Niezwykły człowiek, którego rozsadza energia. Pozytywny szaleniec, który nie usiedzi spokojnie. Ciągle musi coś robić, ciągle ma nowe pomysły. I jeden cel – pomagać innym. Autentyczny, żaden naciągany. Stanisław Konarski, radny z Kluczborka, mieszkaniec wsi Kuniów, właśnie wziął 200 tys. zł kredytu i zastawił swój dom, bo do końca życie chce pomagać ludziom. – Takie mam marzenie i je zrealizuję. Jak ja tak mówię, to tak będzie. I jeszcze Owsiaka przegonię – mówi naTemat. Nie widzi rzeczy niemożliwych. Po trupach, ale do celu. Pół wsi nauczył jeździć na nartach i rolników zabrał w Alpy. – Chyba jesteśmy ewenementem w skali kraju. Wieś na nizinie, a na nartach wszyscy jeżdżą! – żartuje.
Mówią, że z pana wariat. Który normalny człowiek zastawia dom, by pomagać innym? W dzisiejszych czasach?
Spokojnie pani redaktor. Opanujemy sytuację. Mam, gdzie mieszkać. Najwyżej stracę, ale spróbować trzeba.
Nie boi się pan? 200 tysięcy?
Wszyscy znajomi się martwią. „Chłopie, jak ty dasz radę?” – pytają. Ale co ja mam do stracenia? Ubezpieczyłem się maksymalnie. Gdybym dziś umarł, moi spadkobiercy mają zero problemu. Poza tym już ruszamy z biznesem. Towar jest w magazynie. Gdybym umarł, będą mogli go sprzedać nawet po najniższej cenie i dostaną 100 tys. zł. Najważniejsze, bym mógł zrealizować marzenie mojego życia i jedyny cel. Pomagać ludziom. Ja mogę dom stracić. Mogę zdrowie stracić, ale chcę to zrobić.
I po co to Panu?
Od 20 lat jestem społecznikiem. Zawsze z żoną pomagałem innym. Braliśmy już 20 tys. kredytu dla chłopca chorego na białaczkę. Pomagaliśmy powodzianom. Organizowaliśmy festyny, robiliśmy zbiórki dla potrzebujących. Dla dziewczynki chorej na raka. Po śmierci żony powiedziałem sobie, że tylko pomoc chorym, słabym, potrzebującym jest najważniejsza. I to chcę robić do końca życia dopóki mi sił starczy.
A ten kredyt? Co pan z nim zrobi?
Siedziałem któregoś dnia w domu, jadłem śniadanie, oglądałem telewizję i dowiedziałem się, że w Polsce jest ponad 16 tysięcy fundacji, które liczą na 1 procent podatku. I pomyślałem: „Facet, taka konkurencja. Jak ty chcesz ludziom pomagać, to musisz wymyślić takie coś, co da ci takie pieniądze, że zrealizujesz swoje marzenia”. I wymyśliłem. Bańki mydlane. Plus sprzęt do nich.
Bańki? Skąd ten pomysł?
Kilka lat temu widziałem pokaz u nas, w Kuniowie. Organizatorzy powiedzieli, że nie sprzedają tych baniek, dużych, w których mieści się dwójka dzieci, bo nie mają środków. Powiedziałem: „Biorę 200 tys. kredytu, wy zaczynacie to produkować. Idziemy va banque”. I ruszamy. Już mamy sklep internetowy na ukończeniu. Jestem wściekłym optymistą. Wszystko pójdzie na cele charytatywne.
Na przykład?
Przyrzekłem przy łożu śmierci mojej żony, że zrobię hospicjum i dom opieki dla osób starszych. I to będzie fabryka miłości miłosiernej. Już mam upatrzone przepiękne miejsce, w Turawie.
Gdyby nie wyszło, będzie pan miał z czego spłacić?
