
Powszechnie się uważa, że szał świątecznych zakupów w Polsce to powojenny "wymysł". Nie jest to jednak prawdą, handel w Warszawie przed II wojną światową kwitł przez cały grudzień. Na okres świąteczny czekali sklepikarze, Żydzi a także twórcy jarmarcznej tandety.
REKLAMA
Tak naprawdę już XIX-wieczna rewolucja przemysłowa skomercjalizowała święta. Po odzyskaniu niepodległości trend ten w naszym kraju przybrał na sile. W miastach przedwojenne elegantki oblegały sklepy z ekskluzywnymi markami a biedota handlowała na bazarkach.
U Jabłkowskich
Przedwojenna Warszawa słynęła z nierówności społecznych. z jednej strony witryny sklepów z ekskluzywną galanterią i modą z drugiej zaś ludzie, których nie stać było na nowe, najtańsze nawet, buty. Za swój blichtr polska stolica była nazywana Paryżem Północy. Określenie to było mocno nad wyraz, ale faktem jest że przed wojną na ulicy Marszałkowskiej czy na Alejach Jerozolimskich można było poczuć się jak w wielkim mieście.
Przedwojenna Warszawa słynęła z nierówności społecznych. z jednej strony witryny sklepów z ekskluzywną galanterią i modą z drugiej zaś ludzie, których nie stać było na nowe, najtańsze nawet, buty. Za swój blichtr polska stolica była nazywana Paryżem Północy. Określenie to było mocno nad wyraz, ale faktem jest że przed wojną na ulicy Marszałkowskiej czy na Alejach Jerozolimskich można było poczuć się jak w wielkim mieście.
Już na początku grudnia pojawiały się świąteczne neony, zmieniano urządzenie witryn i zaczepiano świąteczne lampki. Swoje żniwa rozpoczynały sklepy. Mimo inflacji i niepewnej sytuacji politycznej to właśnie święta były okresem, podczas którego sklepy zapełniały się klientami. Nieważne było czy to "kolonialny", sklep z odkurzaczami elektrycznymi czy najwyższej klasy galanteria. Każdy, od stróża po arystokrację, chciał kupić na święta coś wyjątkowego.
Handel dla elit odbywał się głównie w sklepach na parterach kamienic przy Krakowskim Przedmieściu, Nowym Świecie czy Marszałkowskiej. Zazwyczaj lokale były niewielkie, część towaru subiekci musieli więc przynosić z zaplecza. Każdy gość mógł jednak liczyć na należytą uwagę i fachowe doradztwo.
Sprzedawca, który nie znałby pochodzenia asortymentu lub nie umiał właściwie doradzić w przedwojennej Warszawie szybko znalazłby się na bruku. Popularna warszawska popołudniówka "Dobry Wieczór!" wypisała nawet kiedyś zasady, którymi powinni się kierować subiekci. Oprócz schludnego wyglądu, znajdziemy m.in. zakaz dowcipkowania czy obowiązek zaniesienia klientowi do domu towaru, jeśli sobie tego kupujący zażyczy.
Podróże między sklepami w grudniową pogodę potrafiły być męczące, dlatego w lepszych sklepach ustawiano często stolik i częstowano klientów kawą. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się przed świętami sklepy z zabawkami. Ten, kto nie chciał chodzić między niewielkimi sklepami mógł udać się do domu handlowego.
Najsłynniejszym był ten prowadzony przez braciJabłkowskich (dzisiejsza Arka). Już wchodząc do niego można było się poczuć jak ktoś wyjątkowym. Potężne, dwuskrzydłowe drzwi otwierał portier zwany szwajcarem. Na sześciu piętrach można było dokonać zakupów wszelkich potrzebnych prezentów.
Sławą cieszył się też pasaż Simsona, znajdował się pomiędzy ulicami Długiej i Nalewki w Warszawie. Popularny był również dom mody Bogusława Herse, zajmujący dolne piętra kamienicy na rogu Marszałkowskiej i Kredytowej.
Do Żyda lub na bazarek
Nie każdego mieszkańca przedwojennej stolicy stać było na zakupy w domach mody czy sklepach w centrum. Wtedy zazwyczaj udawało się na świąteczne bazary lub do żydowskiej dzielnicy (mówiło się wtedy "kupione u Żyda"). Na Nalewkach lub na placu Krasińskich handel kwitł mimo doskwierającego często siarczystego mrozu.
Nie każdego mieszkańca przedwojennej stolicy stać było na zakupy w domach mody czy sklepach w centrum. Wtedy zazwyczaj udawało się na świąteczne bazary lub do żydowskiej dzielnicy (mówiło się wtedy "kupione u Żyda"). Na Nalewkach lub na placu Krasińskich handel kwitł mimo doskwierającego często siarczystego mrozu.
Co kupowano? W gruncie rzeczy podobny asortyment jak w droższych sklepach: ubrania, zabawki, ozdoby świąteczne. Te ostatnie kupowali też na warszawskich bazarach przyjezdni. Tylko w Warszawie można było bowiem dostać m.in. anielskie włosy do ozdobienia choinki. Kto więc przybył do stolicy turystycznie lub w interesach kupował ozdoby choinkowe dla całej rodziny.
Podobnie na bazarach kupowano żywność. Istniały co prawda sklepy kolonialne braci Pakulskich, gdzie można było dostać m.in. wędliny, ale większość warszawiaków miała zaufanie do żywności kupowanej na targach. Oczywiście bogate warszawianki nie chodziły po karpia osobiście. Zajmowała się tym służba lub wynajęci przed świętami "sprawunkowi", którzy pomagali w większych zakupach.
Choinki w domach były przed wojną dużo bardziej okazałe. Mało kto sobie wyobrażał drzewko poniżej 3,5 metra wysokości. Co ciekawe większość warszawiaków niosła je pieszo, nierzadko kilka kilometrów. Drzewka kupowało się przede wszystkim na placu Piłsudskiego i rynku Starego Miasta. Przystrajano też świątecznie drzewa iglaste, które rosły na zieleńcach. Najbardziej okazałe były choinki przy Alejach Jerozolimskich oraz kolejna przed domem towarowym Jabłkowskich.
Świąteczne zakupy podsycała reklamami prasa, zachęcało też radio. Brzmi dziwnie znajomo. Co więc różniło świąteczną gorączkę sprzed ponad siedmiu dekad z tą obecnie? Jak pisali we wspomnieniach warszawiacy, starano się być "świątecznie" uprzejmym dla drugiej osoby i mimo większej liczby klientów, każdemu poświęcić czas. Boże Narodzenie miało być niejako nagrodą za ciężko przepracowany rok, a nie dodatkowym obowiązkiem. Ludzie nie potrącali się w sklepie spiesząc się i zapominając o kulturze.
Napisz do autora: piotr.celej@natemat.pl
