Politycy niechętnie przyznają się do tego, że swoich przemówień nie piszą sami. Swoich ghost writerów wolą trzymać za kulisami, nie pozwalając publice docenić ich znaczenia. A to właśnie dzięki ich pracy znany polityk może zabłysnąć sentencją, którą przez lata pamiętać będą wszyscy. Albo - jak Barack Obama - popełnić gafę, za którą go znienawidzą.
"Polski obóz śmierci" - takich słów użył Barack Obama podczas ceremonii pośmiertnego uhonorowania Jana Karskiego, bohatera polskiego podziemia. Wpadka prezydenta USA odbiła się w Polsce szerokim echem: posypały się głosy oburzenia, apele o przeprosiny i dyplomatyczną interwencję. Kto jest sprawcą całego zamieszenia? 31-letni Jon Favreau, osobisty speechwriter Baracka Obamy, autor tekstu feralnego przemówienia. To on podsunął prezydentowi pod nos gotowe przemówienie z określeniem "polski obóz śmierci". I choć sam Obama w ostatniej chwili mógł wychwycić ten błąd, to właśnie Favreau jest cichym autorem dyplomatycznego skandalu.
Wpadka z "polskim obozem śmierci" jest najlepszym dowodem na to, jak dużą rolę odgrywają w polityce tzw. "autorzy widma", czyli ludzie trudniący się pisaniem przemówień dla szefów państw i rządów. Dzięki ich pracy znany polityk może zabłysnąć sentencją, którą przez lata pamiętać będą wszyscy, albo popełnić gafę, za którą wszyscy go znienawidzą.
Raczkujący ghost writerzy
W Polsce, inaczej niż na Zachodzie, zorganizowane "speechwriterstwo" jeszcze raczkuje. - Jak do tej pory nigdy nie słyszałam o polskiej agencji świadczącej takie usługi. Raczej robią to publicyści, dziennikarze, którzy zresztą nie mówią o tym głośno - mówi naTemat Joanna Gepfert, specjalistka od PR, autorka przemówień premierów: Hanny Suchockiej i Jerzego Buzka. Także nasi politycy bardzo niechętnie przyznają się do tego, że korzystają z usług "autora widmo". A jeśli jakimś cudem prawda wyjdzie na jaw, towarzyszą jej śmiechy i kpiny.
Tak było z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim i jego słynnym przemówieniem w Berlinie. Minister zebrał dobre recenzje (m.in od brytyjskiego "Economista"), ale wkrótce okazało się, że mowę napisał dla niego Charles Crawford, były ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce, obecnie zawodowy ghost writer. To, co na przykład w Stanach Zjednoczonych przyjęto by z milczącym uznaniem dla autora, w Polsce wywołało spore kontrowersje.
Premierzy z kartki
Polscy premierzy raczej nie mieli i nie mają skłonności do samodzielnego konstruowania swoich przemówień. Donald Tusk ma od tego Igora Ostachowicza, a do niedawna także Rafała Grupińskiego. - Ostachowicz wymyśla, co z punktu widzenia PR powinno się znaleźć w przemówieniu, później pisze Grupiński, a premierowi zdarza się, wygłaszając mowę, zmieniać jej tekst - zdradził "Rzeczpospolitej" jeszcze w poprzedniej kadencji jeden ze współpracowników premiera.
Z pomocy swoich współpracowników korzystali też Leszek Miller i Józef Oleksy. - W przypadku premiera Oleksego, za pisanie przemówień odpowiadały dwa zespoły: zespół doradców i gabinet polityczny. Team konstruowano w zależności od tematu wystąpień - mówi w rozmowie z naTemat Michał Tober, były asystent premiera Oleksego i rzecznik rządu Leszka Millera.
- Jeśli chodzi o Millera, począwszy od expose, a skończywszy na przemowach, jego indywidualna rola była bardzo duża. Poprawiał, zmieniał akcenty i fragmenty, pracował nad tekstem - dodaje. Najbardziej znane powiedzenia Millera nie były jednak owocem pracy tych zespołów. Mało kto wie o tym, że to Jan Bisztyga, doradca Millera i były rzecznik KC PZPR, miał wymyślić słynną sentencję: "mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko po tym, jak kończy".
Kaczyński z głowy
Jedynym wyjątkiem od reguły zatrudniania ghost writerów przez polskich premierów był Jarosław Kaczyński. - Podobnie jak jego brat, słynął z tego, że jemu nikt nie pisał przemówień. Zawsze mówił z głowy. Jedynym wyjątkiem była kampania prezydencka w 2010 roku, kiedy to ja byłem autorem jego przemówień. Pewnie w sytuacjach dyplomatycznych, w których nie towarzyszyłem Kaczyńskiemu, także dostawał tekst od odpowiednich służb - zdradza nam Michał Kamiński, były spin doctor PiS.
Co do Lecha Kaczyńskiego, można się z Kamińskim spierać. Adam Bielan, także były spin doctor PiS, w wywiadzie dla "Newsweeka" mówił, że prezydent Kaczyński nie chciał ćwiczyć czytania z promptera, urządzenia wyświetlającego tekst. Z tego można wnioskować, że nie zawsze przemawiał z pamięci.
Polityk czy ghost writer - kto decyduje?
Jak wygląda współpraca polityka z ghost writerem? Czy może dojść to tego, że w wygłoszonej mowie znajdą się określenia nieuzgodnione z mówcą? - To zależy od usposobienia polityka. Najczęściej to właśnie on ostatecznie decyduje o kształcie swojego przemówienia - zaznacza Kamiński.
Joanna Gepfert opowiadając o procesie tworzenia przemówień, zwraca zaś uwagę, że kluczowa jest zawsze pomoc merytoryczna, czyli konsultacja ze specjalistami w danej dziedzinie. Speechwriter nie jest bowiem alfą i omegą. - Jeśli przemowa dotyczy historii, piszący zawsze dostaje wkład merytoryczny od historyka. W przypadku ghost writera Obamy był to pewnie jakiś specjalista od Europy wschodniej - stwierdza. Skąd więc ta gafa z "polskim obozem śmierci"? - Poziom wychwytywania błędów zawsze zależy tylko od przytomności danego polityka. Widocznie w kręgu zainteresowania Obamy problem tzw. polskich obozów nie istnieje - dodaje Gepfert.
Przypadek Obamy uczy, że politycy rozsądnie powinni korzystać z dobrodziejstw prompterów i ghost writerów. Tym bardziej, że prezydent USA kiedyś miał już z tym problem: prompter się zepsuł, a on stał na scenie nie mogąc sklecić zdania. Najwidoczniej powinien uczyć się od byłego prezydenta Lecha Wałęsy. On bez prompterów i ghost writerów na zawołanie sypał z rękawa legendarnymi już porzekadłami w rodzaju "nie chcem, ale muszem".
Reklama.
Udostępnij: 21
Joanna Gepferd
specjalistka ds. PR
Poziom wychwytywania błędów zawsze zależy tylko od przytomności danego polityka. Widocznie w kręgu zainteresowania Obamy problem tzw. polskich obozów nie istnieje.