– Mogę zapewnić jako komendant główny policji, że jeżeli będę miał jakieś dowody potwierdzające że któryś z moich obecnych policjantów lub funkcjonariuszy na emeryturze popełnił przestępstwo lub przekroczył uprawnienia, to będę wnioskował o ściganie – oznajmił w środę komendant główny policji insp. Zbigniew Maj. To komentarz do informacji o inwigilowaniu dziennikarzy, którzy publikowali materiały dotyczące tzw. afery taśmowej.
Zaprezentowane na środowej konferencji prasowej stanowisko nowego szefa polskiej policji jest tak ostre, bo chodzi przede wszystkim o działania Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji w okresie, gdy rządem kierowała jeszcze Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej. Spece z BSW mieli prowadzić kontrolę operacyjną członków tych redakcji, które otrzymywały kolejne nagrania z podsłuchów nielegalnie zakładanych najważniejszym osobom w państwie.
– Jeżeli potwierdzą się te fakty, jeżeli rzeczywiście byli inwigilowani dziennikarze, to by świadczyło o złamaniu prawa – grzmiał już przed dwoma tygodniami minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak. I właśnie wtedy zlecił komendantowi głównemu policji wyjaśnienie sprawy.
Ponad trzy lata temu sprawę ujawniał tygodnik "Przegląd", według ustaleń którego w 2006 roku ówczesny komendant główny policji Marek Bieńkowski powołał tajną grupę funkcjonariuszy, którzy opracowali listę osób do rozpracowania.
Znaleźli się na niem m.in. byli premierzy Marek Belka, Józef Oleksy i Włodzimierz Cimoszewicz, a także biznesmen Ryszard Krauze, szef NBP Sławomir Skrzypek, a także dziennikarze Andrzej Fidyk, Krzysztof Skowroński i szef TVP Piotr Farfał. CBŚ na celowniku miała nawet... satyryka Krzysztofa Maternę.