Dlaczego długi weekend jest dobry? Bo nie ma korków. Większość mieszkańców miast nie ma jednak wtedy gdzie jechać, przecież do pracy nie ma po co. Codzienność jest przygnębiająca, nie wiadomo co robić, żeby uniknąć spóźnienia się, bo często nie wystarcza po prostu wcześniejsze wyjście z domu i obranie trasy, która zwykle jest "bezkorkowa".
A co jeśli akurat nie będzie tak źle? Nikomu nie chce się przecież siedzieć dłużej w pracy. Jednak w mieście takim jak Warszawa można odnieść wrażenie, że sytuacja jest coraz gorsza. Piszę to w dniu, w którym trasę, którą zwykle pokonuję w mniej niż 10 minut, autobus przejechał w pół godziny. Mam za sobą również korek tramwajowy, ponieważ jeden z pojazdów się zepsuł, co oczywiście doprowadziło do całkowitego paraliżu. Moja podróż zajęła mi dzisiaj prawie trzy razy dłużej niż zwykle. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Jaka jest tego przyczyna?
Bez korków można żyć
Oczywiście okoliczności, które składają się na to, że powstają korki jest bardzo wiele. Wystarczy niewinna stłuczka, żeby ulica zatkała się na kilkadziesiąt minut. Do tego zepsuty tramwaj, zamknięty most, prace remontowe. Prace remontowe w ciągu dnia! Są jednak w Polsce miasta, wcale nie takie małe, w których nie ma korków. Na przykład w Białymstoku.
W zeszłym roku, mimo remontów, które miały miejsce w centrum miasta na ulicy Pałacowej, średnia prędkość jazdy spadła tam tylko o 4 km/h. Pięć kilometrów dalej samochody jechały tylko o 1 km/h godzinę wolniej. Co więcej, białostocki Urząd Miasta twierdził wtedy, że problem uciążliwych w komunikacji godzin szczytu praktycznie nie istnieje. W Białymstoku sytuacji, w których trzeba chwilę postać w samochodzie, jest zdecydowanie mniej – w porównaniu z innymi miastami.
Co jest źródłem tego sukcesu? W ciągu ostatnich kilku lat infrastruktura drogowa Białegostoku uległa poprawie. Powstało prawie 100 kilometrów nowych ulic i inteligentny system zarządzania ruchem. Ma to ponoć istotny wpływ na płynność przejazdu samochodem i komunikacją miejską.
Są miasta, takie jak na przykład Biłgoraj, w których wystarczy, że powstanie obwodnica, żeby skutecznie odkorkować ulice. Jednak w sytuacji, kiedy ludzie przemieszczają się do pracy, w centrum miasta, nie da się tego rozwiązać w taki sposób. Poza tym Warszawa i większość dużych polskich miast ma trasy szybkiego ruchu, którymi można dostać się z punktu A do punktu B bez konieczności przejazdu przez centrum. Ale te trasy są zwykle również bardzo zakorkowane.
Jeszcze kilka lat temu Gdańsk był najbardziej zatkanym miastem w Polsce, rocznie kierowcy w swoich samochodach spędzali około 456 godzin, czyli marnowali w korkach 2/3 miesiąca. W godzinach 6-22 średnia prędkość, z jaką można było poruszać się po tym mieście, wynosiła tylko 29 km/h. Te dane były możliwe do uzyskania dzięki GPS-om zamontowanych w autach.
W tym roku sytuacja uległa zmianie. W marcu "Telewizja Wybrzeże" pochwaliła się, że według "Raportu o korkach za rok 2014" Gdańsk jest miastem, w którym postoje nie są tak uciążliwe, jak na przykład we Wrocławiu. To dzięki nowym inwestycjom drogowym i odnowieniu ulicy Słowackiego. Trójmiejscy kierowcy szybciej przejeżdżają przez Wrzeszcz.
Gdańszczanie coraz częściej jeżdżą rowerami, usprawnił się również transport publiczny. Mieszkańcy przyznają, że w mieście jest mniej ciężarówek, głównie dzięki powstaniu Obwodnicy Południowej. Sytuacja uległa poprawie, ponieważ wprowadzono nowe linie tramwajowe.
