Kojarzysz ten moment, gdy zamiast fajnego, trochę sportowego samochodu, musisz zacząć rozglądać się za czymś bardziej praktycznym i teoretycznie nie tak fajnym? Ja też nie. Nie jestem ojcem, do tego jeszcze mi daleko. Moim pierwszym wyborem na pewno nie byłby spory samochód rodzinny. Ale tydzień za kierownicą Forda Grand C-Max sprawił, że poczułem się jak prawdziwa głowa rodziny. To samochód do bólu rodzinny i przypomina o tym naprawdę w wielu momentach.
Słowa „grand” i „max” są w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. Ten kompaktowy Ford jest naprawdę Grand, co daje odczuć się zarówno na niego patrząc, jak i nim jeżdżąc. To o tyle fajne, że mimo tego, auto nie wydaje się być ociężałą kolumbryną. Poczucie przestronności – tak, poczucie ślamazarności – nie.
Przód nowego Grand C-Max to charakterystyczny i dobrze znany fordowski grill. Ostatnio mogliście zobaczyć taki w naszej recenzji Mondeo. W jednym z testów trafnie porównano go do… nieco zdziwionej ryby. I trzeba przyznać, że coś w tym jest. Jakkolwiek być może nie brzmi to zachęcająco, to front fordów jest naprawdę przyjemny dla oka. Opływowy, bez udziwnień i przekombinowań, ewidentnie odświeżony względem poprzedniej wersji.
Do tej rodzinnej scenerii odrobinę wizualnego luksusu wprowadzają chromowane wykończenia, które mogą znajdować się wokół bocznych szyb, na kracie wlotu powietrza czy wokół świateł przeciwmgielnych. Fakt, że Grand C-Max nie wygląda ociężale, zawdzięcza m.in. dwóm ostrym liniom pociągniętym z boku. Z tej strony zobaczycie także dwie kilkudziesięciocentymetrowe "dziury” w tylnej części nadwozia.
To mechanizm do otwierania przesuwanych drzwi, które w jakiś sposób trzeba było tutaj wkomponować. Na tle całej stosunkowo smukłej sylwetki wyróżnia się „tyłek”, który w tym przypadku można porównać do… Kim Kardashian. Jest spory w porównaniu do reszty i przypomina, że cały czas mówimy o minivanie.
Generalnie jeżdżąc Fordem Grand C-Max od razu oczami wyobraźni widzisz w nim sztampowo wręcz siedzące i rozrabiające z tyłu dzieci, a za nimi w bagażniku kilka siatek z zakupami z marketu. Za kierownicą siedzi się dość wysoko i czuje, że faktycznie prowadzi minivana. Wrażenie potęguje naprawdę gigantyczna deska rozdzielcza. Jasne skórzane wykończenie fajnie dodaje szczypty luksusu do tego typowego tatowozu i prezentuje się naprawdę ładnie. Mrugnięcie okiem do mężczyzn, którzy poza praktycznością oczekują od samochodu czegoś więcej.
Dokładnie po drugiej stronie są tutaj plastikowe wykończenia, których można znaleźć w środku sporo. Wystarczy zerknąć na cały przedni panel, którym kontrolujemy multimedia czy nawiew. Trzeszczy aż od samego patrzenia. Podobnie jest niżej przy dźwigni zmiany biegów czy panelu pomiędzy przednimi fotelami. Sama obsługa jest bardzo intuicyjna i pod tym względem nie było problemów.
Skoro jesteśmy już w tych okolicach trzeba wspomnieć o czymś, co szybko rzuca się w oczy, a potem także w… ręce. Dźwignia skrzyni biegów jest zamontowana w niefortunny sposób – strasznie blisko przycisków. Wygląda gorzej niż działa w praktyce, ale mimo wszystko trzeba trochę lawirować dłonią, by o nic nie zahaczać. Prowadząc auto, to ostatnia rzecz, którą potrzebujesz robić. A wystarczyłoby przesunąć wszystko o kilka centymetrów niżej. Zwykłe (za zwykłe) jest także to, co kierowca widzi tuż za kierownicą. Zegary są strasznie proste i właściwie po prostu są. Ale może po prostu za dużo wymagam tam, gdzie tego właściwie nie potrzeba?
