
Nowelizacja ustawy o zamówieniach publicznych, która miała rozprawić się m.in. z tym problemem, zaczęła obowiązywać w październiku 2014 roku. Założenia były zaszczytne - to miał być nowy początek, a procedury przetargowe miały się uwolnić z kleszczy niskiej ceny, która decydowała o tym, w czyje ręce pójdzie zlecenie, bez oglądania się na kryteria jakościowe.
Kryterium ceny sprawiło też, że rozstrzyganie konkursów przetargowych zamieniło się w wojnę cenową między firmami. Przepis na tanią ofertę był prosty - wystarczyło poucinać tam, gdzie się dało, co w praktyce oznaczało, że zabrać należy tym, którzy o swoje się nie upomną - pracownikom. Tutaj możliwości, żeby zaoszczędzić było sporo.
Instytucje państwowe powinny dawać przykład przestrzegania prawa pracy. I nie chodzi tylko o płacenie pensji minimalnej u siebie i nie tylko o zatrudnianie pracowników na etaty u siebie, ale powinni też świecić przykładem jeśli idzie o zatrudnianie pracowników u wykonawców usług, które zamawiają. A tak się nie dzieje. Ciągle ważniejsze od pracowników okazują się oszczędności. I odbywa się to kosztem pracowników firm wygrywających przetargi.
Wbrew obowiązującym już przepisom, szereg placówek publicznych wciąż nie kalkuluje budżetu w taki sposób, by pracownicy wykonawców mieli zagwarantowane środki przynajmniej w wysokości minimalnego wynagrodzenia. Do podmiotów, które nie respektują przepisów, należą między innymi sądy, placówki służby zdrowia czy instytucje kulturalne.
Konfederacja Lewiatan opublikowała też listę instytucji publicznych, które do nowych zaleceń podeszły z przymrużeniem oka i gdzie pracownikom płacono poniżej stawki minimalnej, która od 1 stycznia 2016 roku wynosi 14 zł bez VAT. Kto na niej się znalazł?
Napisz do autora: dominika.majewska@natemat.pl