Turcja na początku XXI wieku stała się jednym "państw obrotowych". To od wydarzeń w Ankarze może zależeć czy za dziesięć lat będziemy w Polsce płacić w Euro, lub czy za nasze bezpieczeństwo nadal będzie odpowiadać Pakt Północnoatlantycki. Niestety, turecka polityka prowadzi do umocnienia pozycji w regionie, co dla Unii Europejskiej i NATO może oznaczać katastrofę.
Upadek Imperium Osmańskiego po I wojnie światowej ma do dzisiaj olbrzymi wpływ na współczesny ład polityczny. Wysoka Porta, jak nazywano rząd przy sułtanie, utraciła Syrię, Mezopotamię i nominalne zwierzchnictwo nad Egiptem i Kuwejtem. Wcześniej spod władzy wyzwoliły się również Bałkany. Okres ponad 500-letniej dominacji tureckiej w regionie dobrnął końca. Reformy Mustafy Kemala Atatürka doprowadziły do utworzenia świeckiego państwa w stylu zachodnim. Teraz status quo wydaje się zagrożony.
Nad integralnością ładu z lat 20. ubiegłego wieku musi czuwać armia. Wielokrotnie Turcja znajdowała się bowiem w przededniu islamistycznej rewolucji. Religia przez lata nie zdominowała życia publicznego państwa, którego wojsko jest drugą najliczniejszą armią w Sojuszu Północnoatlantyckim. Teraz dawne imperium próbuje odzyskać swą pozycję i religijna rewolta tuż za granicami jest Ankarze bardzo na rękę. Jeszcze 10 lat temu wydawałoby się, że Turcja będzie jednym z krajów Unii Europejskiej, jednak obecnie kurs tego państwa zdaje się skręcać w kierunku budowania regionalnego mocarstwa.
Zmiana układu sił, lub otwarty konflikt z Grecją lub Rosją może jednak nie tylko wzmocnić Turcję, ale i spowodować w Europie perturbacje, których skutki są trudne do przewidzenia. Oto pięć tureckich zarzewi konfliktów, które mogą zmienić losy świata.
1. Po co konflikt z Rosją
Świat zszokowała wiadomość o zestrzeleniu rosyjskiego bombowca Su-24 przez tureckie myśliwce F-16. Zastanawiano się, dlaczego Turcja chce ryzykować pogorszenie stosunków z Rosją, która jest znana na światowej arenie politycznej, że "robi co chce".
Sprawa wcale nie jest bardzo skomplikowana. Turcja od czasów rozbiorów Rzeczpospolitej uznaje Rosję za niechciane imperium w pobliżu swoich stref wpływów. Wojna krymska, jeszcze w XIX wieku doprowadziła do głębokiej niechęci podsycanej przez lata przez prasę i szkoły w obu państwach. Nic dziwnego, że odtąd przy konfliktach Turcy szukali raczej poparcia Niemiec, z którymi bliskie więzi polityczne łączą ich do dzisiaj.
Sama obecność Rosji w Syrii, zdaniem Ankary jest zagrożeniem dla tureckich wpływów w regionie. Z pewnością też nie pomogły słowa na szczycie G 20, gdzie Władimir Putin skrytykował Turcję za wspieranie Państwa Islamskiego. Zestrzelenie samolotu było więc jasnym i czytelnym sygnałem: "tu jest nasza ziemia a tuż obok nasze wpływy, nikt was tu nie zapraszał".
Powrót do pełni władzy Baszszara al-Asada na rosyjskich bagnetach spowodowałby groźne reperkusje dla Ankary. W świat poszedłby sygnał: oto jest region, do którego spraw wewnętrznych mogę się mieszać obce mocarstwa jak USA w Iraku czy Rosja w Syrii. Koalicja państw zachodnich jest dla Turków "mniejszym złem", bowiem nie mają one sprecyzowanego planu geopolitycznego.
Czy jednak Turcja nie boi się Władimira Putina? Prezydent Rosji i jego wojsko dla władz w Ankarze nie jest żadnym straszakiem, by nie użyć kolokwializmu, że im "wisi". Armia turecka jest druga pod względem liczebności w NATO i siódma na świecie. Państwo dysponuje armią 666,5 tys czynnych żołnierzy. Rosja przebija ją liczebnie o około 200-300 tys. To Turcy posiadają jednak nowoczesny, amerykański sprzęt bojowy.
Należy pamiętać, że ewentualny konflikt toczyłby się na terytorium Turcji lub Syrii, co wiązałoby się z koniecznością przerzucenia olbrzymiej ilości ludzi, sprzętu i zaopatrzenia. Turcja jest również członkiem NATO, co dodatkowo komplikowałoby sytuację Rosjan. W starciu militarnym Rosjanie nie mają więc szans.
Gospodarczo kontakty z Moskwą również nie są na tyle istotne by Turcja nie pozwoliła sobie na zaakcentowanie pozycji w regionie. Natomiast politycznie Putin jest bankrutem, którego zdanie liczy się głównie dla kacyków z różnych części świata. Jeśli jakiś ważny przywódca rozmawia z prezydentem Rosji to nie z powodu strategicznego partnerstwa, lecz z chęci dogadania się w bieżących sprawach. Turcy mogą więc spać spokojnie, nie grozi im gniew niedźwiedzia.
