Dziś w rękach Jarosława Kaczyńskiego jest władza nad prezydentem, premierem i sejmową większością, ale to nie będzie trwało wiecznie. Gdy prezes Prawa i Sprawiedliwości dopiero na dobre rozgościł się na swojej pozycji, za jego plecami już ustawiła się kolejka ludzi, którzy w bliskiej przyszłości albo podzielą się jego władzą, albo samodzielnie ją przejmą.
Cały czas mówimy o nowej władzy myśląc tylko o Prawie i Sprawiedliwości, ale w rzeczywistości ekipa, która przejęła kontrolę nad krajem to koalicja zwana Zjednoczoną Prawicą. PiS jest w niej absolutnym hegemonem, ale nie istnieje ona bez Polski Razem Jarosława Gowina, oraz Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry.
I to właśnie pochodzący z Krynicy-Zdroju prawnik jest dziś chyba największym zagrożeniem dla ładu, który już od majowych wyborów prezydenckich ustanawia w Polsce Jarosław Kaczyński, czyli jego władzy prawie absolutnej. Prawie, wcale nie dlatego, że jeszcze prezes PiS nie przejął jeszcze kontroli nad Trybunałem Konstytucyjnym. Jego wszechwładzę ograniczają właśnie koalicjanci.
I Zbigniew Ziobro wydaje się mieć w tym największą zasługę. Oficjalnie pokornie przyjmował wszystko, co otrzymał od wybaczającego mu dawne przywódcze ambicje i rozłam Jarosława Kaczyńskiego. Po najważniejszych ministerialnych rozdaniach widać jednak, że ziobryści wcale nie czują się politycznym planktonem. I że nie zatracili ambicji. I nie chodzi tu tylko o wciągnięcie do rządu Jacka Kurskiego, ale przede wszystkim teka szefowej Kancelarii Premiera dla Beaty Kempy.
Jeśli to stanowisko obejmuje ktoś z innego ugrupowania niż szef rządu, zawsze oznacza to po prostu tyle, iż trafia do Kancelarii, by premiera po prostu pilnować. Skuteczne wywalczenie przez Zbigniewa Ziobry tej funkcji dla jego człowieka potwierdza nie tylko jego wciąż wielkie ambicje, by zastąpić Jarosława Kaczyńskiego w roli lidera prawicy, ale i pokazuje, iż minister sprawiedliwości ma na to chyba dużo lepszy pomysł niż dawne idee rozłamowe.
2. Jarosław Gowin
Jak wspomniano na początku, PiS rządzi tak naprawdę w koalicji i żadnej okazji do wywalczenia przywództwa nie odpuści też Jarosław Gowin, który do Zjednoczonej Prawicy dołączył swoją Polskę Razem. Przecież nie po to skłócił się z dawnymi przyjaciółmi z Platformy Obywatelskiej, którzy zapewnili mu tekę ministra, by tylko ministrem do końca życia pozostać. Co więcej, na razie od swojego nowego środowiska otrzymał resort znacznie bardziej oddalony od realnej władzy niż Ministerstwo Sprawiedliwości, które dał mu niegdyś Donald Tusk.
Czy Jarosław Gowin sprawia jednak wrażenie człowieka, który może zawładnąć umysłami Polaków tak silnie, jak Jarosław Kaczyński? Absolutnie nie. Czy jest jednak człowiekiem zdolnym do tego, by w walce o zaspokojenie ambicji doprowadzić do kryzysu i w efekcie pozbawić władzy Kaczyńskiego, choć nie wziąć jej dla siebie. Ależ oczywiście! Wpływowy krakowianin udowodnił to już znakomicie w przeszłości.
3. Adrian Zandberg
O Razem rzeczywiście cicho, ale nawet, gdyby obecny parlament nie miał dotrwać do końca kadencji, to przed skrajną lewicą sporo czasu, by konsekwentnie zdobywać kolejne punkty. Dziś wszyscy widzą nowym liderem Ryszarda Petru, którego Nowoczesna ma już podobno aż 23 proc. poparcia. Ma też lidera znanego od lat i bardzo sprawnych marketingowców. Nowym gwiazdom lewicy jeszcze tego brakuje. Zandberga poznaliśmy dopiero podczas słynnej debaty, a spin wokół swojej marki w Razem robili raczej hobbystycznie.
To było za mało na wywalczenie miejsce w Sejmie, ale wystarczająco na zdobycie milionów złotych, które dobrze zainwestowane mogą zwrócić się wyśmienicie. Jeśli jeszcze Razem nieco spuści ze skrajnie lewicowego tonu, to przyszłość może należeć do nich. Przemawia za tym jeszcze ten fakt, iż Polacy uwielbiają w polityce kontrasty i ostry spór, a Razem stoi w dużej kontrze praktycznie do wszystkich innych graczy.
