Apel w Obozie wychowawczym dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi.
Apel w Obozie wychowawczym dla młodych Polaków Policji Bezpieczeństwa w Łodzi. Archiwum Fotograficzne Stefana Bałuka, NAC.

Należy odseparować zdegenerowane polskie dzieci i młodzież od ich niemieckich rówieśników, ze względu na gorszący wpływ, jaki na nich wywierają - podkreślali Niemcy po opanowaniu Łodzi. Jak mówili, tak zrobili. W grudniu 1942 roku otworzyli obóz dla polskich nieletnich, który w praktyce funkcjonował w granicach drugiego pod względem wielkości żydowskiego getta na ziemiach polskich - getta łódzkiego. Tysiące małych Polaków nie miały dzieciństwa.

REKLAMA
"Mali przestępcy" - tak określali ich naziści. Oficjalnie uzasadniali, że stworzenie zamkniętego ośrodka dla wymagających resocjalizacji nieletnich bandytów, złodziei, żebraków itd., będzie służyło ich wychowaniu. W rzeczywistości z premedytacją zamierzali rugować wszelkie przejawy polskości, umieszczając za ogrodzeniem obozu głównie dzieci, których rodzice udzielali się w konspiracji. Wrogami byli także potomkowie osób, które nie podpisały volkslisty.
Pociechy zatrzymanych, a następnie najczęściej osadzonych w obozach koncentracyjnych, nagle pozbawione opieki, musiały zacząć zarabiać na życie. Wiele z nich włóczyło się po łódzkich ulicach, co dla Niemców było już dostatecznym dowodem na... wywoływanie publicznego zgorszenia. Konieczne było, jak tłumaczyli oprawcy, stworzenie "prewencyjnego" obozu karnego.
logo
Plan obozu dla polskich dzieci w okupowanej Łodzi. AusLodz, na lic. Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0

Gertruda Nowak, więźniarka obozu

W czasie epidemii tyfusu widziałam okropne rzeczy. Chore dzieci, których nie zdążono wywieźć do getta leżały na „izbie chorych” bez żadnej opieki. Te, które już umierały, ale jeszcze żyły, wynoszono razem z trupami do trupiarni nago i ładowano do skrzyń lub worków papierowych i tam dogorywały.

Ale zamykano też dzieci chore oraz te, które nie rokowały nadziei na zniemczenie. Wprowadzono rozróżnienie ze względu na wiek i płeć (dziewczynki kierowano też do filii obozu w Dzierżąznej pod Łodzią, gdzie ciężko pracowały w miejscowym folwarku). W praktyce żadna bariera wiekowa nie obowiązywała - więźniami obozu były zarówno noworodki (!), jak i nastolatkowie (do 16. roku życia).
Obóz dla polskich dzieci i młodzieży funkcjonował przy ul. Przemysłowej, na terenie wydzielonym z getta. Większość jego "wychowanków" pochodziła z ziem włączonych do Rzeszy, spora część także z Generalnego Gubernatorstwa. Zdarzały się też transporty nieletnich ze Związku Sowieckiego i z Francji. Na terenie obozu mogło przebywać jednorazowo ok. 2 tys. "podopiecznych". Język polski był tam bezwzględnie zakazany.
logo
Dzieci polskie w niemieckim obozie pracy w Dzierżąznej k. Zgierza. Na lic. Creative Commons

Gertruda Nowak, więźniarka obozu

Ustawiono nas w szeregu i jeden z esesmanów powiedział, że będzie nam tu dobrze. W tym momencie jeden z chłopców poruszył się w szeregu i tenże esesman uderzył go w twarz, a gdy ten się przewrócił, kopał go i wrzeszczał na niego. Wyjaśniano nam, że mamy stać na baczność przed „wychowawcami” – bo tak kazali oprawcy siebie nazywać – i ze zdjętymi nakryciami głowy.

Małym więźniom częstokroć wmawiano, że jadą do domów dziecka... Tymczasem Niemcy zgotowali im piekło na ziemi. Warunki bytowania były fatalne.

Maria Wiśniewska, więźniarka obozu

Wyżywienie było bardzo mizerne: rano kawałek suchego chleba i kubek czarnej kawy, w południe zupa, bardzo rzadka, często zaś zanieczyszczona robactwem i odpadkami, wieczorem znowu kawałek chleba i kawa. Dzieci były na skutek takiego wyżywienia wycieńczone. Częstym i charakterystycznym objawem były owrzodzenia na całym ciele, u chłopców charakterystyczne meszkowate owłosione dookoła ust.

Sadystycznie usposobiona załoga obozowa znęcała się nawet na najmłodszych. Wielu małoletnich więźniów zmarło z wycieńczenia pracą lub w wyniku chorób; inni skonali wskutek stosowanych z całą surowością kar. Bicie i poniżanie było na porządku dziennym. Nawet za nocne moczenie się...
Jedna z obozowych sadystek, nadzorczyni (Eugenia) Genowefa Pohl, wpadła długo po wojnie (w latach 70.), pracując jako... nauczycielka. Przesiedziała w więzieniu ćwierć wieku, ale nigdy nie przyznała się do winy.

Genowefa Pohl, nadzorczyni obozu

Ale żeby morderstwa? To ja nie widziałam. (...) Pilnowałam, doprowadzałam. (...) Ja się starałam, aby być najlepszą. Za to mnie taka kara spotkała. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to się stało. (...) Ja im (dzieciom) źle nie życzyłam, ani źle nie traktowałam. A one mogą mówić... Ach, takie rzeczy. W jaką sprawiedliwość tu można wierzyć? (...) Jestem ofiarą męczeńską, jestem niewinna. Czytaj więcej

Dziecięcy obóz funkcjonował ponad dwa lata, do 19 stycznia 1945 roku, gdy Łódź oswobodziła Armia Czerwona. Przez "Mały Oświęcim", jak często nazywa się niemiecki obóz dla nieletnich w Łodzi, przeszło kilkanaście tysięcy dzieci i nastolatków. Zaledwie ok. tysiąc z osadzonych dożyło końca wojny.

Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl