Polsko-niemieckie stosunki są ostatnimi czasy gorącym tematem. Oliwy do ognia dolewają po równo politycy niemieccy i polscy. Poseł Ryszard Galla, przedstawiciel Mniejszości Niemieckiej w polskim Parlamencie studzi emocje, ale przyznaje, że coś w naszych relacjach z sąsiadem zaczęło szwankować, a do debaty wkradają się wątki pozamerytoryczne, jak straszenie nad Wisłą napastliwym niemieckim kapitałem czy wzywaniem do bojkotowania produktów znad Odry. - Nie tak powinniśmy ze sobą rozmawiać - mówi.
Jest pan posłem już kolejną kadencję. Miał pan okazję z bliska obserwować jak kształtuje się polityka zagraniczna polskiego rządu i to, jak wyglądają nasze stosunki z Niemcami. Czy nasze relacje obecnie ulegają pogorszeniu, a może jesteśmy świadkami incydentów między politykami, które nie mają dla naszych relacji znaczenia?
Rzeczywiście można mówić o pewnych trudnościach, które pojawiły się na linii Polska-Niemcy. Jest parę sygnałów, które z pewnością możemy nazwać niepokojącymi. Ufam jednak, że są to przejściowe problemy związane ze zmianą władzy w Polsce.
Na ile one będą one warunkować nasze dalsze relacje, trudno wyrokować. Mam jednak nadzieję, że nie będą one bardzo zbaczać z kursu, który obydwa państwa obrały jakiś czas temu. Ostatnie lata w stosunkach polsko-niemieckich należy zaliczyć do bardzo udanych, były na przyzwoitym poziomie i mam tu na myśli tak właściwe każdy aspekt naszej współpracy. Mówię to z doświadczenia. Dotychczas bilateralne polsko-niemieckie komisje parlamentarne działały bez zarzutu, podejmując szereg trudnych tematów.
Jak wtedy, kiedy kością niezgody między Polską a Niemcami stały się np. kwoty minimalne dla kierowców przekraczających niemiecką granicę. Prowadziliśmy wtedy naprawdę trudne rozmowy, ale dzięki pewnej otwartości udało nam się dojść do zgody. Najważniejsza jest potrzeba dialogu, zarówno na poziomie parlamentarnym, jak i rządowym, to zresztą podkreślał ostatnio ambasador Niemiec w Polsce i z tą diagnozą całkowicie się zgadzam.
Wydaje się jednak, że o ten spokojny i wyważony dialog może być trudno. Przykładów tego, że politycy niemieccy i polscy nie potrafią się ugryźć w język jest ostatnimi czasy sporo. Chyba najjaskrawszym tego przykładem jest nieposkromiony temperament posłanki PiS Krystyny Pawłowicz.
Mamy różnych posłów, z różnym temperamentem. I z tym trzeba się pogodzić. W sytuacji, w której rozmowa między państwami sprowadza się do takich pojedynczych deklaracji polityków polskich i niemieckich w mediach, musi dochodzić do zgrzytów. To nigdy nie będzie element sprzyjający budowaniu relacji. Tymczasem rozmowy pomiędzy państwami powinny toczyć się nie za pośrednictwem mediów podchwytujących wypowiedzi poszczególnych polityków, tylko przy wspólnym stole rozmów.
Polscy politycy, szczególnie mam tu na myśli posłów ekipy rządzącej, ostro reagują na kolejne doniesienia medialne z Zachodu, w których sytuacja wewnętrzna w Polsce przedstawiana jest w sposób krytyczny. Najwięcej takich negatywnych ocen pojawia się w niemieckiej prasie. Czy to pana zdaniem jakoś usprawiedliwia ostrzejszy ton samych polityków. Może to reakcja obronna, próba odgryzienia się?
