"Będziemy mieć w Warszawie Budapeszt". Te słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego ostatnio wydają się nader aktualne. O orbanizacji naszej polityki głośno krzyczy już cała opozycja. Sęk w tym, że prezes PiS-u, choć publicznie może temu zaprzeczy, to raczej tego typu uwagi traktuje jako komplement. Premier Węgier rządzi swym krajem żelazną ręką, podjęte przez niego działania skutecznie podporządkowały mu państwo.
Coraz więcej wskazuje na to, że Kaczyński rzeczywiście pójdzie podobną drogą. Dlatego warto zapoznać się z tym, jak to, co opozycja nazywa zawłaszczeniem państwa, wyglądało u naszych przysłowiowych bratanków. Podpowie nam co nas może czekać. Kaczyńskiemu nie będzie tak łatwo, jak Orbánowi bo ten drugi na początku swej władzy mógł liczyć na większość konstytucyjną.
W sferze finansowej Orbán podporządkował sobie szefa tamtejszego Narodowego Banku i odpowiednik naszej Komisji Nadzoru Finansowego (jak już pisałem eksperci potwierdzają, że podobne plany względem KNF ma Kaczyński).
Węgierski premier zmienił prawo tak, aby umożliwiało mu zwiększenie deficytu budżetowego, jednak warto zauważyć, że za jego rządów (od 2010 roku) dług publiczny znacząco się zmniejszył. Podobnie jak u nas, rząd naszych sąsiadów postawił na politykę prorodzinną, zwiększając różne świadczenia w tym zakresie (jakkolwiek w ich przypadku była to kontynuacja zmian wprowadzanych przez poprzedników).
Mimo to, według danych statystycznych, 40 proc. Węgrów żyje w ubóstwie. Jedną z głównych tego przyczyn jest bardzo wysoki VAT, który tradycyjnie uderza najmocniej właśnie w biednych (w przypadku mięsa jest to aż 27 proc.). U naszych sąsiadów został też wprowadzony podatek bankowy, który przyniósł efekty prawdopodobnie dalekie od zamierzonych. Banki przeniosły cały ciężar nowej daniny publicznej na klientów. Odbiło się to na przykład na rocznej opłacie za karty, kosztach wypłat z bankomatów, a także przelewów bankowych.
W kwestii przemian systemowych najodważniejszym ruchem, jaki wykonał Orbán jest zmiana ordynacji wyborczej (rzecz, o której coraz częściej mówi się w kontekście zakusów PiS-u). Zmieniono pod tym kątem także geografię okręgów wyborczych na taką, która promuje tę partię. Fidesz w ostatnich latach radykalizuje się. Jest to związane z chęcią przejęcia elektoratu skrajnie prawicowego Jobbiku(na naszym rodzimym podwórku można porównać to z ludźmi którzy głosowali na Kukiz'15. Wielu z nich kieruje się bardziej swoimi emocjami i gniewem, a nie stricte określonymi poglądami). Jego wyborcy należą do tzw. przepływowych, nie mają zbyt sprecyzowanych poglądów i łatwo ich przejąć.
Istnieje jednak także i inna przyczyna radykalizacji – są nią ataki z zewnątrz kraju instytucji, którym nie podobają się rządy silnej ręki wprowadzone przez Orbána. Jednak w ocenie rodzimych komentatorów, nikt na poważnie, łącznie z rządzącymi, nie traktuje pomysłu wyjścia z Unii Europejskiej. Pogróżki tego rodzaju są jedynie kwestią retoryki.
Bardzo interesująca sytuacja panuje jeśli chodzi o media. Rząd ustanowił Państwowy Zarząd Mediów i Komunikacji Informacyjnej, który może nakładać kary finansowe za „niezrównoważone politycznie” publikacje. Pomimo tego, że instytucja ta została ustanowiona parę lat temu, to do tej pory nie było żadnych procesów, przepisy bardziej więc pełnią funkcję straszaka niż rzeczywiście są egzekwowane.
Co ciekawe Orbán co tydzień w piątek rano ma wystąpienie w mediach publicznych, które następnie omawiają je przez cały dzień, zasypując tym widza. W naszym przypadku można to już teraz odnieść do jednego z punktów pakietu demokratycznego, który zakłada comiesięczne wystąpienia premier przed parlamentem (coś na kształt regularnego „małego expose”).
Bardzo ciekawą instytucją jest koordynator zajmujący się treścią publicznych komunikatów prawie wszystkich ministerstw. Jest on powszechnie przez Węgrów nazywany ministrem propagandy. Antala Rogána pełniącego tę funkcję porównuje się do Goebbelsa.
Ten obraz mediów interesująco uzupełnia prof. Rafał Chwedoruk, politolog Uniwersytetu Warszawskiego. Wskazuje on, że Orbán poszedł na wojnę z nieżyczliwymi mu prywatnymi mediami. Kaczyński jednak ma jego zdaniem zbyt małe poparcie społeczne, by móc zdecydować się na tego typu niebezpieczny konflikt. Potyczka taka nie da się bowiem sprowadzić do pojedynczej bitwy. Jest zazwyczaj kilkuletnim procesem, bardzo ryzykownym, gdyż zwykle angażuje on społeczeństwo dużo bardziej niż dość abstrakcyjna dla wielu osób sprawa Trybunału Konstytucyjnego.
Podobieństwa można się dopatrzyć też w wyrazistości i ideowości Fideszu i PiS-u. Jak zauważa Chwedoruk formacja Orbána łączy to sprawnie z pragmatyzmem w rządzeniu. Czy tego samego będziemy się mogli spodziewać ze strony PiS-u?
Jeśli zwrócić uwagę na kwestię uchodźców, to wydaje się, że odpowiedź brzmi "tak". Ekspert z UW zauważa, że węgierski rząd obrał tutaj trzecią drogę – pomiędzy daleko posuniętą solidarnością a całkowitym odwróceniem się od imigrantów. W Polsce Beata Szydło deklaruje pomoc materialną, przy wyraźnej niechęci do przyjmowania ich.
Jak zauważa Chwedoruk, dla Fideszu charakterystyczne jest właśnie takie ustawianie się w pozycji "pomiędzy", co jest kwestią wspominanego wcześniej połączenia pragmatyzmu z ideowością. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że ustawodawstwu prorodzinnemu, opodatkowaniu banków i supermarketów na Węgrzech towarzyszyła zarazem polityka gospodarcza bliska liberalizmowi.
Patrząc w przeszłość PiS-u, zwróćmy uwagę chociażby na to, że przy całej niechęci wobec sfer biznesowych, jest przecież autorem pomysłu wycofania się z najwyższego progu podatkowego. Można śmiało założyć, że Kaczyński będzie chciał – dokładnie w tym naśladując Orbána, trzymać władzę w państwie jak najmocniej (być może nakładając kaganiec prasie i ograniczając swobody obywatelskie), a zarazem w sferze społeczno-gospodarczej będzie dalece mniej radykalny niż to się obecnie przedstawia.
Napisz do autora: manuel.langer@natemat.pl
Reklama.
Wiktor Orban
za: "Nasz Dziennik"
Europą nie rządzą dziś odpowiedzialni politycy, lecz rozmaite procesy, mechanizmy i regulacje. Taki system podejmowania decyzji nie leży w interesie Węgier. Kryzys europejski mogą rozwiązać tylko silne państwa narodowe. Mogą to zrobić przywódcy mający silną pozycję polityczną.Czytaj więcej