Quentin Tarantino przez jednych nazywany jest geniuszem kina, inni uważają go za hochsztaplera. Pewne jest, że obok twórczości tego reżysera trudno przejść obojętnie. Najnowsze dzieło - "Nienawistna ósemka" nie zawiedzie fanów krwawej jatki i nietypowego scenariusza. To dopracowane w najdrobniejszych szczegółach prawie 3 godziny prawdziwej uczty dla miłośników gatunku.
"Nienawistna ósemka" jest również symbolicznym, ósmym filmem samodzielnie wyreżyserowany przez Quentina Tarantino. Kontrowersyjny filmowiec od dawna mówił, że powinien stworzyć tylko 10 filmów. Zdaniem Tarantino później reżyserzy się starzeją i robią wtórne rzeczy.
Czyżbym więc oglądał jeden z ostatnich obrazów słynnego "Q"? Być może i na pewno oglądałem jedno z najlepszych dzieł tego twórcy. Chociaż w internecie pojawiły się liczne głosy krytyki, ja będę obstawał przy swoim zadowoleniu.
Dziki zachód na nowo
Pierwsza rzecz - gatunki. Tarantino jest tu mistrzem. Ale u mistrza pastisz klasyki jest podkreślany również lekkim ukłonem kapelusza. Muzyka Ennio Morricone to najlepszy dowód na to, jak można bawić się formą. Ciekawe tylko, czy po latach motywy dźwiękowe z "Nienawistnej ósemki" będą tak znane, jak utwory z chociażby "Dobry, zły i brzydki". Na pewno film Tarantino wejdzie do klasyki gatunku podobnie jak "Bez przebaczenia" z 1992 roku. Nietypowe podejście do niemal martwego gatunku, jakim jest western, zawsze wzbudza zachwyty.
Tworząc western Tarantino musiał uważać na wiele pułapek. Wyświechtana tematyka, kalki psychologiczne w kreacji postaci. Mnóstwo prób nagrania nowych westernów kończyło się spektakularną klapą.
Pastisz wykorzystujący elementy klasyki, dodający jednak zupełnie inną pracę kamery i montaż, zmienia wiele. Jak jeszcze odmienić świat westernu? Pustynny Teksas zmienić na śnieżne Wyoming. Tak, nie znajdziemy w filmie toczących się kuli wyschniętych pędów szarłatu - słynnych "turlających się krzaczków". U Tarantino niby wszystko jest jak w westernie, a jednak inaczej. Nawet dźwięki wystrzałów bardziej przypominają film sensacyjny niż charakterystyczny pogłos stosowany w klasycznych westernach.
Wtórność jest nowością
"Nienawistna ósemka" wymyka się z klasycznych gatunków, jednocześnie wciąż do nich wracając. Kompilacja scen, motywów znanych z literatury i kina mogłaby z każdego filmu stworzyć chaos. Tak zapewne by było, ale "Nienawistną ósemkę" nakręcił Tarantino. Ten Tarantino.
Długie chwile, które bohaterowie spędzają w Pasmanterii u Minnie to typowy kryminał z nutką dreszczyku godnego samej Agathy Christie. Nie ma jednak pytania, kto zabił, lecz każdy zastanawia się, który spośród bandy sukinsynów jest najgorszy i najbardziej zdradziecki.
Później oczywiście rzeźnia w stylu "Q", czyli latają kawałki mózgu, leje się posoka - jednym słowem - wielka rzeź. Co pomiędzy? Pastisz kina drogi, westernu i filmu akcji.
Co jeszcze znajdziemy w "Nienawistnej Ósemce"? Autor, podobnie jak w "Django", postanowił zmierzyć się z historią. Historia, której głównym bohaterem jest czarnoskóry łowca nagród Marquis Warren (Samuel L. Jackson) osadzona jest tuż po wojnie secesyjnej. Podział społeczny jest mocno widoczny, zaś Tarantino zdaje się puszczać oko do widza mówiąc: "sukinsyny są po każdej stronie."
Po premierze film Tarantino był krytykowany za przynudzające dialogi. Podróż dyliżansem przez drogi Wyoming zajmuje bohaterom 40 minut. Dla współczesnego kina takie długie sceny są samobójstwem. Ale to jest Tarantino. Sceny są wyjątkowo ciekawie "przegadane". Kto lubi rozmowy o hamburgerach z "Pulp Fiction", będzie zachwycony. Oprócz przerzucania się anegdotami na temat swojego życiorysu mamy też charakterystyczne dla Tarantino dialogi pełne niedomówień. Prawdziwa uczta dla fanów specyficznego poczucia humoru Tarantino z "Pulp Fiction" przetykana tak charakterystyczną dla "Q" brutalnością.