W tym miejscu magia świat trwa... przez cały rok. W fabryce bombek praca wre nawet, kiedy za oknem panują upały. Zbigniew Bartuzi, prezes tego bomkowego interesu zdążył się tak napatrzeć na ozdoby świąteczne, że zapytany o przedświąteczną gorączkę, macha tylko ręką. – To jest zajęcie dla kobiet. Zajmuję się tym, bo tak wyszło, ale to królestwo kobiet – przyznaje z rozbrajającą szczerością.
Kiedy wieszamy je na choinkach, raczej nikt nie zastanawia się jak powstały, skąd pochodzą, no i jak to się stało, że są tak dopracowane w każdym szczególe. Ozdoby świąteczne: bombki, gwiazdki, łańcuszki, światełka – to one sprawiają, że na kilka tygodni przed samymi świętami czujemy, że już niebawem wydarzy się coś niezwykłego. Ta wyjątkowa oprawa jest możliwa m.in. dzięki takim miejscom jak fabryka bombek w Piotrkowie Trybunalskim. Pojechaliśmy tam, żeby podejrzeć, jak robi się precjoza, którymi potem przyozdabiamy świąteczne drzewka.
"Produkcja bombek to zajęcie dla kobiet"
Niewielka fabryka, o której mowa nie nazywa się może zbyt świątecznie, ale to właśnie firma Szkło-Dekor z Piotrkowa Trybunalskiego sztukę wyrabiania bombek opanowała do perfekcji. 60 lat doświadczenia robi swoje, a każdego roku z niepozornego budynku przy ul. 1-go Maja wychodzą setki tysięcy ręcznie robionych ozdób, których widok ucieszy oko największego świątecznego sceptyka. Dzisiejsza produkcja jednak nijak ma się do rozmachu, jaki firma pamięta z początku swojego istnienia. Wówczas rocznie z zakładu wychodziło aż 19 mln świątecznych bombek. Mnóstwo brokatu, świecidełek, blichtru – tutejsze wyroby świąteczne przypominają wyglądem bogato zdobione rosyjskie ozdoby. – Nasz styl nazywam ciężkim barokiem – śmieje się prezes Bartuzi, który jest naszym przewodnikiem po tej świątecznej krainie.
Bartuzi jest zresztą nietypowym szefem. Zarządza kilkudziesięcioma osobami, z czego przytłaczającą większość stanowią kobiety. Sam bez owijania bawełny przyznaje, że prezesem małego bombkowego imperium w centralnej części Polski został trochę przypadkiem i do ozdóbek świątecznych często nie ma już cierpliwości. – Mnie się już czasem w ogóle te bombki nie podobają. Przecież to jest branża dla kobiet! Kobiety mają do tego smykałkę. Tu chodzi trochę o wystrój domu, trochę o artyzm i modę. Mężczyźni nie mają oka do szczegółów, a w robieniu ozdób świątecznych właśnie o te detale idzie – mówi.
Dla branży ozdób świątecznych to nie jest najlepszy czas. – Świat się laicyzuje i jak powiedział mi jakiś czas temu mój przyjaciel z Szwajcarii: cały świat wie, że idą święta, tylko nie wiedzą po co. U nas, w kraju katolickim jeszcze tego tak nie widać, ale i na nas przyjdzie kolej – opowiada szef firmy produkującej bombki. Ta tendencja oznacza poważne zmiany dla tych, którzy zarabiają na ozdobach. Jakie? – Coraz modniejsze jest np. przyozdabianie stołów. Nie drzewek świątecznych, a stołów właśnie. To wynika m.in. z poprawności politycznej. Trochę tego nie rozumiem, bo czym obrażamy kogokolwiek stawiając choinkę z bombkami? – pyta.
Zrobić bombkę? To nie taka prosta sprawa!
Nie jest łatwo zrobić bombkę idealną – przyznaje to każdy pracownik fabryki. Żeby osiągnąć efekt, który widzimy na końcu , trzeba się często nieźle napocić. Dosłownie, bo podczas pierwszego etapu wytwarzania bombek bywa naprawdę gorąco. Wszystko przez ciepło wytwarzane przez gazowe palniki, które są głównym narzędziem pracy dmuchaczy. Nazywa się ich tak nie bez kozery, bo bombkę trzeba po prostu wydmuchać ze szklanej rurki, która pod wpływem ciepła i siły płuc dmuchacza przybiera określony kształt. – Usta trzeba złożyć w taki dzióbek, jak u trębacza – tłumaczy Bartuzi wskazując ręką na swoich pracowników, którzy jedna po drugiej wydmuchują kolejne szklane bombki w specjalnym pomieszczeniu, zupełnie tak, jak gdyby była to najłatwiejsza rzecz pod słońcem.
Kiedy już szklana bombka jest wydmuchana trafia do kolejnego pomieszczenia. Tutaj ozdoby świąteczne są traktowane azotanem srebra. Ta nazwa, której wypowiedzenie może niechybnie przywieść na myśl nieprzyjemne wspomnienia z lekcji chemii, oznacza nic innego tylko posrebrzanie. Po tym zabiegu bombka zaczyna przypominać... bombkę. W tym pomieszczeniu w fabryce często można spotkać panią Ewę Markowską. Jest dmuchaczką, ale dyżur w "srebrzarni" też jej niestraszny.
