Politycy PiS, SLD i PSL zachęceni osławionymi sukcesami "Tuskobusa" i "KWAK-a", którym kiedyś podróżował Aleksander Kwaśniewski, ruszają w Polskę z gospodarskimi wizytami. Za wszelką cenę chcą być bliżej szarego obywatela, a pretekstem do politycznych pielgrzymek stała się reforma emerytalna. Nie zniechęca ich nawet fakt, że do najbliższych wyborów jeszcze ponad trzy lata. Okazuje się, że nie są to łatwe wycieczki, bo przy okazji bratania się z ludem w najlepszym przypadku można dostać bluzgiem, w najgorszym... jajkiem.
Jak żyć? - politykom wydaje się, że obywatele chcą właśnie od nich poznać odpowiedź na to pytanie. Dlatego, mimo że do urn wyborczych Polacy wybrali się cztery miesiące temu i najbliższą wizytę planują dopiero w 2015 roku, partyjni działacze PiS, SLD i PSL chcą już teraz przemierzyć Polskę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu politycznego złota, czyli poparcia.
Pisobus, podejście trzecie
Prawo i Sprawiedliwość właśnie dziś ogłosiło, że prezes Jarosław Kaczyński i jego partyjni koledzy-posłowie w marcu rozpoczną objazd po kraju. Cel mają ambitny: odwiedzić każdą polską gminę. - Chcemy umożliwić posłom poznanie regionalnych problemów - tłumaczy Adam Hofman, rzecznik PiS.
Nie pierwszy raz, bo podobne możliwości władze partii stworzyły swoim posłom przynajmniej dwukrotnie. Jarosław Kaczyński w maju ubiegłego roku pod hasłem "Polska jest jedna" zarządził objazd po wszystkich województwach. - Będziemy rozmawiać o ważnych sprawach. Nie o tych, które dzisiaj dominują w mediach, które są w jakiejś mierze narzucane przez specjalistów od propagandy ze strony rządowej, tylko o tych, które naprawdę są istotne, i które Polaków interesują - mówił wówczas prezes. Tournee po kraju PiS odbył też tuż przed wyborami, nazywając swoją akcję "kampanią informacyjną". W obydwu przypadkach chyba nieskutecznie, bo partia Kaczyńskiego przegrała wyborczą rywalizację z PO.
Ludowcy pośród ludu
- Nasi posłowie będą wybierać się do gmin i małych miejscowości. Będziemy spotykali się z kobietami z Kółek Rolniczych, Kół Gospodyń Wiejskich i ze strażakami - tak o "wizytach gospodarskich" w wydaniu PSL-u mów nam poseł tej partii, Eugeniusz Kłopotek. Ludowcy pozazdrościli parlamentarnym rywalom i kilka dni temu zdecydowali się na podobną wycieczkę po Polsce. Kłopotek pytany o to, skąd czerpie inspirację i czy nie jest to przypadkiem wspomniany "KWAK" Aleksandra Kwaśniewskiego, mówi: - My chcemy tylko utwierdzić się w naszych propozycjach dotyczących pomysłów na reformę emerytalną. Pozostałe partie naśladują Kwaśniewskiego. To jest powtórka z rozrywki.
Może w takim razie posłowie PSL skopiowali pomysł koalicyjnego PO. Pamiętny "Tuskobus" z ostatniej kampanii wyborczej okazał się gotowym przepisem na zwycięstwo. Tusk i parlamentarzyści PO z podobną skutecznością, jak były prezydent odwiedzali miasta, miasteczka i wsie. - Nie będziemy mieli żadnego Pawlakobusa - zastrzega Kłopotek. Przyznaje jednak, że pomysł kolegów z Platformy był "strzałem w dziesiątkę".
W czerwonym kubraku, czerwonym autobusem
Festiwal wyjazdów, objazdów i spotkań rozpoczął na początku lutego Leszek Miller, którego w teren posłał dramatycznie słaby wynik SLD w ostatnich wyborach parlamentarnych (8 proc.). Najgorsze od 2005 roku notowania Sojuszu sprawiły, że Miller ubrał się w czerwoną kurtkę, wsiadł do czerwonego autobusu i zadeklarował: odwiedzę wszystkie województwa.
Syndrom politycznego podróżnika w tej partii jest znany nie od dziś. Przy okazji ostatniej kampanii prezydenckiej próbował tego też Grzegorz Napieralski. Tańczył, śpiewał, rozdawał jabłka pod fabryką Fiata, odwiedzał rolników i płynął statkiem. Słowem - robił wszystko, by zjednać sobie Polaków. I mimo, że niejeden polityk czy dziennikarz naśmiewał się z podrygów kandydata SLD na prezydenta, taka taktyka okazała się skuteczna. Napieralski w wyborach prezydenckich dostał 14% głosów, co zaskoczyło wielu, którzy wcześniej nie dawali mu żadnych szans.
W 1995 roku skuteczność hasła "Politycy pod strzechy" sprawdził także w wyborach prezydenckich Aleksander Kwaśniewski. Kiedy zdał sobie sprawę, że największe media raczej nie są mu przychylne, postawił na bezpośredni kontakt z obywatelami. W autobusie zwanym "KWAK-iem" pokonał 23 tysiące kilometrów, odwiedził prawie 120 miejscowości i z hasłem "Wybierzmy przyszłość" wygrał wybory. Jego podróż przeszła do annałów polskich kampanii wyborczych i dziś jest inspiracją dla tych, którzy pragną skopiować sukces "KWAK-a".
Niebezpieczny obywatel
Czy taktyka "bratania się z ludem" jest skuteczna? Nie ma stuprocentowej pewności. To, co w przypadku Kwaśniewskiego i Tuska okazało się strzałem w dziesiątkę, u Kaczyńskiego nie zadziałało. Za to można dać stuprocentową gwarancję, że rozmowy i spotkania z obywatelami mogą stać się dla posła niebezpieczne. Przekonał się o tym Eugeniusz Kłopotek. - Poprzednia kadencja. Spotkanie na 60 osób w jednej z gmin. Dwóch podchmielonych dżentelmenów na sali. Przeszkadzali, więc nie wytrzymałem i powiedziałem, że albo będzie spokój, albo ich wyprowadzę. Chcieli mnie bić - wspomina.
Inny poseł, tym razem z Platformy, pamięta, jak na jednym z wyborczych spotkań obok ucha przefrunęło mu jajko. Chce pozostać anonimowy, choć wtedy kompromitacji nie było, bo jajko celu (czyli głowy posła) nie osiągnęło.
- Biada tym, którzy do wyborców idą z pustymi rękami i pustymi propozycjami - zwraca uwagę dr Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Według niego inicjatywy PiS, SLD i PSL nie mają szans, bo nie są odpowiednio przygotowane. - Rzucają się na głęboką wodę, a nie są na to przygotowani. W przypadku Tuska czy Kwaśniewskiego to była kampania totalna, a teraz to improwizowana akcja - stwierdza.
Czy warto odbywać więc polityczne pielgrzymki, skoro między wyborami bardziej to niebezpieczne niż skuteczne? - Polityk dużo ryzykuje spotykając się ze zdenerwowanym człowiekiem. Ale to ryzyko może być równoważone przez wielki sukces. Tylu będzie nastawionych wrogo, co pozytywnie - odpowiada Jabłoński.