Moja żona zmarła. Od 38 lat jestem maszynistą. Zarabiam 4-5 tys. zł normalnie, a z nadgodzinami nawet 6 tys. zł. Mam 1100 zł renty po mojej żonie. Jestem radnym, otrzymuję tysiąc zł. To już razem 8 tys. zł. Jeśli nawet bank zabierze mi 3 tys., mam z czego żyć.
Ile może kosztować takie hospicjum?
Nie wiem, ale potrzebuję wpłacić pierwsze 100, 200 tys. na konto fundacji, której jestem prezesem. Żebym był wiarygodny. Wtedy mógłbym użyć loga fundacji do promocji baniek. Teraz nie chcę tego robić, żeby ktoś mi nie zarzucił, że Konarski zrobił sobie biznes i podpiera się fundacją, żeby majątek zbić.
Nie boi się pan takich zarzutów?
Nie. Ja wiem, że one będą.
Słyszał je pan już?
Jestem społecznikiem od 20 lat. Cały czas pomagam ludziom. Teraz pomagam pani Ewie Fiol, której spalił się dom (gdy rozmawiamy, właśnie skończył spotkanie ze stolarzem). Decyzję o tym, że wyremontuję jej dom, podjąłem natychmiast po pożarze. Powiedziałem wtedy jej i jej córce: „My to zrobimy, ale pamiętajcie o jednym. Z doświadczenia dobrych uczynków wiem, że za chwilę wasza najbliższa rodzina, sąsiedzi, przyjaciele, będą wam zazdrościć, bo ludzka zawiść nie zna granic. I powiedzą wam, że po pożarze macie 100 razy lepiej. A niektórzy powiedzą perfidnie, że też by się chcieli spalić, żeby też mieć tak wyremontowane mieszkanie”. I dziś tak się już dzieje.
Niestety, widziałam podobne w duchu komentarze pod artykułem w „Nowej Trybunie Opolskiej”. Że radny, to może kredyt brać.
Proszę pani. Jako sołtys Kuniowa, budowałem, z dofinansowania UE, dom kultury. W czasie, gdy inne się zamykały. 500 metrów kwadratowych. Najpiękniejszy dom kultury w powiecie. Przyjechała grupa ze Szwajcarii i mówili, ze chcieliby, żeby u nich takie domy kultury na wsiach były. Ale jak ja go budowałem, to widziałem, jaka jest wielka zazdrość. Proponowałem sołtysom, żeby też korzystali z funduszy UE. Nikt tego nie zrobił. Ale gdy ich potem zaprosiłem, szału dostali.
A wie pan, że w sieci pojawił się # o Stasiu? Inspirowany panem? „To jest Stasiu. Stasiu pomaga bezinteresownie w potrzebie. Stasiu jest dobry. Bądź jak Stasiu”.
Poważnie? To pięknie. Wielkie Bóg zapłać za te słowa. To ładuje mi akumulatory. Bo to wariactwo społeczne coraz bardziej mi się podoba.
Albo że mówią o Panu Stasiek Owsiak?
Zawsze jak coś robię, to zawsze stawiam sobie wysoko poprzeczkę. Zawsze sięgam najwyżej. Dlatego powiedziałem, że to moje wariactwo ma jeden cel – przegonić Jurka Owsiaka. Ale mówię to w tym kontekście, by w pewnym momencie nie spocząć na laurach, tylko sięgać jeszcze wyżej.
I przegoni go pan? Myśli pan, że to realne?
Jak ja coś mówię, to mówię poważnie. Choć ludzie słysząc mnie, myślą pewnie, że mu palma odbiła. Na razie chcę panu Owsiakowi tylko do butów sięgnąć. Ale chwycę go za kolano! A potem przegonimy! (śmiech!). To facet, z którego warto brać przykład. Ja dziś jestem w powijakach. Przy nim – dziecko po pierwszym przewinięciu.
Skąd w panu tyle energii?