– Najpierw bierze się taką bombkę i wlewa do niej ciecz azotanu srebra – mówi poważnie Markowska. Kiedy kiwam ze zrozumieniem, przechodzimy do następnego etapu – wytrząsarski i specjalnej maszyny, która oczyszcza i utrwala cały proces posrebrzania bombek. Wygląda groźnie, ale, jak mówi Markowska, to całkiem niewinne urządzenie. – Nazywamy je "kwoka", bo taka sama maszyna pracuje często w kurnikach przy ogrzewaniu jajek – mówi. Kiedy ten etap dobiega końca, bombki trafiają do malarni.
To pomieszczenie wygląda jak pracownia szalonego malarza. Ale w gruncie rzeczy szaleństwa tu raczej niewiele, a od lat nadawanie bombkom koloru wygląda w ten sam sposób. Nad tym procesem czuwa pani Renata. Bluzka, którą ma na sobie, podobnie jak cała podłoga i stanowisko do pracy, upstrzone są kolorowymi farbami. Zielony, żółty, czerwony, niebieski – kolory mieszają się, a cały pokój przypomina pole eksperymentów postrzelonego amatora łączenia barw. – Tutaj idzie to sprawnie. Trzeba zanurzyć posrebrzoną bombkę w pudle z farbą, wyjąć i poczekać aż wyschnie – wylicza pani Renata. W tym pokoju czuć mocny zapach farb. – E tam, idzie się przyzwyczaić, ja już prawie tego nie czuję – mówi pani Renata.
W momencie, gdy i tutaj praca dobiega końca, wyroby świąteczne trafiają prosto do dekoratorni. W tej części fabryki w powietrzu unosi się brokat, podłoga się od niego błyszczy, a pięć pań schyla się nad bombkami. Tutaj w ruch idą pędzelki, klej, farbki i świecący proszek. Ale tak naprawdę liczy się coś innego - wprawne oko, zmysł estetyczny i dryg do malowania wymyślnych esów i floresów na krągłych bombkach. Pani Bogusława Zasada pracuje na stanowisku dekoratorki już 35 lat, ale nawet ona czasem nie wie, co zrobić z bombką, żeby prezentowała się dobrze.
– Dzisiaj trafiła mi się taka bombka, że jestem w kropce – mówi pokazując głową na ozdobę, którą trzyma w dłoni. Obok niej jest kubełek ze złotym brokatem, farbki i malutkie ozdóbki. Szybki rzut oka na robocze odzienie i nie ma żadnych wątpliwości, czym zajmuje się pani Iza - wszystko jest w brokacie, a migotliwe drobinki łatwo w praniu nie schodzą. Zbyt wiele czasu na namysł, jak przyozdobić bombkę jednak nie ma. Praca jest na akord, więc ma być ładnie, ale i sprawnie. – Byli tu różni artyści, którzy tak przyozdabiali, że czapki z głów. Szybko jednak odchodzili, bo co z tego, że ktoś ma talent, kiedy nad jedną bombką ślęczy w nieskończoność? – pyta pani Bogusława i wymienia porozumiewawcze spojrzenie z pozostałymi dekoratorkami. To już przedostatni etap. Na końcu pozostaje jeszcze obciąć nóżkę, założyć kapselek i voilà! Bombka może iść do sprzedaży.
Rozglądam się po firmie w poszukiwaniu choinki, na której wisiałyby wyroby firmy. Na próżno. – A, zaoszczędzę pani trudu. Tak się składa, że nie mamy choinki. Może to trochę nietypowe, ale jakoś nikt nie pomyślał o tym. Jak mówi przysłowie: szewc bez butów chodzi – rzuca żartobliwie prezes Bartuzi. To, że przez cały rok pracownicy pracują nad tym, żebyśmy mogli poczuć magię świąt w naszych domach, ma swoje konsekwencje. – Ja w ogóle nie potrafię poczuć tej tzw. magii świąt. Cały rok w tym robimy, więc to nie jest takie proste – przyznaje pani Renata.
Klient nasz pan, ale ozdób erotycznych nie robimy
Bombki mogą się opatrzyć, ale jednodniowa wycieczka do Piotrkowa na kimś, kto przez cały rok czeka na widok ozdóbek świątecznych, zrobi piorunujące wrażenie. Szczególnie, jeśli będziemy mieć szczęście i szef bombkowego interesu wpuści nas do wzorcowni. W dwóch pomieszczeniach przechowywane są wszystkie wzory, jakie firma wyprodukowała. Czego tu nie ma! Ściany od góry do dołu są zapełnione pojedynczymi egzemplarzami bombek z poszczególnych kolekcji.
Bombki w kształcie mikołajków, serduszek, dzwoneczków, aniołków, tradycyjne – jeśli ktoś kiedyś stworzy raj dla miłośników ozdób świątecznych, to pewnie będzie wyglądał wypisz wymaluj jak dwa pomieszczenia w piotrkowskiej fabryce. – Co roku wypuszczamy jakieś 800 nowych wzorów. Trzeba nadążać za trendami, a te się zmieniają. Jak gust naszych klientów. Czasem można się mocno zdziwić, a klienci miewają bardzo ekstrawaganckie pomysły. Jak ci, którzy zażyczyli sobie... erotyczne ozdoby świąteczne. Nie wyprodukowaliśmy ich, ale nawet takie zamówienie kiedyś nam wpadło. Ale to byli Anglicy, a oni mają coś takiego, że bywają wulgarni – opowiada prezes Bartuzi rozglądając się po wzorcowni, gdzie wisi na oko kilka tysięcy najwymyślniejszych bombek.