Premier Adrian Zandberg to tym bardziej racjonalny obraz przyszłości, im dłużej uda się porządzić PiS, a lewica będzie miała w tym czasie "spokój", by się nad Wisłą odbudować, a raczej... zbudować od podstaw.
4. Barbara Nowacka
To nie jest druga Magdalena Ogórek. Wielu po jej porażce ze Zjednoczoną Lewicą w minionych wyborach pewnie tak się wydaje, ale jedyne co łączy obie panie to fakt, iż próbowali się nimi posłużyć skompromitowani ideologicznie "liderzy" dotychczasowej lewicy. Barbara Nowacka zaryzykowała misję reanimacji tego tworu, która rzeczywiście się nie udała.
Najwięcej stracili na tym jednak Leszek Miller, Janusz Palikot i im podobni. Sama Barbara Nowacka wiele do stracenia i tak nie miała, za to prawie maksymalnie wykorzystała szansę na "darmowe" wypromowanie swojego nazwiska.
To nazwisko wciąż jest gorące i jeśli tylko szybko uda się jej odciąć od skojarzeń z nazwiskami Miller i Palikot, to być może do niej będzie należało dzieło skutecznej budowy polskiej lewicy. Na starcie Nowacka ma w tym łatwiej niż Zandberg, bo nie jest obciążona ideologicznymi skrajnościami. Jeżeli sprawi, iż powstanie twór, o którym będziemy mówili "partia Nowackiej" to ta kobieta może jeszcze uciszyć wszystkich przekrzykujący się na obecnej scenie politycznej panów.
5. Grzegorz Schetyna
Prawda jest taka, że ten człowiek to już chyba jedyna szansa Platformy Obywatelskiej na powrót do sukcesów. Tak stało się po tym, gdy młode gwiazdy z potencjałem schowały ambicje do kieszeni i postanowiły grać w drużynie Tomasza Siemoniaka konkurującego o władzę w PO z Grzegorza Schetyny.
Siemoniak to świetny menedżer i polityczny dżentelmen, a Schetyna ma markę politycznego siepacza pozbawionego skrupułów... Gdyby prawdą było dominujące wciąż wśród wielu ludzi PO przekonanie, że "Polacy chcą spokoju", to były szef MON już mógłby dobierać kadry do gabinetu, który stworzy po odebraniu władzy Kaczyńskiemu. Tyle że prawda jest taka, iż coraz bardziej flegmatyczna Platforma chyba nikogo już nie interesuje, a nowy lider takiej formacji będzie jedynie syndykiem masy upadłościowej, którą podzielą się Nowoczesna i PiS.
Na czele z Grzegorzem Schetyną PO z pewnością flegmatyczna nie będzie, a im mocniej wyborcom wkuje się w świadomość, iż partią władzy jest już PiS, tym powrót do tak wykpiwanego w ostatniej kampanii wyborczej "straszenia" tym ugrupowaniem będzie skuteczniejszy. Schetyna sięgnie po niego z pewnością i będzie posługiwał się tym narzędziem sprawniej niż Siemoniak.
Tyle że dobra przyszłość przed Grzegorzem Schetyną wcale nie musi wiązać się ze zwycięstwem w wewnątrzpartyjnych wyborach. Kto wie, czy nie lepiej dla niego byłoby nawet przegrać, a następnie dołączyć się do rozbioru Platformy poprzez zbudowanie zupełnie nowej formacji zbudowanej na wiernych mu działaczach. Schetyna pozbyły się "zużytej" marki PO, a nawet mógłby spróbować przedstawiać się jako swego rodzaju stary opozycjonista, który sekowany przez Donalda Tuska był nie przez swój paskudny charakter, a dlatego, że nie godził się na wszystkie te działania PO, które tak poirytowały naród...
Grzegorz Schetyna ma jeszcze jednego asa w rękawie, który zapewne okazałby się najskuteczniejszy, gdyby PiS podczas którejś z nocnych zmian ustroju pogrzebało także w kodeksie wyborczym i "utrudniło" sobie oddanie władzy. Spośród wszystkich wymienionych tu postaci Schetyna to jedyny lider, który pamięta jeszcze, jak walczy się o władzę na ulicach.
Skazany na władzę Petru...
No a co z tym Petru...? Szef Nowoczesnej jest bezapelacyjnie aktualnym liderem opozycji, ale jak pisał w naTemat Manuel Langer, zawdzięcza to w dużej mierze słabości swoich przeciwników. W połączeniu z wrodzonym talentem łatwo sięga więc po coraz większy rząd dusz polskiego elektoratu.
Jeśli po pół roku istnienia zupełnie nowa partia ma ponad 20 proc. poparcia, to cóż będzie po kilku latach...? Teoretycznie odpowiedź jest prosta i taka, że Petru jest skazany na przejęcie władzy. Warto tu jednak przypomnieć sobie stare siatkarskie przysłowie, że kto prowadzi w meczu 0:2 ten równie blisko jest zwycięstwa, co przegranej 3:2...