Patryk Vega wrócił do korzeni - "Pitbull. Nowe porządki" jest kontynuacją historii, którą poznaliśmy kilka lat temu. Starzy bohaterowie wracają, pojawia się też godny następca "Despera". Film wszedł właśnie do kin, a my rozmawiamy z reżyserem o tym, jak zmienili się policjanci i gangsterzy. Vega mówi też, skąd bierze się zło i czy wierzy w feminizm.
Nie miałam oczekiwań czekając na „Nowe porządki”. A czy ty miałeś jakieś względem widowni?
To mój szósty film, w związku z czym na przestrzeni lat przekonałem się, że kino rządzi się własnymi prawami i tak naprawdę nie da się projektować publiczności. No bo, gdyby ktokolwiek na świecie to potrafił, byłby miliarderem. Jednocześnie nie wierzę, gdy ktoś mówi, że w ogóle nie interesuje go widownia, a film robi tak naprawdę dla siebie i wąskiej grupy przyjaciół. Każde dzieło sztuki zakłada przecież konieczność skonfrontowania go z ludźmi.
Dla mnie zresztą największą frajdą nie jest premiera obrazu, tylko normalny seans, na który idę incognito. Wtedy mogę popatrzeć na ludzi i niejako za pośrednictwem ich emocji ponownie przeżyć ten film. Widzę, czy oni się śmieją w momentach, które wydawały mi się śmieszne, albo wzruszają się, czy boją w tych, które miały w ten sposób zadziałać. I to jest zupełnie fantastyczne przeżycie. Dawno nie miałem tak dobrego odbioru, ale podchodzę do tego z pokorą, bo nie można bawić się w rząd dusz.
A dlaczego widowni potrzebny jest nowy bohater, "Majami"?
Kiedy realizowałem dokument dwa lat temu, byłem zaskoczony, że policja się zmieniła. Nie miałem wcześniej do czynienia z kimś takim jak protoplasta "Majamiego" - wytatuowanym facetem z irokezem. Kiedy go poznałem, uznałem, że to duch naszych czasów. Ludzie się indoktrynują, edukują, również policjant operacyjny, który wygląda tak, bo przez dwa lata udawał przestępcę. To przedstawiciel nowej generacji.
I byłem przekonany, że nie warto robić bezpośredniej kontynuacji „Pitbulla”, a jednocześnie przez lata fanpage serialu był bardzo aktywny. Bo, co ważne, to nie jest historia, która umarła, ona jest wciąż żywa w przestrzeni publicznej, choćby dzięki powtórkom serii. Żeby to oddać, musiałem stworzyć nową ikonę policyjnego bohatera, jednocześnie kogoś, kto z niczym się nie skojarzy. Ryzyko było przeogromne, ale podobnie ryzykowałem z Dorocińskim. On też mierzył się z tuzami aktorstwa w postaci Gajosa, Grabowskiego czy Stroińskiego – i udało mu się wyjść obronną ręką. Uważam, że teraz to się udało ponownie.
"Majami" to typ, którego lepiej omijać na ulicy. A taki „Babcia” (w tej roli Bogusław Linda - przyp.red.) - gangster, to już jego przeciwieństwo.
Dla mnie ta zmiana rzeczywistości była ciekawa. W zasadzie przestępcy dziś nie są gośćmi, który chodzą w złotych łańcuchach i dresach, nie poruszają się ostentacyjnymi samochodami. A o istnieniu prawdziwych, współczesnych przestępców, społeczeństwo w ogóle nie słyszy.
Tak jak o współczesnych policjantach operacyjnych…
Pewnych rzeczy się nie ujawnia, bo to zwyczajnie utrudnia pracę lub edukuje przestępców. Zresztą nie najlepiej oceniamy policjantów. Ci mają poczucie nagonki, słusznej czy nie, ale wydaje im się, że jeżeli media o nich piszą, to wyłącznie źle. Przypuśćmy, że w trakcie przesłuchania dochodzi do zastrzelenia przesłuchiwanego - z góry zakładamy, że policjant przeładował „klamkę”, przystawił mu do głowy i odpalił. Być może tak było, ale mogła wywiązać się szamotanina, w wyniku której policjant nie ponosi winy. Ja tego nie wiem, ale wyroki ferowane są przedwcześnie.
