Dzisiejszy świat mówi: "Pokaż wszystko. Selfie u dentysty, kolację w modnej knajpie, nowe buty". Smartfon w dłoń i można zacząć dzień, „lajk” tu, „lajk” tam. Niełatwo się z tego wyłamać, szczególnie, gdy żyje się na świeczniku. Okładka, ścianka, Instagram i Facebook – tak dziś funkcjonują gwiazdy i celebryci. Łatwiej wskazać tych, którzy otwierają drzwi na oścież i mówią: "Zapraszam!", niż tych zamykających je z hukiem. A jednak ci ostatni istnieją i mają się dobrze.
Gwiazda mówi: Nie
Studio programu Ellen Show, na scenę wychodzą Sia i Maddie Ziegler. Pierwsza staje tyłem do widowni, druga – w blond peruce przyjmuje pozę. Gdy rozbrzmiewają pierwsze takty „Chandelier”, Sia zaczyna śpiewać, a Ziegler tańczyć. Publiczność bije brawa, artystka kłania się jej, choć niewiele widzi.
Zakrywa twarz, mimo że jeszcze parę lat temu patrzyła prosto w obiektywy aparatów. Uśmiechała się do fanów podczas koncertów i chętnie robiła to, co inne gwiazdy jej pokroju. Aż któregoś dnia powiedziała „dość”. – Gdyby ktokolwiek wiedział, czym jest popularność, nigdy by się na nią nie zgodził – tłumaczy. – Ludzie chcą wiedzieć o tobie wszystko i wydaje im się, że mają do tego prawo. Dzień w dzień depczą cię i oceniają każde twoje posunięcie. To chore – przekonuje. Australijka tak źle znosiła cudzą uwagę, że wpadła w depresję, sięgnęła też po alkohol i narkotyki. Rozpoznawalność niemal ją zniszczyła. Poszła na odwyk, w trakcie którego doszła do wniosku, że tylko kontrola nad wizerunkiem ochroni ją jako artystkę.
Tak powstaje Sia 2.0 – talent udowodniony nie liczbą okładek kolorowych pism, lecz także ciężką pracą. O nowej płycie „1000 forms of fear” piszą wszyscy. Promuje go szczery do bólu „Chandelier”, najpierw w wersji audio. Niedługo później pojawia się teledysk, a w nim 13-letnia Maddie, reprezentująca zagubioną Się. Młodziutka tancerka trafiła jeszcze na plan wideoklipów teledysków „Elastic Heart” i „Big Girls”, towarzyszyła również artystce na czerwonych dywanach. Obie noszą peruki, z tą różnicą, że dla drugiej to znak protestu. – Nie chcę być sławna ani rozpoznawalna – powtarza. Być może jednak międzynarodowej gwieździe wolno mówić coś takiego?
Słowo na P
Aktorka Kasia Warnke pojawia się na premierach filmowych i chętnie pozuje na tzw. ściankach. Z równą chęcią bierze udział w pokazach mody, promocjach ubrań czy kosmetyków. Sama jest zresztą ambasadorką marki Obagi. Od jakiegoś czasu interesują się nią również media plotkarskie, a to za sprawą związku z Piotrem Stramowskim. Ten z dnia na dzień stał się znany dzięki roli w filmie „Pitbull. Nowe porządki” Patryka Vegi. Co myśli o ściankach? - „Ścianki” to takie hasło, które mrozi krew w żyłach, ale one istnieją i są formą promocji, pokazując się na nich można zyskać publikę w gazetach czy na portalach plotkarskich - mówi. - A kiedy nie było jeszcze
tego typu mediów, popularność i tak była istotna. Zawsze byli ludzie, którzy jej unikali i ci, którzy jej łaknęli. Dlatego sądzę, że to bardzo indywidualna kwestia, jak również tego, jak to chce żyć - dodaje.
Uważa, że bycie popularnym wiele ułatwia. - Dużo bardziej lubimy, gdy coś za tym stoi, choć zdarza się często, że wcale tak nie jest - tłumaczy - W showbiznesie brakuje mi artystów, którzy mają osobowość, dorobek, mają coś do powiedzenia i niekreowany, własny styl.
Mediom łatwiej jest jednak postawić na kogoś, kto często bywa, co przekłada się też na zawodowe propozycje w komercyjnych projektach. - W moim przypadku rozpoznawalność, istnienie w mediach, w świecie mody, niewiele ma wspólnego z moją artystyczną drogą - słyszę od Warnke - Nie da się tego połączyć: pracując w teatrze z Lupą, Jarzyną, Korczakowską, pisząc dramaty, reżyserując, grając w filmie, czy teatrze TV, a ostatnio tworząc muzykę, przebywam w przestrzeni dla mnie najważniejszej, to na niej skupiam się przez całe życie i to jej poświęciłam najwięcej uwagi. Show- biznes i moda to dla mnie tylko zabawa, jakaś forma przygody.
