Jesteś doskonała? Na pewno nie. Założę się, że jest wiele rzeczy, które byś w sobie poprawiła, osiągnięć, których byś dokonała, potraw, które mogłabyś jeszcze ugotować, przestrzeni, które byś wyczyściła. Jednak zanim wrócisz do pędu samodoskonalenia, przeczytaj książkę "Kobieta dość doskonała" i wrzuć na luz.
Moja znajoma napisała po przeczytaniu "Kobiety dość doskonałej", że jest to powieść, która powinna być przepisywana na receptę i dofinansowywana z NFZ-u. Żarty żartami, ale ja poważnie zastanawiam się nad wysłaniem pisma z taką propozycją do ministerstwa. Książka Sylwii pokazuje prostą zależność, że kobiety dość doskonałe i jednocześnie dość nieszczęśliwe biorą się z wiecznie niedoskonałych dziewczynek. Np. takich jak bohaterka Kaśka, której życiowym blamażem była nieumiejętność rozwinięcia skrótu RWPG.
Agata Komosa: To jak jest z tym RWPG? Dalej głupio byłoby nie wiedzieć?
Sylwia Kubryńska: Wiesz, że gdy pisałam tę książkę, to w tekście podałam całkowicie zmyślone rozwinięcie tego skrótu. Całe szczęście, że czujna redaktorka to wychwyciła. U mężczyzn zakłada się, że oni wiedzą, a u kobiet, że nie wiedzą. Dlatego czujemy wewnętrzny przymus, żeby udowodnić całemu wszechświatu, że nie jesteśmy głupie.
Mnie coraz łatwiej mi przychodzi powiedzieć "nie wiem". Nawet kiedy ktoś podważa moją wiedzę, to w sumie wolę stwierdzić: "eee, daj mi spokój, masz rację, nie wiem, nie chce mi się tłumaczyć", niż do upadłego bronić mojej inteligencji.
Ok, ale dziewczynki zwykle nie stać na takie zdystansowanie się. Zobacz, że chłopiec, który nie wie, może być po prostu takim klasowym śmieszkiem, dziewczynka z miejsca stanie się idiotką.
To prawda, raczej nie ma dziewczynek, które są klasowymi klaunami. Podobnie jak niewiele jest w Polsce kobiet, które zarabiają na rozśmieszaniu. Kobieta w Polsce nie ma być zabawna, ona ma być wzorcem, monolitem, świętością, do której swoją drogą dochodzi dość ciekawymi sposobami, np. rezygnując ze znieczulenia przy porodzie.
Ostatnio przetoczyła się dyskusja przy okazji dofinansowywania znieczulenia przy porodzie. Niektóre panie sugerowały, że kobieta, która rodzi bez bólu prawie że nie jest pełnoprawną matką.
I ja po prostu tego nie rozumiem. Co ten ból ma mi dać? W jaki sposób sprawi, że będę lepszą matką? Czy ktoś to doceni? Jest taka scena w mojej książce, kiedy bohaterka rodzi i krzyczy, a pod oknem przechadzają się mąż ze szwagrem. I co robią, kiedy słyszą jej krzyki? Zastygają w przerażeniu, dywagują nad dzielnością tej niewiasty? Gdzie tam, oni się po prostu śmieją, bo baba, która się drze, jest najzwyczajniej w świecie powodem do śmiechu. Nie bohaterska, nie dzielna.
Czyli jesteśmy sprzecznościami. Z jednej strony polska kobieta, to taka wartość narodowa, której trzeba bronić przed najazdem barbarzyńców (ostatnio zwłaszcza w kontekście uchodźców), a z drugiej to taka śmieszna baba z dzieckiem ręku, która jak się z tym dzieckiem przewróci (przykład z twojej książki) to zamiast jej pomóc, wybucha się śmiechem.
Tak nas bronią, a według najnowszych badań co piąta kobieta w Polsce doświadczyła gwałtu. Jesteśmy paradoksem, tak jak Matka Boska, nieprzypadkowo królowa Polski. Ona jest ideałem: matką i dziewicą. Matką idealną, ale nie ma żadnego wpływu na wychowanie swojego dziecka. Która pokornie patrzy, jak je zabijają, a potem ją biorą żywcem do nieba. Czyli tak jakby była, ale jej nie było. Pozbawiono ją przecież ciała. I byłoby najlepiej, gdybyśmy były dokładnie takie same.