Ty nie ferujesz, raczej siejesz niepewność.
W otworzeniu historii przyświecało mi to, że przestępcami są faceci, którzy wyglądają jak prawnicy czy pracownicy korporacji. Gangster wydaje się więc postacią pozytywną, a policjant negatywną. Zabieg był wręcz taki, by widz domniemywał przez chwilę, że ten, którego ogląda jest przestępcą, nie policjantem. Chciałem pokazać, że w dzisiejszym świecie wilk przybiera owczą skórę i odwrotnie.
Policjanci są już przecież inni niż ci z twoich książek.
Książki dotyczą przeszłości, ale na przykład choć sprawa z gangiem obcinaczy palców (odłam grupy mokotowskiej - przyp. red.) zaczęła się w 2003 r., to ostatniego faceta zamknięto miesiąc temu. I to przykład historii, która jest współczesna i pozytywna, nie skupia się na kontrowersjach wokół policji operacyjnej, ale na dobrze wykonanej robocie.
Przez dobrych policjantów. Powiedz, kogo byś tak nazwał.
Na pewno o tym, na ile ktoś jest dobry i skuteczny, decyduje liczba jego kontaktów z ludźmi ze świata przestępczego, czytaj: informatorami. Im ich więcej, tym lepiej idzie śledztwo. A jednak parę razy miałem też przyjemność rozmawiać z policjantami, którzy moim zdaniem byli urodzonymi psami. Przykład, poszukiwany jest groźny przestępca, facet jedzie na miasto i dosłownie na tego gościa wpada. I to nie zbieg okoliczności.
Jak to wyglądało?
Policjant, będący protoplastą "Majamiego" w rzeczywistości parę razy wpadał na groźnego przestępcę. Taka styczność kończyła się jego pacyfikacją i zatrzymaniem.
A co z moralnością?
Myślę, że ta moralność jest dużo silniejsza niż w przeszłości. W latach 90. trzeba było oddelegować wszystkich warszawskich policjantów z CBŚ i zatrudniać wyłącznie tych z innych miast. Choćby przez zażyłość oficerów z gangsterami Pruszkowa. Ta była tak duża, że dochodziło permanentnie do wycieku informacji. Teraz nie zetknąłem sie z tym, poza przykładem z filmu. Wynika to z faktu, że jest większa selekcja. 30-40 proc. funkcjonariuszy stanowią kobiety, a ze wszystkich kandydatów przyjmowanych jest zaledwie 10 proc.
Dobrym – skutecznym i moralnym – jest "Majami"?
To facet z silnymi zasadami, choć początkowo pogubiony. Pracował pod przykryciem, co po więcej niż pół roku jest bardzo deprawujące. W trakcie działalności przestępczej zarabiasz niekiedy gigantyczne pieniądze, wielokrotnie przewyższające pensję w policji, możesz robić rzeczy, których nie mogłabyś robić jako policjant, mówię również o przekraczaniu granic. Majami nie może się zaadaptować w normalnym świecie, dopiero spotkanie z przeciwnikiem w postaci Lindy go prostuje. Wychodzi oczyszczony.
Granica między ich światami wydaje się płynna.
Dla laików. Granica istnieje i żadna ze stron jej nie przekracza, bo za nią jest przepaść. Myślę, że najbardziej istotne jest to, kto w tej relacji wyciąga informacje od kogo i kto na tym korzysta.
Do którego ze światów jest ci bliżej?
Generalnie patrzę na nie jak dramaturg. Rozmawiając z człowiekiem, zyskuję świetne sceny i dialogi. Moim punktem wyjścia nie jest jakaś teza, ocena moralna. Staram się jako dokumentalista spojrzeć na świat przez optykę rozmówcy. Nie interesują mnie daty i nazwiska, tylko motywacje, emocje i postawy. Coś, z czego mogę potem utkać film fabularny.
Moralna lampka nigdy się nie zapaliła?