Między światami
Za celebrytów nie uznaje się choćby Marcina Dorocińskiego, Agaty Kuleszy, Magdaleny Cieleckiej i Krystyny Jandy. Nie wyskakują z lodówki, choć od czasu do czasu dadzą namówić się na wywiad. Tyko w ich przypadku prywatne tematy zostają właściwie nietknięte. Nawet jeśli coś zdradzają, robią to z klasą i wyczuciem. Wiadomo, że na co dzień są partnerami, rodzicami, robią zakupy w osiedlowym sklepie, ale większe znaczenie mają ich dokonania.
Zachowują się tak, jakby po prostu dopisało im szczęście. Nagradzani za pracę, doceniani przez środowisko i widownię, wybierają życie z dala od czerwonych dywanów. Nawet jeśli czasem się po nich przejdą.
Karolina Korwin Piotrowska "ściankę" nazywa "ścianą płaczu". W jej opinii zwykle ustawiają się przed nią osoby bez znaczących osiągnięć. – Największe gwiazdy, jak np. Meryl Streep czy Jennifer Lawrence, nie biorą udziału w promocji garnków, kremów czy tamponów, chyba że są twarzami jakiejś marki – zaznacza Piotrowska.
Oczywiście ścianka wchodzi w grę, gdy pokazuje się efekty swojej pracy – to ona lansuje gwiazdę. Dziennikarka uważa, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego. – Jeżeli używa się mózgu nie tylko do pisania hasztagów na Instagramie – ironizuje. – Wiele osób, z którymi rozmawiam, mówi mi: to jest trochę tak, że media, jak się im nie pozwoli, nie wejdą głęboko. Trzeba tylko na starcie postawić granice. I być konsekwentnym – podkreśla.
Na własnych zasadach
O konsekwencji świadczy fakt, że w prasie trudno szukać obrazków z codziennego życia wymienionych artystów. Redakcje po prostu nie wyślą za nimi paparazzi chyba, że chcą płacić odszkodowanie. I dzieje się tak z dwóch powodów: albo szanują gwiazdy albo dostają ostrzeżenie od ich prawników. – Jak się chce, można swoje negocjować albo wyrwać z gardła – tłumaczy Korwin Piotrowska. Na to stać jednak małą grupę osób. Pozostałe radzą sobie inaczej, dogadując się z tabloidami. – Bez tego by ich nie było – mówi dziennikarka. Inaczej patrzy na to Warnke. Podaje przykład Andy'ego Warhola, który z jednej strony był celebrytą, z drugiej artystą przez duże A. - Eksperymentował ze sławą, produkował dzieła sztuki, jak w fabryce, stworzył sukces The Velvet Underground, stworzył pismo, był wizjonerem współczesności - uważa aktorka.- Show-biznes sam w sobie jest ciekawym zjawiskiem i artysta ma prawo z niego korzystać.
Dziś odbywa się to też za pośrednictwem social mediów. Oficjalne konto na Facebooku czy Instagramie to norma. Gwiazda pokazuje tam, czego naprawdę chce – spokoju czy poklasku. I tak np. u Macieja Stuhra znajdziemy kąśliwe komentarze do aktualnych wydarzeń, rzadko jednak galerię selfie z partnerką. Na próżno szukać też osobistych wyznań na fanpage'u Małgorzaty Kożuchowskiej. Takie gwiazdy używają prywatności tylko w wyższym celu. Olga Frycz chwali się psem, by namówić fanów do adopcji porzuconych zwierząt. Marcin Dorociński jako ambasador WWF opowiada zaś o spotkaniu z gepardem.
Wydaje się więc, że sława "po swojemu" jest absolutnie możliwa. – Najważniejsze jest to, by kreować tę rzeczywistość, a nie stać się uprzedmiotowioną pacynką, z którą media robią coś na swój użytek – przyznaje Kasia Warnke. Karolina Korwin Piotrowska dodaje, że aby sobie na to pozwolić, "trzeba mieć wywalone". – I absolutną pewność, że można żyć bez tabloidów – dodaje.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl
Kulesza zatańczyła w "Tańcu z Gwiazdami", a Janda ostatnio wyprodukowała krem. To nie są ludzie nieobecni zupełnie w mediach, ani tacy, którzy się nie otarli o komercję. Ale przede wszystkim są to artyści, którzy postawili na sztukę i oddają się jej, dzięki czemu możemy oglądać wartościowe kino i teatr. Dokonali takiego wyboru, że w mediach funkcjonują tylko w kontekście swojej pracy. I to budzi szacunek i jakąś sympatię.