
Bez ogromnego budżetu w amerykańskich wyborach trudno zabłysnąć. Takimi funduszami trzeba jednak roztropnie gospodarować. Jak to ważne, wkrótce może boleśnie przekonać się paradoksalnie najbogatszy z kandydatów, Mitt Romney. Miesięcznie wydaje trzy razy więcej, niż jego komitet jest w stanie zebrać. Nie próżnują natomiast inni i rekordowa cena prezydentury w tym roku staje się coraz bardziej realna.
REKLAMA
Już na długo przed rozpoczęciem prawyborów mówiło się, że pod względem finansowym tegoroczna kampania będzie rekordowa. Szacuje się bowiem, że pierwszy raz w historii ten, kto zamieszka na kolejne cztery lata w Białym Domu, wcześniej będzie musiał wyłożyć miliard dolarów. I większość kandydatów od początku rzeczywiście konsekwentnie zaczęła ten scenariusz realizować.
Szczególnie najbogatszy pretendent - bankier i były gubernator Massachusetts, Mitt Romney. Okrzyknięty faworytem do republikańskiej nominacji w prawyborach ma jednak spore problemy, także finansowe. Wygrał dotąd zaledwie cztery starcia z dziewięciu. Wydał tymczasem najwięcej ze wszystkich. W styczniu zaledwie dwa triumfy w New Hampshire i na Florydzie kosztowały go 18,7 mln dolarów. W tym samym czasie jego sztab zebrał niewiele ponad 6 mln dolarów.
Najpoważniejszym sygnałem ostrzegawczym nie jest jednak wcale to, że wydaje trzy razy więcej, niż udaje mu się zebrać. Komentatorzy za oceanem zwracają uwagę na co innego. Romney próbował swoich sił już cztery lata temu. Uznając, że nie ma szans wycofał się w lutym. Wówczas miesięcznie otrzymywał jednak wsparcie o 3 mln dolarów wyższe, niż dzisiaj.
Gdy na początku kampanii planował już bój z samym Barackiem Obamą zapowiadał, że po nominacji łatwo będzie w stanie zebrać nawet 100 mln dolarów. Urzędujący prezydent czeka bowiem na kontrkandydata z budżetem w wysokości ponad 220 mln dolarów. Dzisiaj przychody Romney'a niewiele różnią się od pozostałych uczestników republikańskich prawyborów. W styczniu Newt Gingrich zebrał 5,5 mln, a Rick Santorum 4,5 mln dolarów. Ich wpływy wciąż są niższe, ale w przeciwieństwie do Romney'a wzrastają.
Być może prezydentury po prostu nie można kupić. Najmniej zamożny Santorum nie wydaje milionów na godziny reklam w radiu i telewizji, a ma na koncie tyle samo zwycięstw, co Romney. Właściwie wystarczy mu, że jego wystąpienie pokaże kilka serwisów informacyjnych.
Big PAC
Jak to jednak możliwe, że już w prawyborach kandydaci mogą w ogóle tak bajecznie wysokie sumy wydawać, skoro maksymalna wysokość wpłaty jednej osoby prywatnej została ustalona na 2,5 tys. dolarów? Kluczem do finansowego sukcesu (a w tym roku być może także do miliardowego rekordu) są PAC, czyli political action committees - formalnie niezależne od sztabów organizacje wspierające kandydaturę danego pretendenta.
W ten sposób miliony na kampanię płyną nie tylko od najbogatszych biznesmenów, ale nawet bezpośrednio od firm. Przed dwoma laty amerykański Sąd Najwyższy uznał bowiem, że niezgodny z konstytucją był zakaz finansowania kampanii przez koncerny i związki zawodowe. A to właśnie PAC-ki biorą na siebie najbardziej kosztowny element walki wyborczej, czyli reklamy. Zarówno te wychwalające ich faworyta, jak i rozsiewające czarny PR wobec pozostałych kandydatów.
To dzięki formule takich komitetów Newt Gingrich mógł dostać na starcie kampanii 10 mln dolarów od magnata z Las Vegas, Sheldona Adelsona, a Ron Paul prawie 2 mln dolarów od właściciela serwisu PayPal. Wspierające Mitta Romney'a rodzeństwo milionerów - Charles i David Kochowie już wydali tymczasem 6,7 mln dolarów tylko na kampanię atakującą Baracka Obamę.
Ile pieniędzy może zatem popłynąć, gdy ta tocząca się w czasach kryzysu kampania zacznie się na dobre?
