Nie lubimy, jak nam zwracają uwagę. Ale merytoryczna krytyka to jedno, a drugie wyssane z palca insynuacje, oskarżenia, porównania nie z tej ziemi. Jak Polski do putinowskiej Rosji. Gorzej, jak krytykuje Niemiec. Odpowiadamy wtedy: kto jak kto, ale ten to nas nie będzie uczyć. Co gorliwsi posiłkują się tekstem z "Roty", bo opluć się nie dadzą...
Prawdopodobnie zawsze tak będzie: bo mamy w świadomości nie tylko Niemca-przyjaciela, ale i, może przede wszystkim, Niemca-wroga. Wracamy do tragicznych wydarzeń z przeszłości, przykładając do nich miarę współczesności. To karkołomne. Z drugiej strony to jednak reakcja obronna. Bo nie da się wyprzeć z pamięci największej tragedii w polskiej historii. Gdy ktoś, a zwłaszcza Niemiec (a jakże!), mówi o jakiejś bliżej nieokreślonej kontroli nad Polską, postuluje konieczność wprowadzenia takowej, reagujemy alergicznie. Znamy z opowieści dziadków podobne próby...
Tak odpowiedział Güntherowi Oettingerowi, komisarzowi Unii Europejskiej rodem z Niemiec, polski minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Tak oto, między słowami, przywołał dramat niemieckiej okupacji. Użyte emocjonalnie, pewnie na wyrost. Żyjemy we wspólnocie i niech ta wspólnota wymienia się doświadczeniami. Niech nas oceniają. Także Niemcy. Oczywiście nauczeni przykładem Martina Schulza, który skandalicznie porównał obecną Polskę do putinowskiej Rosji. Niech wiedzą, że umiejętny dobór słów to prawdziwa sztuka.
Chodzi o granicę, która jak zawsze w stosunkach sąsiadami, jest wyjątkowo cienka. My, nad Wisłą, wiemy dobrze, co to niemiecka moralność, albo jej brak. Wiemy, co to niemieckie dyrektywy. To, że przedstawiciele narodu poetów wywołali największą katastrofę ludzkości, zabili miliony istnień, najechali Polskę, zostawiając "pamiątkę" na zawsze, nie oznacza wszak, że dziś ich rodacy są straceni dla świata.
I właśnie to - próba zestawienia ze sobą dwóch zupełnie odmiennych rzeczywistości: współczesnej i historycznej (okupacyjnej), stwarza problem, który w tym całym sporze, mam wrażenie, niepostrzeżenie umyka. W tamtej, określonej przez feralny rok 1939, to Niemcy ustanowili "porządek", zniszczyli polskie instytucje państwowe, sterroryzowali ludność podbitego kraju. Do Unii Europejskiej nikt nas natomiast na siłę nie ciągnął! Naród zdecydował. Teraz dziwimy się, że ktoś mówi coś na nasz temat. To "coś" jest rzecz jasna kluczowe.
Kto jak kto, ale Niemcy komentują polskie sprawy? Powinni to robić! Powinni też czasem gryźć się w języki. A, że niektórzy, tu w Polsce, chcą nam Zachód zwyczajnie obrzydzić, odgrzewając i podając w przystępny sposób, wprzęgając w bieżącą sytuację, historyczne winy, to inna sprawa. Może sięgną też do bogatego skądinąd repertuaru PRL-owskiej propagandy. Tam Niemiec kojarzył się jeszcze bardziej jednoznacznie.
Nie w tym rzecz, żeby komuś mówić, co ma mówić. Tak jak w zmyślonym dialogu: – Polsko, obudź się! - apeluje Niemiec, który tak naprawdę nie wie, co mówi. A oburzony Polak (czysto hipotetycznie) na to: – Tacy, jak Pan, tłumili kiedyś Powstanie Warszawskie. A w ogóle to nie mów Pan nic, a już na pewno na temat Polski.
Naprawdę? Mamy bardzo istotny etap pojednania z Niemcami już dawno za sobą. Z jasnym wskazaniem winowajców. Chcemy, a przynajmniej uczymy się być przyjaciółmi. Albo inaczej - partnerami. Musimy, tak skonstruowana jest dzisiejsza Europa.
A może... ta Europa chce szeroko pojętej "kurateli nad Polską", a Angela Merkel, pan Schulz i spółka pochylają się nad sztabowymi mapami, jak na znanym zdjęciu stanowiącym inspirację dla tygodnika "Wprost"? Ci sami ludzie idą ramię w ramię, oparci na szlabanie granicznym, uśmiechają się odkręcając polskie godło. Jak na słynnej, inscenizowanej scenie z fotografii wykonanej przez Niemców we wrześniu 1939 roku, wykorzystanej przez "Gazetę Polską Codziennie". Oj, bardzo to wszystko słabe.
Pewni ludzie po prostu chcą nazwać wroga (wierzą, że taki istnieje) po imieniu, a historia daje im pewną podpowiedź. Nie muszą szukać daleko wstecz - wystarczy wrócić pamięcią o 70 lat. Niemcy urządzili nam wielki dramat. Wiedzą o tym, wstydzą się, choć nie zawsze potrafią pogodzić się ze świadomością "wnuków zbrodniarzy". Czasami relatywizują, sugerują, że nazizm był ideologią nie przypisaną do konkretnej narodowości, mówią o Holokauście w kontekście wspólnego europejskiego dzieła... Czyżby nie wiedzieli, jak głęboko tkwią w błędzie?
My wiemy, jak to było! Uczymy się o tym w szkołach, słuchamy opowieści rodzinnych, ku przestrodze. Nie po to, aby pielęgnować uprzedzenia, a wyciągać wnioski i reagować na przekłamania. Jak nas boli, skarżmy się. Ale z głową.
Panie Oettinger, tydzień temu w wywiadzie dla „Frankfurter Allgemeinen Sonntagszeitung” skrytykował Pan działania wybranego demokratycznie polskiego parlamentu i rządu, które mają przywrócić obiektywizm i niezależność mediów publicznych w Polsce. Zażądał Pan, by postawić Polskę pod nadzorem. Tego rodzaju słowa, wypowiadane przez niemieckiego polityka, budzą wśród Polaków jak najgorsze skojarzenia. Także moje. Jestem wnukiem polskiego oficera, który w czasie II wojny światowej walczył w podziemnej Armii Krajowej z „niemieckim nadzorem”.