Policja po dwóch tygodniach znalazła winnego ewakuacji szkoły.
Policja po dwóch tygodniach znalazła winnego ewakuacji szkoły. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Pod koniec listopada 31-letni mężczyzna zadzwonił do szkoły w Gorzkowicach pod Piotrkowem Trybunalskim i powiedział, że w gmachu znajduje się ładunek wybuchowy, który po dwóch godzinach wybuchnie. Jak ustaliła policja, kierował się dobrem swojego syna. Chłopak nie przygotował się do lekcji, a ojciec, żeby uratować go przez jedynką, zdecydował się na dziecinny krok.
Oczywiście lekcja się nie odbyła, z budynku ewakuowano prawie tysiąc osób. Kiedy szkoła opustoszała pirotechnicy i policja doszli do wniosku, że był to fałszywy alarm. Sparaliżował on nie tylko pracę szkoły, ale także ruch samochodowy w jej okolicach. Akcja służb, które przybyły na miejsce, kosztowała 1,6 tys. złotych. Prawdopodobnie to nierozsądny ojciec będzie musiał pokryć te koszty.
Mężczyzna myślał, że przestępstwo ujdzie mu na sucho. Nie spodziewał się, że policja odkryje, iż to on jest sprawcą. Jednak po dwóch tygodniach policjanci kryminalni, którzy analizowali każdy ślad, wpadli na jego trop. Z relacji policji wynika, że trzydziestolatek był bardzo zaskoczony. Żył w przekonaniu, że śledczy nigdy go nie odnajdą. Mężczyzna nie został aresztowany, ale usłyszał już zarzuty. Grozi mu nawet osiem lat pozbawienia wolności.
Kilka tygodni temu 67-letni mężczyzna powiedział, że na pokładzie samolotu lecącego do Egiptu jest bomba. Prawdopodobnie był pijany, a samolot lądował awaryjnie w bułgarskim Burgas. Ten żartowniś musi pokryć akcji policji i lądowania na lotnisku w Bułgarii. Ten wysyp "bombowych" pomysłów może mieć związek z zagrożeniem atakami terrorystycznymi po zamachach w Paryżu. Takie zachowanie nigdy dobrze się nie kończy.

Napisz do autorki: barbara.kaczmarczyk@natemat.pl

źródło: TVN24