– Program dotyczący refundacji procedury in vitro będzie kontynuowany do połowy przyszłego roku, potem już nie – zapowiedział na posiedzeniu sejmowej komisji zdrowia minister Konstanty Radziwiłł. Łódzcy radni zbuntowali się jako jedni z pierwszych. Będą kontynuować program. Tyle że na własną rękę. Bez oglądania się na rząd, który patrzy z ukosa na tę "bezbożną" metodę.
– Uważamy, że to państwo i rząd powinni się tym zajmować. Ale w przypadku, kiedy tak jak teraz, nie dają sobie z tym rady, sami zaspokoimy potrzeby naszych mieszkańców – mówi Adam Wieczorek, radny PO z Łodzi.
Minister swoje, oni swoje
Oprócz łodzian mających problem z założeniem rodziny, problemu z dofinansowaniem nie będą mieć również mieszkańcy Szczecina i Częstochowy. Oni także dali symbolicznego prztyczka ministrowi zdrowia i pokazali, że skoro rząd nie potrafi, to samorządowcy wyręczą państwo. Wiele par w Łodzi z pewnością odetchnęło z ulgą. Zabieg zapłodnienia metodą in vitro do najtańszych przecież nie należy, a mało kto lekką ręką może sobie pozwolić na wydatek rzędu 7-11 tys. zł, bo właśnie średnio tyle trzeba wyłożyć z kieszeni na zabieg.
Gorzej z mieszkańcami innych miast. Im już w połowie 2016 roku zabierze się możliwość dofinansowania zabiegu z państwowej kasy, co oznacza całkowite przerzucenie niemałych kosztów na gospodarstwa domowe. Rządowy Program Leczenia Niepłodności Metodą Zapłodnienia Pozaustrojowego wystartował 1 lipca 2013 r. Posłowie Platformy w końcówce poprzedniej kadencji rzutem na taśmę chcieli przedłużyć funkcjonowanie programu, ale ich starania spaliły na panewce. Minister Radziwiłł tuż po tym, jak rozsiadł się w fotelu szefa resortu zdrowia obwieścił, że wycofuje się z tych planów.
Łódź zrobi to, czego rząd nie chce
Przez niemal trzy lata funkcjonowania tego projektu w Polsce na świat przyszło 3,6 tys. dzieci. W samej Łodzi odnotowano jeden z lepszych wskaźników narodzin dzieci z in vitro. W mieście urodziło się dzięki tej metodzie ponad 400 maluchów. Żeby takich dzieci przyszło na świat jeszcze więcej, łódzcy rajcy muszą się spieszyć.
Na przeprowadzenie wszystkich formalności potrzebują sporo czasu, a zostaje im go coraz mniej. Rządowy program refundujący metodę in vitro wygasa przecież już w połowie tego roku. – Musimy działać błyskawicznie, łodzianie mają wobec nas oczekiwania i nie możemy ich zawieść. Kiedy okazało się, że rząd nie przedłuży programu, spotkaliśmy się z opiniami Łodzian, którzy uważali, że to katastrofalna decyzja – przyznaje Adam Wieczorek, radny łódzkiego klubu Platformy Obywatelskiej i przewodniczący Komisji Ochrony Zdrowia i Opieki Społecznej.
Pomysł, żeby kontynuować program finansowania metody in vitro to wspólna inicjatywa radnych Platformy i SLD. Chociaż sam magistrat również jest pomysłowi przychylny i już zapowiedział, że będzie z radnymi współpracował przy tworzeniu programu. Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi dała już radnym zielone światło. Marcin Masłowski, rzecznik prasowy prezydenta przyznaje, że miasto będzie szło ramię w ramię z zaradnymi rajcami w kwestii pozaustrojowego leczenia bezpłodności. Łódzcy radni wskazują, że taka determinacja w dążeniu do przedłużenia projektu refundowania in vitro ma dwa źródła.
In vitro po prostu działa!
Pierwsze to groźba rychłej depopulacji miasta. In vitro ma być jednym ze sposobów miasta na radzenie sobie ze starzejącym się społeczeństwem i odpływem ludności. Z drugiej strony, decyzja o powzięciu działań na rzecz kontynuacji metody przeklinanej m.in. przez większość kościelnych hierarchów, to również wyraz buntu przeciwko nowej polityce rządu i samego ministra zdrowia.
– Ubolewamy nad tym, że jedną z pierwszych decyzji ministra zdrowia było zawieszenie tego programu. Jeśli w samej Łodzi urodziło się dzięki tej metodzie kilkaset dzieci, które zapełniłyby kilka przedszkoli, to to dowodzi, że in vitro było skuteczne i nie ma powodów, żeby wycofywać się z jego finansowania – dowodzi Wieczorek.
W najbliższym czasie będzie trwała wycena projektu, będzie również poddawany konsultacjom i zaopiniowaniu przez ekspertów pod kątem zgodności z ogólnie przyjętymi procedurami medycznymi. Jeśli radni przejdą pomyślnie wszystkie procedury, program finansowania wystartuje mniej więcej w tym samym czasie, kiedy wygaśnie rządowy projekt. Nie wiadomo, ile będzie wynosić refundowana kwota, ale przewodniczący łódzkiej Komisji Ochrony Zdrowia i Opieki Społecznej przewiduje, że pary będą mogły liczyć na pokrycie ok. 50 proc. kosztów leczenia.
Nie tylko in vitro – seksedukatorzy w Łodzi też mają się dobrze
Łódź nie tylko będzie kontynuowała program refundacji metody in vitro. Miasto od dawna wzorowo wywiązuje się też z innego zadania. Tutaj edukatorzy seksualni w szkołach są mile widzianymi gośćmi, a samo miasto dokłada z miejskiej kasy do tego, żeby uczniowie wiedzieli, że dzieci nie przynosi bocian. Jako jedyne w Polsce. Od magistratu na ten cel rocznie przeznaczanych jest 100 tys. zł. Niby niedużo, ale znacznie więcej niż w innych miastach, gdzie władze nie wspierają w ogóle tego typu przedsięwzięć.
Tu również Łódź idzie pod prąd standardom wyznaczanym przez nową ekipę rządzącą. Anna Zalewska, minister edukacji narodowej stwierdziła jakiś czas temu, że nie wpuści seksedukatorów do szkół i choć na razie żadne konkretne kroki w tej sprawie nie zostały podjęte, nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Wiadomo natomiast, że w Łodzi edukacja seksualna ma się naprawdę dobrze.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Łódź już wkrótce może stać się solą w oku nowej ekipy rządzącej. Dzięki polityce lokalnych władz, miasto ma szansę wyrosnąć na buntowniczy samorząd, gdzie i in vitro finansować będą i edukatorów seksualnych do szkół wpuszczą.
Aleksandra Dulas edukatorka seksualna ze SPUNK, Fundacji Nowoczesnej Edukacji
Chyba można rzeczywiście pokusić się o stwierdzenie, że z edukacją seksualną w łódzkich szkołach jest całkiem nieźle. Bywa nawet, że rodzice się zrzucają i po nas dzwonią, żebyśmy zorganizowali w szkole, gdzie uczą się ich pociechy zajęcia. Miasto też finansuje takie zajęcia i stara się dbać o edukację seksualną w szkołach. Zapotrzebowanie na tego typu nauczanie jest tutaj bardzo duże. Są więc powody do zadowolenia, ale zawsze mogłoby być jeszcze lepiej.