
Car Aleksander II długo uchodził śmierci, choć zamachowcy czaili się na niego nadzwyczaj często. 13 marca 1881 roku, w czasie siódmej już próby zamachu na "miłościwie panującego", tym razem na ulicach Petersburga, władca stracił życie. Gdyby jednak 14 lat wcześniej nie zawiodła celność, to były powstaniec styczniowy zapisałby się w annałach historii. Niewiele brakowało...
Początek czerwca 1867 roku. Car, na zaproszenie cesarza Francji Napoleona III przyjechał właśnie nad Sekwanę, gdzie ma wziąć udział w otwarciu Wystawy Światowej. Była to wizyta szczególna. Pełna przepychu, ale i nieprzewidzianych okoliczności. Już spotkanie w czasie jednego ze spacerów, jak chce utrwalona w przekazach legenda znanej paryskiej Cyganki, nie zapowiadało spokojnego pobytu. Aleksander usłyszał ponoć, że zamachowcy aż siedmiokrotnie targną się na jego życie. Niebawem szczerze nienawidzący go Polak sprawi, że rosyjski władca przestanie bagatelizować tę przepowiednię.
Nazywa się Antoni Berezowski i na pierwszy rzut oka niczym szczególnym się nie wyróżnia. Co prawda ma pod dobrze skrojonym tużurkiem pistolet, ale przecież skrzętnie ukryty. Na wieść o przyjeździe cara do francuskiej stolicy rzucił pracę w jednej z miejscowych fabryk. Oszczędności wydał na zakup broni i prochu. Wszystko wskazuje na to, że zamach na Aleksandra traktował jako misję.
Mało brakowało, a to Polak, który walczył w tym zrywie, ukarałby cara. Kiedy Aleksander w otwartym powozie jechał przez Lasek Buloński, rozległ się strzał. Berezowski chybi, kula trafia konia, którego dosiadł francuski żołnierz. Widzów ogarnia panika, ale Polak podejmuje jeszcze jedną próbą. Tym razem zawodzi broń. Eksplozja lufy rani zamachowca i stojące przy nim osoby postronne. Natychmiastowa reakcja tłumu nie pozwala na ucieczkę. Zakrwawiony eks-powstaniec zostałby niechybnie zlinczowany, gdyby nie zdecydowana reakcja francuskich żandarmów...
Pragnąłem świat i cara uwolnić od wyrzutów sumienia, które go męczą. (...) Zostawiając cara przy życiu, byłbym mu zgotował piekło po śmierci. Gdyby tymczasem zginął z mojej ręki, byłby odpokutował grzechy i winę swoją, byłby na tamtym świecie szczęśliwszy.
Przez jakiś czas Francuzi byli przekonani, że niewdzięczny Polak chciał pozbawić życia ich cesarza. Dopiero w czasie śledztwa wyjawił, że celował do cara. Karą, o dziwo, nie była natychmiastowa egzekucja, a dożywotnie zesłanie. Niedoszły carobójca zmarł w 1916 roku (albo 1917) w należącej do Francji Nowej Kaledonii. Umierał w zapomnieniu i obłędzie.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
