– Trzeba bronić historii Solidarności, ale nie idąc w zaparte, bo to będzie kompletnie niewiarygodne –twierdzi wybitny historyk i specjalista od działalności opozycyjnej w PRL, badający dokumenty TW "Bolka", Andrzej Friszke. Dodaje jednak na obronę Wałęsy, że istnieje szereg okoliczności łagodzących.
Jak już pisaliśmy w naTemat w zeszłym tygodniu do zbiorów IPN trafiły archiwalia przechowywane przez zmarłego w listopadzie 2015 roku gen. Czesława Kiszczaka, w których znalazła się teczka TW "Bolka". W dokumentacji była m.in. odręcznie napisane zobowiązanie do współpracy z SB, podpisane: "Lech Wałęsa, Bolek".
– Bardzo ciężka lektura i duża rysa na bohaterze – stwierdził historyk w "Kropce nad i". Friszke, który przeglądał dokumenty, stwierdził, że "nie ma wątpliwości, że to są autentyczne akta i że chodzi o Lecha Wałęsę". Jego zdaniem, nie ma możliwości, by SB sfabrykowała akta.
W wywiadzie dla "Wyborczej" potwierdza, że spotkania SB z Wałęsą miały miejsce. Jeśli jednak mowa o pobieranych pieniądzach i piśmie odręcznym, historyk pozostaje ostrożny.
Chociaż Friszke twierdzi, że moralna postawa Wałęsy w tamtym czasie jest nie do obrony, to istnieje istnieje szereg okoliczności łagodzących, przez które nie da się jednoznacznie ocenić byłego prezydenta.
Jakie to okoliczności? Liczne aresztowania Wałęsy. A także liczne dokumenty Służby Bezpieczeństwa z okresu późniejszego: strajku sierpniowego, legalnego działania "S", stanu wojennego. Lech Wałęsa zawsze jest w nich jednoznacznym przeciwnikiem lub wrogiem.
Pojawiły się też zarzuty, że lider "Solidarności" pobierał za donosy wynagrodzenie, a także otrzymał mieszkanie. – Kiedyś wyśmiewałem ten argument. Po przejrzeniu dokumentów jestem ostrożniejszy – stwierdza badacz, jednak ostrzega przed pochopnym wyciąganiem wniosków. – Nie miał mieszkania, miał małe dziecko, gnieździł się w klitce. To, że dyrekcja dała mu mieszkanie, nie musiało wynikać z kontaktów z SB.
Zdaniem prof. Andrzeja Friszke teraz jest czas, w którym Wałęsa powinien rozliczyć się z przeszłością i "zmierzyć się z tymi dokumentami". – Nie może negować czegoś, czego zanegować się nie da – stwierdza Friszke i dodaje, że trzeba bronić historii "S", ale nie idąc w zaparte, bo to będzie kompletnie niewiarygodne.
źródło: Wyborcza.pl
historyk, członek rady Instytutu Pamięci Narodowej
Jest możliwe, że niektóre dokumenty nie on wytwarzał, tylko funkcjonariusz na podstawie rozmowy. Moim zdaniem nikt inny nie mógł tego zrobić tak szczegółowo, to nie mogło być wymyślone przez SB.
Andrzej Friszke
historyk, członek rady Instytutu Pamięci Narodowej
Nie możemy powiedzieć: "Można było współpracować i to nie jest problem moralny". Jest to problem.
Andrzej Friszke
historyk, członek rady Instytutu Pamięci Narodowej
Nie przypomina się, a należy, że Wałęsa nie został aresztowany 19 grudnia 1970 r. jako zwykły robotnik. Aresztowano go po donosie dyrektora stoczni. Jego nazwisko było w informacji wicedyrektora o tych, którzy się buntują, i tam jest o Wałęsie po imieniu i nazwisku. Ze stwierdzeniem, że uczestniczył aktywnie, być może przemawiał ze skradzionego radiowęzła itd. Bezpieka aresztowała go jako jednego z przywódców robotniczych, kazała opowiedzieć o udziale w wystąpieniach.Po dwóch dniach w areszcie podpisał. Samotny robotnik, bez instrukcji, jak się zachować wobec SB. Skąd miał to wiedzieć? Takie instrukcje powstały w środowiskach opozycji kilka lat później.
Prof. Andrzej Friszke
historyk, członek rady Instytutu Pamięci Narodowej
Jeśli uwierzymy pokwitowaniom i stwierdzeniom funkcjonariuszy. Ale możliwe, że to prawda. Z ich punktu widzenia było lepiej, że informator brał pieniądze. To była forma umoczenia, tak samo jak pisanie odręczne. Oraz oczywiście zachęta.