Z pewnością można się z tym zgodzić. Zauważanie tego, co się obecnie dzieje w Polsce paradoksalnie jest oznaką tego, że Warszawa na arenie międzynarodowej jest ważnym graczem i poważnym partnerem. Takim poważnym partnerem Polska jest też dla samych Niemiec. Na mocy cały czas pozostaje budowanie osi Paryż-Berlin-Warszawa. To, że Polska jest obecnie na językach Europy i niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu, nie jest według mnie przejawem próby grożenia Warszawie palcem, ale wyrazem zaniepokojenia. Myślę zresztą, że sytuacja szybko wróci do normy, a nastroje się wkrótce uspokoją.
Minister Witold Waszczykowski wezwał ostatnio Ambasadora Niemiec na rozmowę. Mówi się, że wezwał go na dywanik. Czy zachowanie szefa polskiej dyplomacji wpisuje się pana zdaniem w rodzaj przesadnej narracji, o której mówimy?
Jest w tym geście trochę z przesady. Tym bardziej jeśli zauważymy, że sam Rolf Nikel, przedstawiciel niemieckiego rządu w Polsce na temat stosunków polsko-niemieckich wypowiada się w sposób wyważony i spokojny. Ostatnio nawet dał wywiad, w którym dał wyraz swojemu umiarkowaniu i bardzo rozważnie mówił o przyszłości naszych relacji. Mam więc poczucie, że minister w tym przypadku wyszedł trochę przed szereg. Tym bardziej, że przecież Polsce nie podobają się krytyczne słowa pod adresem polski polityków unijnych, a nie niemieckich. Co prawda pochodzenia niemieckiego, ale będących przecież reprezentantami struktur unijnych, a nie państwa niemieckiego.
Wypowiedzi unijnych polityków odnośnie Polski, mogły być odczytywane jako obraźliwe, ale próba wyjaśniania tej sytuacji odbywała się w niewłaściwy sposób. Takie sprawy powinno się dyskutować na poziomie komisji europejskiej czy niemieckiego rządu, a nie jak to miało miejsce na linii Ambasador Niemiec - minister spraw zagranicznych.
Jarosław Kaczyński, prezes PiS, jak i inni członkowie tej partii wielokrotnie sygnalizowali, że Polska i Niemcy mają nierozliczoną przeszłość. Czy bolesna historia w naszych stosunkach może stać się w najbliższym czasie kością niezgody?
Przyznam, że niechętnie wracaniem do tego tematu. To niezwykle drażliwe, bolesne i trudne sprawy. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że mamy trudną przeszłość. Jestem zwolennikiem patrzenia w przyszłość. Zamiast rozdrapywania ran z przeszłości, powinniśmy się koncentrować na tym, co dobrego możemy zrobić w naszych relacjach w nadchodzących latach. Uważam, że takie usilne wyciąganie historii i to szczególnie tej najbardziej dojmującej, niczemu dobremu nie służy.
Ostatnio odżywają też inne upiory. Jak ten, że Niemcy trzymają w szachu polskie media, albo, że niemiecki kapitał zalewa polski rynek. Nie boi się pan, że pożywką dla naszych relacji staną się teraz właśnie takie argumenty?
Tak, tak, teraz to już tylko "na przekór Niemcom" nie kupujmy ich produktów. Wolałbym, żebyśmy uniknęli takich kolein. Nie możemy sprowadzać naszych stosunków do tego poziomu. Jestem już człowiekiem, który prawie sięga po emeryturę, ale kiedy cofam się pamięcią w daleką przeszłość, to widzę, że te silne kontakty handlowe między państwami były obecne zawsze. Kiedy słyszę argumenty pokroju "ach, ten niemiecki kapitał", to nie mogę się powstrzymać od pytania - ale o co tutaj chodzi? Myślę, że powinniśmy się cieszyć z tego, że np. niemieckie firmy sięgają po świetnie wykształconych Polaków. W ten sposób wzajemnie sobie pomagamy i na tym korzystamy.