
Można powiedzieć, że Andrzejowi Dudzie udało się zabłysnąć na salonach. Podczas konferencji prasowej dot. bezpieczeństwa międzynarodowego w Monachium zdążył zrugać i postraszyć Rosjan, a także wezwał państwa UE i NATO do nałożenia sankcji na Rosję. Tak ostrych słów mało kto się spodziewał. Zdumiony niemiecki dyplomata zaczął łagodzić ton jego wypowiedzi.
Od końca pierwszej zimnej wojny upłynęło ćwierć wieku. Z przykrością muszę stwierdzić, że sytuacja jest dziś jeszcze bardziej poważna; od roku 2007 sytuacja stała się jeszcze bardziej dramatyczna. Duża jednolita Europa nadal nie powstała. Relacje między Unią Europejską a Rosją są zepsute, na Ukrainie toczy się wojna domowa. Uważam, że nie jest sytuacją normalną, że na wielu płaszczyznach dialog uległ zerwaniu.
Mówiąc o powrocie "zimnej wojny", Rosja mówi o swoim działaniu. To znaczy, że wraca do retoryki zimnowojennej i do samej "zimnej wojny". Tym samym oznacza to, że próbuje podważyć ład, który ukształtował się w Europie po tej pierwszej "zimnej wojnie".
Uważam, że powinno dojść do reakcji i Unii Europejskiej, i NATO. Adekwatnej reakcji. Mam na myśli kwestię sankcji i zdecydowanej polityki, mówiącej "nie" naruszaniu ładu, który powstał w Europie po 1990 r. I "nie" w kwestii bieżącego naruszania prawa międzynarodowego, z którym mamy do czynienia na co dzień.
Konferencja Bezpieczeństwa w Monachium przyciągnęła prezydentów wielu krajów, ale też przewodniczącego Unii Europejskiej Martina Schulza, który w ostatnich miesiącach nie zostawiał nitki na polskim rządzie. I to właśnie jemu – podczas głównego panelu z udziałem polskiego prezydenta – przypadło miejsce dokładnie obok Andrzeja Dudy.
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl
