W Komendzie Głównej Armii Krajowej, największego podziemnego wojska w okupowanych krajach Europy, nie raz głowiono się nad tym, jak zminimalizować ryzyko kolejnych niemieckich represji na cywilach. Nikt nie chciał rezygnować z akcji zbrojnych, które wydawały się najskuteczniejsze. Ale były też inne, nietypowe sposoby, aby dać się we znaki wrogowi - czytamy w wydanej właśnie "Wielkiej Księdze Armii Krajowej".
Już pod koniec 1939 roku Niemcy pokazali, jak surowo zamierzają karać wszelkie przejawy oporu wobec nowej władzy. Zastosowanie zasady zbiorowej odpowiedzialności godziło nie tylko w prawo międzynarodowe, ale ogólnie przyjęte zasady moralności. "Za jednego Niemca stu Polaków" - tę maksymę okupanci wdrażali w życie bez litości. Nasi rodacy mieli się przekonać na własnej skórze, czym grozi niepodporządkowanie się woli niemieckich "panów".
Polskie Państwo Podziemne, działające już od końca września 1939 roku (za datę jego powstania uznaje się 27 września - zawiązanie w bombardowanej Warszawie Służby Zwycięstwu Polski - poprzedniczka Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego następnie na AK), nie zamierzało jednak bezczynnie patrzeć na niemiecką samowolę. Pion dywersji prowadził ciągłą walkę, a wszelkie ofiary wśród najeźdźców miały podnosić na duchu ludność cywilną i jasno pokazać, że żaden Niemiec nie może się czuć bezpiecznie. Ale nie tylko z powodu walki Polaków z bronią w ręku nieprzyjaciel musiał drżeć o zdrowie i życie.
PROSTYTUTKI IDĄ NA WOJNĘ
Kobiety "lekkich obyczajów", przedstawicielki bodaj najstarszej profesji świata, także przysłużyły się ojczyźnie. Sytuacja wymagała najwyższego poświęcenia, także prostytutek. A że żołnierz niemiecki zazwyczaj nie miał oporów, aby korzystać z uciech życia doczesnego i odwiedzać domy publiczne, prostytutki miały ważną rolę do spełnienia. O tym, że wrogowie z ich powodu nie mogli spać spokojnie, świadczy niemieckie zarządzenie, ostrzegające żołnierzy przed zbyt swobodnym korzystaniem z "uroków" Warszawy. "Unikaj polskich dziewcząt, bo cię wciągną w zasadzkę, gdzie stracisz broń, a nawet życie" - grzmili okupanci.
Choroby weneryczne były dla niemieckich żołnierzy poważnym zagrożeniem - zarażony musiał swoje odleżeć, co wyłączało go na jakiś czas ze służby. Kontakt z kiłą, tyfusem czy rzeżączką do najprzyjemniejszych nie należał. Prostytutki działały albo na własną rękę, albo z inspiracji polskich stręczycieli. Zdarzało się, że spotkanie z "wybranką" było zaaranżowaną przez ruch oporu zasadzką. Niemiec chciał się zabawić, a tu nagle dostawał kulkę...
PRZESTĘPCY TEŻ WALCZĄ
Na wojnie każde ręce do walki się liczą. Mogły prostytutki, mogli także kryminaliści. W obu przypadkach nieprzyjaciel nawet nie wiedział, jak blisko czaiło się zagrożenie.
Przestępcy, wypuszczeni z aresztów i więzień po wybuchu wojny, szybko stali się dla Niemców prawdziwym utrapieniem. Po pierwsze, byli odpowiednio zmotywowani - efekty w postaci pozbawiania nieprzyjaciół życia wpływały na obietnicę skrócenia wyroku. Po drugie, co jak co, ale wróg nie posądzał przestępców o niecne zamiary. Wszak powinno im zależeć, aby nie mieć wiele wspólnego z państwem, które ich skazało.
Na lepszą przyszłość "pracowali" nie tylko ludzie marginesu z wysokimi wyrokami na koncie, ale i złodzieje. Zdobywali dokumenty, kradli też inne rzeczy - niczym dzisiejsi kieszonkowcy.
WĄGLIK DO RĄK WŁASNYCH
Broń biologiczna w czasie okupacji? Tak, i to stosowana przez Polaków! Chodziło o to, aby uczulić wroga, że otwieranie anonimowych listów od kolaborantów i innych "życzliwych", może się źle skończyć. Będące prawdziwą udręką donosy poważnie szkodziły bowiem strukturom konspiracyjnym. Rozwiązaniem była nietypowa przesyłka do rąk własnych. Najczęściej na adres, który nie kojarzył się warszawiakom zbyt dobrze. Aleja Szucha, czyli siedziba Gestapo.
Znane były też przypadki świadomego zarażania wąglikiem napojów alkoholowych i posiłków w warszawskich knajpach. W Państwowym Instytucie Higieny w Warszawie hodowano wszy; zamiar był dobrze znany. Używano też środków chemicznych, przetransportowanych z Wielkiej Brytanii.
Bakterie próbowano również przenosić na teren wroga, czyli do Rzeszy. Wojny w ten sposób nie dało się wygrać, ale...
FOLKSDOJCZE NA FRONT!
Donosy w okupowanej Polsce były plagą, ale nie tylko za pomocą tajemniczych przesyłek "z wkładką" próbowano zapobiec procederowi współdziałania z okupantem. Problemem byli folksdojcze, a więc ci mieszkańcy ziem polskich, którym zależało na udowodnieniu swoich niemieckich korzeni, aby uniknąć represji. Stanowili wielkie zagrożenie dla członków podziemia, każda wsypa mogła skończyć się tragicznie.
AK nie tylko likwidowała uznanych za zdrajców kolaborantów za pomocą broni, na mocy wyroków podziemnych sądów, ale i walczyła z nimi w inny sposób. Przykładem wysyłanie do niemieckich władz fałszywych zgłoszeń, podpisanych rzekomo przez folksdojczów, z prośbami o natychmiastowe wcielenie do Wehrmachtu.
Akowcy wiedzieli, że Niemcy, w związku z przeciągającą się wojną na froncie wschodnim, nie gardzili żadnym rekrutem. A ludziom, którzy chcieli korzystać z łask okupanta, nie wypadało odmówić...
Panie władza, co pan przez te lata okupacji zrobił dla Polski, bo ja to przynajmniej zaraziłam ponad 20 szwabów. A ile pistoletów skradłam i oddałam je tam, gdzie trzeba! A czym pan, panie władza, może się pochwalić? Zginę gdzieś pod płotem, ale sumienie mam czyste.
Relacja Emila Kumora "Krzysia"
To się nazywało "materiały specjalne", przylatywały z Anglii z każdym cichociemnym. Specjalnie zabezpieczone ampułki z acetonem uranu. Miesiąc po "spożyciu" pojawiało się zapalenie nerek, na które nie było ratunku. Albo ampułki z iperytem, czyli gazem musztardowym w płynie. W zależności od stężenia, wcześniej lub później dawał objawy tyfusu i nieuchronną śmierć.
Relacja Stanisława Janusza Sosabowskiego "Stasinka"
Przykładowy list z prośbą o wcielenie do Wehrmachtu
Fuehrer przebudził we mnie poczucie, że przynależę do narodu niemieckiego. Obecnie służę ojczyźnie jako rolnik. Nie potrafię już dłużej biernie czekać, gdy moi niemieccy bracia bohatersko giną. Pragnąłbym podjąć służbę w zwycięskiej armii niemieckiej...