Zapala mi się, gdy słyszę np. o brutalnym odzyskiwaniu długów i znęcaniu się nad ludźmi - to rzeczy, które mnie dotykają i się z nimi nie zgadzam. Ale nowocześni przestępcy działają już inaczej. Zarabiają np. na lukach prawnych i okradaniu państwa. W ich historiach nie wyczuwa się ofiary w postaci człowieka, tylko systemu.
Ale złych pokazujesz jako ludzi z krwi i kości.
Wszyscy są z krwi i kości. Jestem katolikiem i uważam, że w każdym jest iskra boża, także w człowieku totalnie pogubionym. I wiem też, że nikt do końca nie jest dobry, ani zły, nawet Adolf Hitler prywatnie lubił psy… (śmiech). Myślę, że to największa tajemnica życia, ale i siła takich filmów jak „Pitbull”, bo wykręcają trochę psychikę.
Nawet bardzo.
Patrząc na postać Lindy uważamy, że ten człowiek to skurczybyk, nienawidzimy go za rzeczy, które robi. Mimo to, odczuwamy empatię, współczujemy mu, a niektórym kobietom on się nawet podoba. To miesza w głowach. Ale de facto tak też jest w życiu.
A czemu człowiek wybiera zło?
Mogę odpowiedzieć, czemu ja je wybrałem w jakimś momencie. Z perspektywy czasu uważam, że złożyły się na to dwie kwestie. Pierwsza - wychowywała mnie matka, nie miałem męskiego wzorca. Chciałem więc pokazywać rówieśnikom, że jestem stuprocentowym facetem, po to też robiłem dużo głupich rzeczy… Druga – dziś jako katolik widzę, że skrzywdziła mnie muzyka satanistyczna. Wszedłem też w środowiska łobuzerki, dilerów czy gangsterki. Myślę, że to był pierwszy impuls do skręcenia życia w złą stronę.
Były kolejne?
Chyba od końcówki szkoły podstawowej, kiedy zacząłem pracować na giełdzie nielegalnych programów komputerowych. Miałem też problemy w relacjach z rówieśnikami. Szybko się nimi nudziłem. Czułem się przez to odszczepieńcem, szukałem przynależności do grupy. Ale działałem trochę jak ktoś, kto penetruje, zbiera jakąś ilość doświadczeń i idzie w swoją stronę.
Ale ze złem nadal masz coś wspólnego. Większość Twojej twórczości kręci się w tym klimacie.
Starając się zgłębić tę problematykę, zastanawiało mnie, skąd np. w Pruszkowie wzięła się przestępczość. Policjanci wskazywali na fakt, że zwyczajnie w tego typu miejscach nie było aktywności dla dzieci, placów zabaw. Zaczęło się więc myślenie o głupotach, połączone z problemami ekonomicznymi ze strony rodziców. Coś mogło być więc na rzeczy. A to, co obserwuję dzisiaj, to pęd do sukcesu. Młodzi ludzie oglądają np. Justina Biebera, który będąc nastolatkiem zarabiał miliony dolarów i mają poczucie, że nie ma sensu pracować, dochodzić do czegoś krok po kroku. Ten obraz podtrzymują również media i cała popkultura. Młodzi wybierają więc drogę na skróty.
Twoi bohaterowie też?
Tak naprawdę każdy z nich ma inną motywację. Na pewno ciekawe są pobudki gangstera „Zupy”, którego gra Krzysztof Czeczot. To człowiek z dobrego domu, który nie chce pieniędzy z przestępczego procederu, a na pytanie po, co to robi, mówi: Dla sławy i poważania. I to jest wzięte z życia.
"Zupa" to brutal. Zresztą nie on jeden. W filmie nie brakuje naprawdę mocnych scen.
Mam poczucie, że one są niczym w porównaniu z tym, co działo się naprawdę. Gang, o którym mówimy, porwał kilkadziesiąt osób i nie tylko obcinał im palce, ale również nogi. Ja chciałem uświadomić widzowi poziom deprawacji i okrucieństwa najbardziej brutalnej grupy w historii tego kraju. Wszyscy o niej słyszeli, ale nie do końca zdawali sobie sprawę, co ci ludzie robili.