Wewnątrz co chwilę bombardują nas mniejsze czy większe znaki pt. „halo, to samochód rodzinny”. To na przykład dziecięcy przycisk, pozwalający zablokować kierowcy drzwi i szyby z tyłu. To także dwie tacki, które można rozłożyć w drugim rzędzie. W końcu jest tam też gniazdko, do którego aż prosi się podłączyć laptopa z filmami na dłuższe podróże. Będzie spokój, który możemy kontrolować tam zerkając w specjalne lusterko.
W pierwszych dwóch rzędach miejsca jest naprawdę dużo. Efekt potęguje duży panoramiczny dach, który w razie czego można zasłonić. Tutaj nikt nie powinien narzekać. W drugim po odpowiedniej regulacji foteli siedzi się naprawdę wysoko, tak by dzieci mogły swobodnie obserwować podróż. Przynajmniej ja tak to odebrałem. W Fordzie Grand C-Max mamy też trzeci rząd siedzeń. Rozkłada się je bardzo szybko i wygodnie, właściwie jednym pociągnięciem od strony bagażnika, który sam w sobie jest spory.
Nie będzie jednak zaskoczeniem, gdy napiszę – jak to zazwyczaj bywa w przypadku trzeciego rzędu – że najlepiej, gdy będą podróżowały tam osoby mniejszych rozmiarów. Drugi rząd można co prawda regulować, ale cały czas, najlepiej, gdyby z tyłu jechały dzieci. Będzie najwygodniej, choć oczywiście dorosły też tam wejdzie.
Test przypadł na okres największych mrozów w tym roku. Podczas zdjęć było tak zimno, że sprzęt po prostu sam nam się wyłączał i tracił baterię. Dlaczego o tym piszę? Bo tym bardziej doceniłem opcje podgrzewanych foteli i kierownicy. Przy mroźnych dniach to naprawdę potrafiło ratować sytuację.
2-litrowy diesel o mocy 170 koni mechanicznych to zdecydowanie wystarczająco dla samochodu tej klasy i tego rodzaju. To też najmocniejszy diesel w całej gamie. Na papierze silniejszy jest tylko 182-konny benzyniak o pojemności 1.5l. Automatyczna skrzynia biegów dla komfortu podróży jest tutaj dużo lepszym wyjściem niż manual, na którego w sieci można znaleźć trochę narzekań. Skrzynia PowerShift sprawnie żongluje biegami, dając możliwość włączenia trybu „S” (sportowego). Mimo nazwy, nie ma co wtedy liczyć na sportowe wrażenia. Silnik wchodzi na nieco wyższe obroty, ale dynamika jazdy jest zbliżona.
Deklaracje o średnim spalaniu w mieście na poziomie 5,6l/100km można (standardowo już) włożyć między bajki. Komputer po tygodniu normalnej jazdy pokazywał delikatnie powyżej 8l. W trasie naturalnie tutaj trochę urywa, ale też nie do deklarowanego poziomu 4,6l/100km.
Grand C-Max to auto, które idealnie nadaje się na dłuższe trasy. Wyjątkowo stabilne prowadzenie, także w zakrętach, wysoka pozycja za kierownicą i standardowo już seria systemów bezpieczeństwa, sprawia, że długie dystanse (także z głośną zgrają z tyłu) nie powinny być męczące. Samochód nie płynie i nie huśta się na boki, tylko jedzie jak po sznurku. W każdym momencie kierowca czuje pełną kontrolę. Wyciszenie kabiny jest niezłe, a dzięki zawieszeniu przypadkowe najechanie na nierówny fragment drogi nie sprawi, że wybijemy sobie zęby, choć czasami możemy to twardziej poczuć.
5-osobowego Forda C-Max można dostać już od 61 tys. zł w najbardziej podstawowej wersji. Jeśli jednak mierzymy wyżej, to do kieszeni trzeba sięgnąć po nieco ponad 100 tys. zł. Dopłata do wersji Grand C-Max to 2750-3000 zł. Naturalnie serią dodatków cenę można wywindować jeszcze wyżej. Model, który widzicie na zdjęciach to koszt rzędu 158 tys. złotych. Czy warto? Dla rodziny na pewno, choć podejrzewam, że lepiej wziąć trochę odchudzoną wersję.