W takich rzeczach trzeba być wariatem. I wierzyć w to, w co inni nie wierzą. Kiedyś widziałem plakat w Częstochowie. Był na nim jeden napis: „Kto nie dąży do rzeczy niemożliwych, nigdy ich nie osiągnie”. To moje motto życiowe od tamtej pory. Nie ma rzeczy niemożliwych. Mamy Fundację Onkologiczno-Hospicyjną Samarytanim w Opolu, której jestem prezesem, ale jesteśmy w trakcie zmiany nazwy. Będzie się nazywała "Mogę wszystko".
To niech pan opowie o tych nartach. W opolskiej gazecie czytałam o panu, że dla wsi kupił pan kilkadziesiąt nart i wywiózł gospodynie wiejskie w Alpy. To prawda?
A jak! W życiu na nartach nie jeździłem. Pojechałem do Niemiec, do siostry. I przywiozłem od niej używane narty, na zasadzie, że może komuś dam. Ale znajomy mnie namówił, pojechaliśmy do Czech...Krew się lała, ale jeździłem. I takiego bakcyla z żoną złapaliśmy, że kupiliśmy nowy sprzęt i zaczęliśmy jeździć. Na wsi, jak to na wsi, zaczęli szeptać, że sołtys na nartach jeździ. Wiocha, płaski teren, głupek jakiś. Ale okazało się, że są chętni do nauki, stworzyliśmy Ski Klub, na początek Niemcy przysłali nam więcej używanych nart. A potem kupiliśmy nowe.
I cała wieś jeździ?
Prawie! Zamawiamy autokary i jeździmy w góry. Jaka to integracja, nawet nie ma pani pojęcia! Proszę sobie wyobrazić. Rolnik, typowy Ślązak, ma pole, traktory – żona, dzieci trzeci plan. I ta żona i dzieci jeżdżą z nami na narty. Poszedłem do niego i mówię: „Józek, ty nie wiesz co tracisz. Twoja laska tak śmiga na nartach, a dzieci tak zasuwają, musisz to chłopie zobaczyć!”. Jego żona do dziś nie może uwierzyć. Mówi: „Tyś cudu dokonał, to nie ten sam chłop!”Bo dziś razem z Józkiem jeżdżą na nartach! I w Alpy nawet pojechaliśmy. Dziewczyny, co mają po 100, 200 ha pola, śmigają na nartach, że głowa mała! To ewenement na terenie nizinnym. Teraz też jedziemy na ferie. Takiej uczty nie odpuszczę.
Jak pan to robi? Tak zarażać ludzi?
Zawsze starałem się robić coś innowacyjnego, ale szokującego. Do tego stopnia, że założyłem Stowarzyszenie Kolejarzy i wymyśliłem procesję Bożego Ciała na torach. Mówili, że zwariowałem. Ale zamówiłem dwie lokomotywy cargo, 10 platform, na to ławki dla tysiąca ludzi. Na drugim torze duże drezyny z liturgiczną procesją, baldachim. I jechaliśmy po torach!
I ksiądz się na to zgodził?
Oczywiście!
Nie usiedzi pan spokojnie?
Nie ma szans. Będę się czołgał i dalej robił swoje. Trzeba wierzyć w to, w co inni nie wierzą.
Mieszkanki Kuniowa też pewnie nie wierzyły w Alpy?
Nigdy! A Dorota, że jej chłop narty kupi i prywatnym autem będą jeździć w góry? Nawet nie marzyła. Wiara jednak czyni cuda. Bez względu czy człowiek jest religijny czy nie.
Ma pan jeszcze inne cele? Inne plany?
Mam jeszcze jeden cel. Zrobiliśmy w Kluczborku żywą szopkę i w dwa dni, zarobiliśmy 13 tys. zł. Już pieniądze poszły na spalony dom. Chciałbym w każdej gminie województwa pozyskać wolontariuszy. Jako fundacja naszykowalibyśmy im zwierzęta i gotowe drewniane szopki. Niech zarobią i przekażą na konto SOS mojej fundacji. Na sytuacje awaryjne w gminach, na przykład gdy wiatr zerwie komuś dach, gdy pożar zniszczy dom. A potem, kto wie, może takie szopki charytatywne powstałyby w całym kraju?