A my tego nie chcemy? Mam wrażenie, że trochę umościłyśmy się w roli ofiary.
Wiecznie poszkodowanej, zawsze zajętej. Przecież wypada powiedzieć, że cały weekend spędziłaś na prasowaniu, pichceniu i robieniu decoupage'u niż oznajmić wszem i wobec, że leżałaś do góry brzuchem. Bo co to za baba, która się leni?
Tak, rola męczennicy bardzo przypadła nam do gustu. Tak jak moja bohaterka, która tuż po porodzie, z tym swoim rozerwanym tyłkiem będzie stała przy garach, najlepiej z dzieckiem na ręku i smażyła te kotlety panierowane. I mimo że nikt nie będzie od niej oczekiwał kotletów, podejrzewam, że goście, którzy ją odwiedzą z pełnym zrozumieniem przyjęliby fakt, że nie zostaną nimi podjęci, to ona i tak swoje nasmaży. I będzie potem narzekać i jęczeć, ale nie wyobraża sobie sytuacji, że tych kotletów nie będzie.
Ok, ale sama przecież piszesz, że wobec nas są ciągłe oczekiwania..
Jako dziewczynki jesteśmy często oceniane przez pryzmat ocen, które przyniesiemy do domu i to czy poszło nam lepiej niż klasowej prymusce. Zawsze znajdzie się grono ciotek, matek, babć, które będą niezadowolone z tego, że źle stawiasz stopy, że nie taki masz kolor włosów, że za późno/za wcześnie wprowadziłaś dziecku marchewkę do diety.
To prawda. Kobiety same nie wpędziły się w ten kierat, to nie one sobie to piekło zgotowały, tylko lata patriarchatu. To pokłosie setek lat. Ale niestety, same się w tej chorej rzeczywistości utrzymujemy, same się pilnujemy, żeby nie poczuć się za dobrze. Ale, jak się tak porządnie zastanowisz, żadnej z tych doradczyń tak naprawdę nie chodzi o to, żebyś była szczęśliwa. One mają to w dupie, doradzają i oceniają tak po prostu, bo lubią, bo kiedyś same były poddane tak surowej ocenie przez swoje ciotki, babki, koleżanki matki.
Poza garstką najbliższych ci ludzi, nie ma na świecie nikogo, komu zależałoby na twoim szczęściu. A najbardziej zależy na tym tylko tobie. I jeśli sama nie będziesz o to walczyć, wyrywać pazurami, co twoje, to absolutnie nikt nigdy dla ciebie tego nie zrobi. Bo dlaczego miałby? Nie ma najmniejszego powodu.
Dochodzisz tutaj do wniosku, który był dla mnie najważniejszy po przeczytaniu twojej książki, czyli uświadomieniu sobie własnej sprawczości. Tego, że to ja mam największy wpływ na swoje życie i przede wszystkim, że mogę powiedzieć "nie".
Ta sprawczość nie dotyczy tylko zarządzania tym, jak twoje życie się potoczy, lecz także co będziesz czuła. Wkurza cię jakiś kierowca lub kierowczyni na drodze? Jasne, możesz odchodzić od zmysłów, pieklić się za kierownicą, przeklinać - obiekt twojej złości tego i tak nie usłyszy, a ty skrócisz sobie życie o kilka minut. To ty decydujesz o tym, co cię rani, denerwuje, smuci.
A jeśli chodzi o odmawianie, to najlepsze jest to, że koniec końców zarówno "tak" jak i "nie" to odpowiedzi równoznaczne, są tak samo dobre. Natomiast często mamy wrażenie, że nie wypada odmówić, że robiąc to wyrządzisz komuś przykrość i krzywdę. Natomiast zgadzając się na coś i robiąc rzeczy, na które nie masz ochoty, krzywdzisz najbliższą ci osobę. Samą siebie.
Dlatego tak bardzo dobra jest metafora, którą opisujesz w swojej książce, duża ja i mała ja.