2. Interesy w Syrii
Nie tylko Putin zarzuca Turcji, że wspiera ISIS. Portal zerohedge.com ujawnił proceder handlu ropą między Turcją i ISIS. Ropa z Państwa Islamskiego jest znacznie tańsza od tej dostępnej na rynkach światowych. Jako zamieszany w cały proceder wskazywany jest nawet syn prezydenta Turcji Bilal Erdogan.
O podejrzanych sytuacjach już w 2014 roku informował amerykański wiceprezydent Joe Biden. Polityk mówił, że Ankara wspiera ISIS „setkami milionów dolarów i tysiącami ton broni”. Biden przeprosił później za swoje słowa, gdy okazało się, że do walki z kalifatem potrzebne są tureckie bazy lotnicze.
Inną sprawą jest również kwestia udziału Turcji w koalicji antyterrorystycznej. Druga armia NATO wcale się nie kwapi by pomagać koalicji anty-ISIS. Turcja dość niemrawo współpracuje też z Unią Europejską ws. uchodźców, pozwalając na zalew Europy przez uciekinierów z regionów dotkniętych walkami. Słaba Europa daje bowiem pole do dominacji Ankary w regionie pełnym państw upadłych jak Syria czy Irak.
3. Grecki problem
Konflikt grecko-turecki dotyczy przede wszystkim Cypru. Zatarg spowodowany jest etnicznym podziałem wyspy na część grecką i część turecką. Geneza konfliktu sięga lat II wojny światowej. Brytyjczycy obiecywali Grekom za przystąpienie do koalicji antyhitlerowskiej m.in. uzyskanie zwierzchnictwa nad Cyprem. W latach 50. na wyspie napięcie rosło i powstała Narodowa Organizacja Greckich Bojowników (EOKA). Akcje terrorystyczne i walka partyzancka w różnych formach trwała przez kolejne dwie dekady. Nie pomogły wcale, wprowadzane z różnym skutkiem w życie, plany pokojowe z przełomu lat 50. i 60.
W 1974 roku nastąpiła inwazja na Cypr wojsk tureckich, która podzieliła wyspę na dwa kraje. Była to wielce problematyczna sytuacja, zarówno Grecja, jak i Turcja znajdowały się w NATO i grodziło to osłabieniem sojuszu podczas twardych rządów Leonida Breżniewa w ZSRR. Państwa zachodnie nie potępiły więc ataku. Wyspa została podzielona wg tzw. linii Attyli. W 1983 roku trwały podział stał się faktem, Północny Cypr - zarządzany przez Turków ogłosił niepodległość. Region ten stanowi 30 proc. terytorium wyspy.
Granica turecko-grecka nawet dzisiaj nazywana jest granicą gorącą. Co jakiś czas wyrywane są słupy graniczne, dochodzi też do utarczek lub strzałów w powietrze mających wprowadzić atmosferę grozy.
Stosunki turecko-greckie są bardzo napięte nie tylko z powodu Cypru. Regularnie dochodzi do naruszeń strefy powietrznej, które w ostatnim czasie przybrały na sile. Problemem są też kwestie żeglugowe na Morzu Egejskim. Od czasów odzyskania niepodległości w 1830 Grecja stała się bowiem niewygodnym dla Turcji partnerem. Kwestiami spornymi są m.in. rybołówstwo, transport morski i pola do ćwiczeń dla marynarki wojennej. Zapewne jednak Grecja, szargana wewnętrznymi konfliktami i problemem uchodźców nie pokusi się o ostrzejszy kurs.
4. Kurdystan albo śmierć
Kurdowie to najważniejszy problem i konflikt we współczesnej Turcji. Populacja tego "narodu bez państwa" szacowana jest na 27 mln. Z tej liczby około 12-13 mln żyje właśnie w Turcji. Już w latach 1925, 1930 i 1936 wybuchały zbrojne powstania przeciwko Ankarze. Władze tureckie ustawicznie odmawiały Kurdom nie tylko prawa do własnego państwa, ale i używania ojczystego języka. Mniejszość jest też ustawicznie spychana z życia publicznego, regiony gdzie mieszkają (pogranicze z Syrią i Irakiem) są niedoinwestowane od lat.
W 1999 roku Kurdowie wyrzekli się walki terrorystycznej, mimo to z obu stron konfliktu zdarzały się akty agresji. Prawdziwym przełomem było jednak pojawienie się ISIS i wojna z kalifatem. Kurdowie, szczególnie część wyznająca jazydyzm, masowo przystąpili do walki z terrorystami. Ma to swoje uzasadnienie. Z jednej strony ISIS nie jest pokojowo nastawiona do Kurdów, z drugiej jednak ta mniejszość chce wywalczyć sobie niepodległość. Jej przywódcy liczą, że otrzymają niezależność za swój udział w koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu. Państwa zachodnie oraz Rosja nie kwapią się do wysyłania swoich wojsk lądowych do Syrii czy Iraku. Kurdowie płacą więc "daninę krwi" wyręczając mocarstwa.
