Pewien Bardzo Znany Dziennikarz powiedział nam wczoraj: "Naszymi przygotowaniami to bym się nie podniecał. Bo my gramy sparingi, trenujemy mocno, ale czasem zapominamy, że nasi rywale też mocno trenują. Ba, za tydzień może się okazać, że trenowali mocniej i grają lepiej".
Wywiad z Dziennikarzem już wkrótce. Dzisiaj sprawdzamy w jakiej formie są nasi grupowi rywale. I czy jest się czego bać.
Do Euro 6 dni, dziś nasza próba generalna z Andorą. Ale nasi grupowi rywale mają je już za sobą. Czyli do 8 czerwca niewiele nowego się o nich dowiemy. To chyba dobry moment, by sprawdzić w jakiej są dyspozycji.
1-0. To ulubiony wynik reprezentacji Grecji. Tak kończyli zwykle mecze na Euro 2004, podobnie spotkania w eliminacjach. Zero z tyłu i bramka po stałym fragmencie, standard.
Tak też było w czwartkowym meczu z Armenią. 25 minuta, bramka Papadopoulosa i na tym właściwie można byłoby zakończyć… gdyby nie druga połowa. Ormianie dość mocno nadwyrężyli panujące powszechne przeświadczenie o "żelaznej greckiej defensywie", nad którą wyżej stawia się chyba tylko włoskie catenaccio. W pół godziny stworzyli kilka bardzo groźnych sytuacji i to, że Grecy nie stracili bramki zawdzięczają tylko szczęściu i nieźle broniącemu Sifakisowi.
Aha, w końcówce meczu zawodnicy Hellady nie wykorzystali dwóch karnych. Bronił niejaki Berezovsky. Nie znaczy to, że Perquis i Wasilewski mogą śmiało faulować Greków w polu karnym, ale to mimo wszystko dobra wiadomość dla Wojtka Szczęsnego.
Z drugiej strony...Pamiętacie wyniki Greków w sparingach przed Euro w Portugalii? Przegrali wtedy z pewną reprezentacją, którą w eliminacjach pokonali Łotysze.
Wniosek? Średnio odkrywczy - nie bać się atakować i uważać na stałe fragmenty. Bardzo uważać na stałe fragmenty.
Kogo się bać? W zasadzie nikogo, chociaż nie zaszkodzi zwrócić uwagę na Giorgosa Karagunisa (niedobitek z Euro 2004 i ostoja młodej drużyny) oraz Sotirisa Ninisa. Ten drugi nie jest podstawowym zawodnikiem, ale to największy talent greckiej piłki. Taki tamtejszy Wolski. Na Polskę raczej nie wyjdzie w podstawowym składzie, ale w razie problemów Fernando Santos nie zawaha się go użyć.
Rosja - marsz po złoto
Gdy tydzień temu Dick Advocaat, zapowiadał walkę o złoto niewielu traktowało go poważnie. Niektórzy się śmiali, a najgłośniej rosyjscy dziennikarze. Po tym, jak jego drużyna rozbiła wczoraj Włochów, nikt się już nie śmieje. Nic dziwnego, to największy sukces reprezentacji od czasu Euro 2008. Nawet jeśli bramki dla Sbornej padły po szkolnych błędach włoskiej obrony, to takiego wyniku nie wolno lekceważyć (bo co, my nie popełniamy szkolnych błędów?). Szybkie, płynne akcje, perfekcyjne przygotowanie fizyczne. Naprawdę to najstarsza kadra na Euro?
Wczoraj w Zurychu piłkarze Advocata biegali jak charty, zwłaszcza w drugiej połowie (czyli wtedy, gdy Grecy opadli z sił i oddali inicjatywę Ormianom). Czy jednak kadra Advocaata nie ma żadnych problemów? Ano ma.
Holenderski szkoleniowiec do dzisiaj nie zdecydował, kto stanie w bramce na Euro. Nagabywany przez dziennikarzy: "Małafiejew, czy Akinfiejew?" odpowiada, że decyzje podejmie 8 czerwca. Obu odbiera tym samym spokojny sen i poczucie pewności. Problemem jest też przetrzebiona kontuzjami obrona.
Wniosek? Do ogrania Rosjan będzie potrzebny:
a) Świetny bramkarz - mamy
b)Szybkie kontry - potrafimy
c) Żelazna defensywa - no właśnie. Ten mecz zależeć będzie od postawy naszych obrońców.
Kogo się bać? Oczywiście Andrija Arszawina. Zawodnicy, którzy nie błyszczeli podczas sezonu, acz z wielkimi umiejętnościami to zawsze potencjalne gwiazdy turniejów mistrzowskich. Wypoczęci i głodni sukcesu. Jeśli Rosja ma iść po złoto to tylko z Arszawinem w życiowej formie.
Czechy - wyścig z czasem
Wyobraźmy sobie, że na początku zgrupowania kontuzję łapie Robert Lewandowski. I do dzisiaj nie wiadomo, czy zagra. Moglibyście spać spokojnie? Ja nie. Dlatego nie zazdroszczę Czechom - u nich z czasem zmaga się Tomas Rosicky. Miał wczoraj zagrać z Węgrami - nie zagrał. I przez 90 minut było to widać - Czesi przegrali 1:2.
Nasi południowi sąsiedzi długimi minutami utrzymywali się przy piłce, ale w ich grze brakowało kreatywności. Bramkę strzelili po karnym, którego nie było, a stracili po zawstydzających błędach defensywy (albo hmm..po frajersku). Przy pierwszym, Węgrzy szybko rozegrali rzut wolny, a Czesi zamiast stanąć przy piłce, liczyli chyba, że skoro to mecz towarzyski, to nikt nie będzie uciekał się do takich sztuczek. Pomylili się. Przy drugim, Guyrsco po prostu przyjął piłkę w polu karnym i strzelił. Miał na to jakieś 3 minuty.
Przy okazji wyjaśniło się, że Petrowi Czechowi jednak można strzelać bramki.
Czemu o tym piszę? Bo Messi i Robben mogliby mieć na ten temat nieco inne zdanie. Robert, Kuba - nie ma się czego bać!
Wniosek? Jeśli Rosicky nie wykuruje się na dwa pierwsze mecze… to mecz z nami może nie mieć dla Czechów zbyt wielkiego znaczenia.
Kogo się bać? Poza pomocnikiem Arsenalu i bramkarzem Chelsea? Pozytywne wrażenie zrobił wczoraj Pilar - niby tylko 7 występów w kadrze, ale robił najwięcej wiatru. Jak to dobrze, że częściej biegał po lewym skrzydle, tam mamy
Piszczka.