Jeśli wyobrazisz sobie, że jesteś dwiema osobami: tą rozsądną, świadomą kobietą i małą wrażliwą dziewczynką, którą ta dojrzała powinna się zaopiekować, to zrozumiesz, że nie możesz jej krzywdzić, mieć wobec niej wygórowanych oczekiwań, zmuszać jej do uczestniczenia w sytuacjach, na które nie ma ochoty.
Czyli nie należy dążyć do doskonałości?
To z góry przegrana walka. Spójrz na produkty dla kobiet w drogeriach. One wszystkie nas obrażają! Szampon dla łamliwych i suchych włosów, krem dla cery pozbawionej blasku, odżywka dla rozdwajających się paznokci. Nawet jeśli będziesz najszczuplejsza, najładniejsza i najmądrzejsza to zawsze znajdziesz coś do poprawy. A potem popatrz na opakowania produktów dla mężczyzn. Znajdziesz balsam energizujący, a nie taki dla cery z niedoskonałościami. Wszystkie pisma dla kobiet, te dobrotliwe poradniki wcale nie mają ci pomóc. One mają wytknąć ci kolejne wady.
Ale czy to ma szansę się zmienić? Skoro wokół nas zawsze będę poprawiające babcie i ciotki?
Mnie też poprawiało grono kobiet, a jednak dbam o to, by swojej córce nie zafundować czegoś takiego. Ostatnio jechałyśmy razem do rodziny na weekend. W jednym z marketów kupiłyśmy puzzle, z księżniczkami Disneya. I kiedy je ułożyłyśmy, to moja córka spojrzała na te królewny i mówi - "Najbardziej nie lubię Kopciuszka. Bo ona w życiu sama nie podjęła żadnej decyzji. A najlepsza jest dla mnie Mulan, bo ona potrafiła zawalczyć o swoje". Więc mam poczucie, że idziemy w dobrą stronę.
Nie sądzę, by minister wpisał "Kobietę dość doskonałą" na listę leków refundowanych. Dlatego zamierzam kupić ją wszystkim ważnym dla mnie kobietom. Czytając tę książkę zastanawiałam się, czy jest ona opisem doświadczeń autorki, czy zbiorem luźnych obserwacji. A potem pomyślałam, że w sumie wszystko mi jedno. Bo dla mnie opisano doświadczenie - nie wiem czy pokoleniowe - na pewno charakterystyczne dla naszej płci.
Ja miałam przyjemność porozmawiać z Sylwią osobiście, ale każdy kto przeczyta "Kobietę dość doskonałą" też będzie miał taką możliwość. Jednak najważniejsza rozmowa, która odbywa się przy lekturze tej książki, to nie ta z autorką, tylko z samą sobą. I uprzedzam lojalnie, to nie zawsze jest przyjemna konwersacja. I może sprawić, że najważniejszym słowem, które zapamiętasz z tytułu tej powieści nie będzie wyraz "doskonała", tylko "dość".
Reklama.
Sylwia Kubryńska, "Kobieta dość doskonała"
Żeby nikt nie odkrył, że jednak jestem tłukiem, że nie znam niemieckiego, nie nie umiem pisać, że magisterki nie zrobiłam, że matka się ze mnie nabijała, gdy miałam dwanaście lat, bo nie umiałam prawidłowo powiedzieć "Chile". Że nauczycielka razem z całą klasą pokładała się ze śmiechu, bo nie wiedziałam co to RWPG. Kurwa, rozumiecie: RWPG!
Sylwia Kubryńska, "Kobieta dość doskonała"
Mój samochód skacze, jak rozwścieczony amstaff, ja płonę, krzyczę: jedź, jedź!, ona stoi. Wpół do dziewiątej, godzinę temu powinnam być w pracy. Nie ma mnie. Nie ma mnie w zębatym kole porządku tego świata.
Jestem w piekle.
Jestem w rozpaczy, w białej gorączce, w czarnej pianie, w kotle z gotującą się smołą.
Sylwia Kubryńska, "Kobieta dość doskonała"
Nie wiedziałaś, że masz pajączki na udach, które się usuwa laserem - już wiesz. Nie wiedziałaś, że masz cellulit, który się usuwa masażem z kremem za dwieście pięćdziesiąt? Już wiesz. Nie wiedziałaś, że na desce do krojenia pomidorów jest siedem miliardów bakterii, które się szoruje misterem properem total maks? Już wiesz.