Na polskim Netflixie dostępny jest już nowy, czwarty sezon serialu „House of Cards”. Od samego początku wiadomo, że nie będzie mowy o nudzie. Uwaga, spoilery!
Pierwsza scena jest bardzo mocna. Widzimy dziennikarza Lucasa Goodwina, przyjaciela zabitej przez Underwooda Zoe, jak siedzi na więziennym, piętrowym łóżku. Opowiada swojemu współwięźniowi sprośną historię – językiem eleganckim, spokojnie, jakby czytał fragment powieści erotycznej. Współwięzień, wytatuowany i łysy, onanizuje się. Lucas wyświadczył mu właśnie wielką przysługę. To kontynuacja sceny z drugiego sezonu, w którym dziennikarz został wmanipulowany i skazany na 10 lat odsiadki.
Odcinek wyreżyserowany przez Tuchera Gatesa przez 40 minut trzyma w napięciu. Reżyser pozbył się charakterystycznych dla serialu zwrotów Franka Underwooda do widza, nie ma też ujęć, w których pokazuje się treść wiadomości tekstowych. Mimo to serial zachował swoją dynamikę i okazuje się, że w poprzednich sezonach te zabiegi wcale nie były dużym urozmaiceniem i bez "HoC" też jest świetne.
Frank jest wściekły (tak jak wszyscy lubimy) i wydaje się, że jeszcze bardziej wie, czego chce. Nic nie stanie mu na przeszkodzie, jedyne co się dla niego liczy, to władza. Jego walki o kolejną kadencję w Białym Domu nie zakłóci nawet żona. Claire w czwartym sezonie wyrasta na drugiego głównego bohatera. Nie jest już wsparciem ani tłem Franka.
Na początku widz ma być zdezorientowany. Twórcy pozwalają nam myśleć, że w głównym bohaterze zaszła pozytywna zmiana. Bawią się naszymi emocjami, tak, że sami już nie wiemy, kto jest dobry - a kto zły i komu mamy ufać. Złościmy się to na Franka, to na Claire. Okazuje się, że każdy bohater w pierwszym odcinku coś kombinuje.
Czwarty sezon różni się od poprzednich. Nic tu nie jest pewne. Nie ma już przyjaciół, jest tylko interes. Trzeba przyznać, że twórcy dość brutalnie obchodzą się z fanami produkcji. Z jednej strony dopieszczają ich intrygą i emocjami, z drugiej pozwalają im poczuć się jak bohaterowie – zdradzonymi.
Claire posługuje się metodami Franka, które znamy z poprzednich sezonów. Jest dobrą uczennicą i daje nam nadzieję na to, że w kolejnych odcinkach nieźle namiesza. Może nawet pokona psychicznie swojego męża. Ma duże plany – chce zostać członkiem kongresu w rodzinnym Teksasie.
Underwoodowie kłamią, męczą się i ranią tylko po to, aby nie stracić swoich pozycji i wizerunku wspierającej się, wyrozumiałej i nowoczesnej pary. Te kłamstwa weszły im w krew i robią to bez mrugnięcia okiem.
W pierwszym odcinku możemy podziwiać oddanie Douga – wrócił do formy sprzed wypadku, jest jeszcze bardziej pewny siebie, jeszcze bardziej manipuluje ludźmi, zdaje się być o kilka kroków przed Frankiem Underwoodem - czego prezydent od niego wymaga, i przed Claire, co niszczy jej plany i irytuje.
Nowy sezon może być najlepszym do tej pory. Można się było domyślać, że tak będzie, już po zwiastunach, które pojawiły się w sieci kilka miesięcy temu. Cały pierwszy odcinek trzyma w napięciu od początku do końca. Wiemy już, że czeka nas wojna między Underwoodami, być może na światło dzienne wyjdą jakieś od dawna skrywane tajemnice?