Turcja nie może jednak zaakceptować powstania Kurdystanu nawet na części syryjskich terytoriów lub przyznania im autonomii. Ankara liczy bowiem na umocnienie politycznej pozycji w trwającym konflikcie i nie jest jej na rękę ustępowanie pogardzanej mniejszości. Problem po zakończeniu wojny może wrócić ze zdwojoną siłą. Na przeciwko armii i policji w Turcji staną doskonale przygotowani i wyposażeni kurdyjscy weterani walk w Iraku i Syrii.
5. Ludobójstwo o którym Turcja nic nie wie
Czy można żywić do kogoś urazę i czekać na przeprosiny przez ponad 100 lat? Oczywiście, że tak, jeśli sprawa dotyczy ludobójstwa. Masakra Ormian z 1915 roku była pierwszym nowożytnym ludobójstwem i do dzisiaj nie została rozliczona. Oczywiście nie chodzi tu o postawienie przed wymiarem sprawiedliwości kogokolwiek, lecz o udostępnienie archiwów i przeprosiny oraz uznanie zbrodni za ludobójstwo.
Sprawa dotyczy wydarzeń z I wojny światowej, chociaż pogromy Ormian, niezwykle licznych w imperium Osmańskim zdarzały się już wcześniej. Za najbardziej wiarygodne szacunki jego ofiar uznaje się te obliczone przez Arnolda Toynbeego, gdzie przyjął on, że na 1 800 tyś Ormian w Imperium Osmańskim 600 tyś zostało zamordowanych w masakrach i drugie tyle podczas deportacji, pozostali uciekli w góry, schronili się u rodzin islamskich lub przeszli na islam. Niektóre dane mówią nawet o liczbie sięgającej 1,5 mln.
Tureccy zbrodniarze, niedawny sojusznik w I wojnie światowej, korzystali z azylu w Niemczech po wojnie. Ponieważ, poza traktatami, nie istnieje skodyfikowane prawo międzynarodowe humanitarne niezwykle ważną rolę pełnią w tym wypadku prawo zwyczajowe i tradycja, a także dyplomatyczne spotkania i noty. Państwa zachodnie nie udzieliły pomocy zbrojnej w postaci interwencji humanitarnej, ograniczyły się jedynie do drogi dyplomatycznej.
Na przykład masakr Ormian i bezkarności katów powoływał się Adolf Hitler, który był pod dużym wrażeniem sprawności w eksterminacji. Już w 1931 roku w wywiadzie z Richarde Breitlingiem dla Laipziger Neueste Nachrichten mówił: „Wszędzie ludzie oczekują na nowy porządek świata. Zamierzamy wprowadzić politykę wielkich przesiedleń (...). Niech Pan pomyśli o biblijnych deportacjach i masakrach z czasów średniowiecza (...) i niech Pan sobie przypomni o eksterminacji Ormian”.
Ormianie masakry nie zapomnieli i dążyli do uznania przez społeczność międzynarodową zbrodni za ludobójstwo. W 1986 Komisja ONZ ds. Praw Człowieka oficjalnie uznała masakrę Ormian za ludobójstwo. Był to początek drogi do obudzenia świadomości europejskiej i światowej. Niezwykle ważne w tym aspekcie było stanowisko Parlamentu Europejskiego.
W 1987 podczas sesji w Strasburgu uznano, że: „Brak uznania tego faktu [ludobójstwa] przez Turcję został uznany jako przeszkoda na drodze możliwości Turcji do Wspólnoty Europejskiej.” Większość państw Unii europejskiej aktualnie uznaje ludobójstwo Ormian. Natomiast 24 IV na znak pamięci jest Dniem upamiętnienia ludobójstwa ustanowionym przez ONZ. Polska uznała masakry Ormian za ludobójstwo 19 kwietnia 2005 roku, na kilka dni przed 90 rocznicą.
Turcy odpowiedzieli wojną propagandową. Wydawane są zmanipulowane historycznie książki o ormiańskiej odpowiedzialności za zbrodnie. W październiku 1999 roku, z udziałem prezydenta Turcji Sulejmana Demirela odsłonięto w Igdir , nad samą granicą z Republiką Armenii, 45-metrowy pomnik. Upamiętnia on „tureckie ofiary ormiańskich zbrodni”. Pomnik ten, w postaci pięciu skrzyżowanych mieczy, widoczny jest ze stolicy Armenii Erewania, gdy się patrzy w kierunku świętej góry Arrarat.
Sprawa dotycząca postrzegania historii ma swoje konotacje współczesne. Turcja była w stanie zablokować wartą 15,5 mld dolarów budowę gazociągu South Stream ze względu na słowa Putina o ludobójstwie Ormian (prezydent Rosji zabiegał o poparcie dla swoich planów regionalnych w Armenii). Również Unia Europejska nakazała rozliczenie masakry przed przystąpieniem do bezpośrednich negocjacji akcesyjnych.