A może nie chcieli? Myślę, że wieloma widzami wstrząśnie atak na bezbronnego staruszka. „Zupa” rozbił mu słoik na głowie, w środku dnia, przy wejściu na bazar.
Dla mnie wstrząsające było natomiast scena, gdy Bogusław Linda zostawił dziecko na chodniku, gdzie było z tysiąc ludzi, ale nikt w trakcie trzech minut, gdy odjechał samochodem, nie zareagował, nie podszedł. Ludzie przechodzili, zajęci swoimi sprawami. To był szok. A ostatnio policjanci opowiadali mi o realistycznych ćwiczeniach, połączonych ze strzelaniną w centrum Warszawy. Zgadnij, ile osób zareagowało słysząc strzały?
Dziesięć?
Jedna, w stolicy kraju. To pokazuje bardzo duży poziom znieczulicy. Za tym stoją pewnie media, które epatują różnego rodzaju okropieństwami, które zaraz się deprecjonują, bo znajdują się mocniejsze tematy. Myślę, że ludzie w formie reakcji obronnej po prostu się wyłączają - bo tego jest za dużo.
Ale idą do kina na mocnego „Pitbulla”, gdzie kobiety muszą być sukami, żeby przetrwać, a nie trafić do piachu. Co ciekawe, dużą część widowni podczas seansu, na którym byłam, stanowiły kobiety.
Kobiety to połowa czytelników moich książek ["Złe psy. W imię zasad", " Złe psy. Po ciemnej stronie mocy" - przyp. red.]. Wydawało mi się, że to męska literatura, dotycząca mocnych tematów, często związanych z brutalnością. Byłem więc zaskoczony. Teraz myślę, że wynika to trochę z głodu prawdziwych facetów. W dzisiejszym świecie jest moda na gości w rurkach, którzy piją kawę z mlekiem sojowym, bo są uczuleni na laktozę (śmiech).
No i co o nich myślisz?
Mam nadzieję, że wrócą do właściwych proporcji męskości.
A czym ona właściwie dzisiaj jest?
Może jestem staromodny, ale kiedy słyszę o powstających zakładach kosmetycznych dla mężczyzn, mam poczucie, że to przegięcie.
Wróćmy do twoich bohaterek - potrzebują facetów, choć same też sobie radzą, są twarde.
Poważni przestępcy nie wiążą się już z lalkami, tylko wybierają kobiety, którym mogą ufać. To relacje oparte na lojalności. Mam kilka fascynujących przykładów, kiedy mężczyzna, idąc do wiezienia przekazuje kobiecie zarządzanie całym przestępczym procederem. I to wartym kilkaset milionów złotych. Mam poczucie, że równouprawnienie dotyka sfery przestępczej. Moje bohaterki natomiast są pełnokrwiste i niekiedy budzą największą sympatię.
Myślę, że z jednej strony istnieją zmaskulinizowane zawody, jak policja i nikt tego nie zmieni. Trudno przeskoczyć biologię. Idiotyzmem jednak jest dyskryminowanie kobiety ze względu na płeć w sferach zawodowych. Ale nie zmienimy tego, że większość kobiet chce, by w sypialni inicjatywę przejął mężczyzna.
Taką na pewno jest Olka, brawurowo zagrana przez Maję Ostaszewską. Powiedz, czy kobiety jej pokroju mają miejsce w kinie?
Wierzę, że tak, w moim na pewno. Bo takie bohaterki są znacznie ciekawsze.
A czy potrzebujemy filmów takich jak „Pitbull”?
To zweryfikuje publiczność. Ludzie ocenią i zdecydują, że takie kino jest im potrzebne.
Będziesz się jeszcze brał za komedię?
Długo poszukiwałem swojego charakteru pisma, w młodości obawiałem się, że może być on związany z gatunkiem policyjnym. Po latach uzmysłowiłem sobie, że jestem reporterem i to, co mnie najbardziej interesuje, to kino oparte na dokumentacji, rzeczach wyłuskanych z rzeczywistości. Z nich konstruuję fabularne opowieści. Nie chcę sprowadzać tego, co zrobię do gatunku, ale na pewno kolejne filmy będą blisko życia i człowieka.
Napisz do autorki: karolina.blaszkiewicz@natemat.pl