Olympique Marsylia przez lata miała się bardzo dobrze i rozlewała się na cały kraj za sprawą znanych także w Polsce tzw. zgód. Gdy we Francji dochodzi do naprawdę dużych starć między kibolami, rannych liczy się w dziesiątkach. Bywają też zabici, jak w 2006 roku po meczu PSG z Hapoel Tel Awiw, który zakończył się strzelaniną i długimi potyczkami kiboli z policją. Wtedy Francuzi zauważyli też, że "niegroźna" wojna północy z południem zmieniła się w wojnę, w której głównymi czynnikami stały się rasizm i antysemityzm.
Jedne drużyny są białe, drugie arabskie, a jeszcze inne przyciągają całkowicie wymieszane ekstrema. Na nowo chęci do walki z tym zjawiskiem francuskie władze nabrały dopiero przed dwoma laty, gdy jeden z kibiców PSG został brutalnie pobity przez kibola drużyny Parc des Princes. - Kibicowska pasja została przekształcona w morderstwo. Kibice, którzy zabijają się nawzajem, powinni być karani z najwyższą surowością. Od tego faktu zależą dalsze losy klubu - zagroziła ówczesna minister sportu Rama Yade, a w efekcie tych wydarzeń rozwiązano siedem stowarzyszeń kibicowskich.
"Wojny na stadionach"
Dokument Discovery
Coraz gorzej jest jednak Grecji. W 2007 wszystkie tamtejsze stadiony zamknięto na dwa tygodnie z powodu śmierci jednego z pseudokibiców podczas ulicznych starć w Atenach, którym przewodzili zwolennicy Panathinaikosu Ateny i Olympiakosu Pireus. W tym samym czasie w trzeciej lidze greckiej doszło jednak do chyba jeszcze bardziej zatrważających scen. Kibole przerwali mecz ponieważ byli niezadowoleni ze zdobycia gola przez drużynę przeciwną, a w rezultacie starć na murawie do szpitala z obrażeniami trafiło dwóch zawodników i trener jednej z drużyn.
Młodzi gracze i trener ucierpieli także przed trzema laty, gdy w czasie meczu drużyn juniorów zaatakowała ich grupa kilkudziesięciu chuliganów. Przed rokiem kibole poważnie zakłócili tymczasem mecz eliminacyjny do turnieju w Polsce i na Ukrainie, który Grecja rozgrywała z Chorwacją. Nie dalej, jak w marcu na swoje konto wpisali tymczasem zamieszki podczas meczu o puchar miedzy Panathinaikosem i Olympiakosem. Chuliganie z Aten wpadli na murawę, a następnie stoczyli prawdziwą bitwę w policją, która pod ostrzałem koktajlów Mołotowa nie była w stanie opanować sytuacji.
O nowych przypadkach aktów przemocy autorstwa pseudokibiców piłki nożnej słychać też z Węgier, gdzie prym wiodą krewcy kibole stołecznych drużyn, z Włoch, gdzie na słonecznym południu również mają problemy z opanowaniem emocji, z Irlandii, Hiszpanii, Holandii, a nawet słynącej ze spokoju Norwegii. Mimo, iż na Wyspach szczycą się, że ten problem jest już od lat za nimi, to i stamtąd donosi się o niepokojących wydarzeniach. Jak te, gdy na St Andrew's Stadium w Birmingham doszło do burd, których powodem było podobno niezadowolenie z faktu, iż Anglia przegrała bój o organizację mistrzostw świata w piłce nożnej w 2018 roku.