Korki jak we Wrocławiu
Od wielu lat najgorzej jeździ się w stolicy Dolnego Śląska. W badaniu przeprowadzonym przez portal "Korkowo.pl" wytypowano miasta, w których średnia prędkość poruszania się w wieczornych godzinach szczytu jest najmniejsza. Wrocław uplasował się na pierwszym miejscu, bo tamtejsi kierowcy mogą rozpędzić się tylko do 30 km/h.
W październiku "Gazeta Wrocławska" wymieniła absurdy, które składają się na to, że miasto jest tak bardzo zakorkowane. Na przykład sygnalizację świetlną na skrzyżowaniu, które prowadzi do nieistniejącego jeszcze osiedla, zakaz skrętu w lewo w centrum miasta, nagłe zwężania pasów ruchu.
Oprócz tego czytelnicy narzekają, że na odcinku 500 metrowym jest kilka przejść dla pieszych i sygnalizacji świetlnych. Według "Gazety Wrocławskiej" ta sytuacja związana jest z tym, że miasto chce uniemożliwić przepływ samochodów do centrum i dlatego zmusza kierowców do poruszania się w żółwim tempie. Do tego trudno znaleźć miejsce, w którym po prostu można skręcić w lewo, zamiast tego trzeba kilka razy skręcić w prawo. Urzędnicy tłumaczą, że to metoda, która ma zapewnić bezpieczeństwo pieszym i płynny przejazd tramwajom.
Kolejnymi miastami, w których można rozchorować się z nerwów podczas codziennych postoi są Poznań (średnio 31 km/h), Kraków (32 km/h) i Łódź (33 km/h). Kolorowo nie jest również w Warszawie, bo tam, według badań "Korkowo.pl" kierowcy poruszają się ze średnią prędkością 36 km/h. W przypadku stolicy tych "gorących punktów", w których trzeba swoje odstać jest bardzo dużo, niemal w każdej dzielnicy miasta, nie tylko w centrum.
Jak rozwiązać problem?
Pomysłów na odkorkowanie miast jest bardzo dużo. Od aplikacji mobilnych, pozwalających sprawdzić miejsca, które stoją, po inwestycje w system sterowania ruchem i poprawę jakości transportu publicznego.
Liczba aut w Polsce jest za duża, prawie każda rodzina ma samochód. O tym, że do pracy powinniśmy jeździć rowerem albo komunikacją wiedzą chyba wszyscy, ale łatwo powiedzieć – co zrobić, kiedy ktoś mieszka pod miastem i nie ma innej możliwości dojazdu, niż samochód? A duże ośrodki otoczone są sypialniami, w których mieszkania są tańsze niż w okolicach centrum.
Na remonty i reorganizację ulic zwykle nie ma pieniędzy. Komunikacja miejska często nie działa poprawnie, właśnie przez korki. Co z tego, że autobusów i tramwajów jest więcej, jeśli stoją one w korkach i ludzie czekają na przystankach po kilkadziesiąt minut? A po wyznaczonych buspasach jeżdżą nie tylko autobusy. Perspektywa, w której centrum stolicy Polski będzie zamknięte dla ruchu samochodowego, albo wprowadzony zostanie płatny wjazd, wydaje się być nierealna. Chociaż to działa na przykład w Londynie.
Korki to nie tylko strata czasu i nerwów, lecz także pieniędzy. Przecież podczas przemieszczania się w żółwim tempie tracimy paliwo. To również emisja spalin do atmosfery. Polskie, ruchliwe ulice śmierdzą i duszą. Ludzie nie ufają komunikacji miejskiej, która zawodzi podobno przez korki. I tworzy się zamknięte koło. A w pracy tłumaczenie się, że były korki i dlatego jesteśmy spóźnieni, zwykle odbierane jest jak powiedzenie z dziecięcych lat - "paluszek i główka to szkolna wymówka".
Tak dłużej być nie może. Politycy powinni dotrzeć do przyczyny korków i zanieczyszczenia powietrza spalinami i jak najszybciej rozwiązać ten problem.