Siedzimy sobie w towarzystwie. Jesień, deszcz za oknem, ogień w kominku, a znajomi opowiadają, gdzie spędzali wakacje. Turcja, Egipt, Chorwacja. – A my w Polsce byliśmy, nad morzem, straszne tłumy. – A my w Albanii. – GDZIE? – Albanii...
Mały kraj nad Adriatykiem, wciśnięty gdzieś między Grecję, Macedonię, Kosowo i Czarnogórę. W powszechnym mniemaniu to miejsce, będące jakimś reliktem komunistycznym. Słabe rolnictwo, szczątkowy przemysł, bogactwa naturalne, przez całe lata funkcjonujący w odosobnieniu od reszty świata, taka biała plama na mapie politycznej Europy. – To skansen, jeszcze dziś można zobaczyć jak wyglądała najgorsza komuna – mówi pan Wiesław, który zwiedzał Albanię kilka lat temu. – Wszędzie bunkry, zbudowali ich chyba tysiące – dodaje. I te bloki, taki późny Gomułka albo wczesny Gierek.
Rzeczywiście, bunkry można spotkać na plażach, w górach, w miastach i takich miejscach, gdzie tylko szalony strateg mógłby chcieć walczyć w obronie komunizmu. Trudno przypuszczać, żeby wciąż pełniły funkcję obronną, za to stają się czymś na miarę symbolu Albanii. Ot, stoją sobie, opuszczone, czasem widać tylko surowe kopuły betony, innym razem, zwłaszcza w miastach są pokryte kolorowymi graffiti. Albańska architektura współczesna też raczej nie rzuca na kolana. Zdecydowanie ciekawszymi do zwiedzania są dwa stare miasta, Gjirokaster i Berat.
Gjirokaster to otoczone wysokimi górami miasto nazywane „Miastem Srebrnych Dachów” lub „Miastem Tysiąca Schodów”. To miasto muzeum, na które składa się mnóstwo małych kamiennych domów położonych wzdłuż wąskich, stromych uliczek. Wysoko nad miastem wznosi się średniowieczna twierdza, rozbudowana przez Turków. Dziś mieści się w niej muzeum broni.
Podobnie jak Gijokaster także Berat ma status miasta muzeum. Uważane jest za jedno z najpiękniejszych miast na półwyspie bałkańskim. Warto pojechać tam i zobaczyć Meczet Kawalerów czy Biały Meczet, ale także strojące niedaleko Katedrę Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny czy cerkiew Świętego Michała Archanioła. W ramach odpoczynku od budowli sakralnych można przespacerować się mostem Goricy, zbudowanym w 1780 roku. Oba miasta zostały wpisane na listę UNESCO.
Biura turystyczne często oferują zwiedzanie Tirany. – Brzydkie miasto, obdrapane. Stoi ta piramida Hodży, ale też obdrapana. Taki gorszy Ursynów – mówi pan Wiesław. Przewodniki turystyczne nie wymieniają wielu atrakcji Tirany, przeważnie są to plac Skanderbeg, Teatr Opery i Baletu, Wieża Zegarowa czy meczet Ethem Beja. W istocie to trochę mało jak na stolicę kraju.
Tymczasem Albania to przede wszystkim krajobrazy. – Przepiękne góry, piękne widoki – zachwycają się turyści zwiedzający ten kraj. Cisza i spokój, niewiele jest miejsc w Europie, gdzie jest się tak blisko natury, a wokoło nie ma prawie nikogo poza nami. Jeszcze kilka lat temu w Albanii stan dróg był fatalny, ale cały czas się poprawia, zarówno jeśli chodzi o jakość techniczną, jak i rozbudowywana jest sieć dróg. Szczególnie wokół miejscowości wypoczynkowych i zabytków, łatwiej też jest dojechać do miejscowości zabytkowych.
– A na ulicach prawie same mercedesy – stwierdza pan Wiesław. W opinii wielu osób, z którymi się rozmawia, to ulubiony samochód mafii albańskiej, ale prawda jest mniej mroczna i tajemnicza. Albania jest krajem, gdzie praktycznie nie ma rodziny, w której ktoś by nie pracował w Niemczech czy Włoszech. Potem zarobione pieniądze wracają do kraju, często właśnie w postaci dobrego samochodu. – Albania nie jest krajem niebezpiecznym, w którym toczy się jakaś wojna czy działa mafia, która mogłaby zagrozić turystom. Jak każdy kraj, Albania ma swoją przestępczość, ale jest to całkowicie normalny kraj również pod tym względem – twierdzi pani Izabela, prowadząca blog „mojalabania”. Lepiej nie zostawiać portfela na widoku czy telefonu komórkowego na siedzeniu samochodu, ale gdzie można?
– Plaża była ładna. Miała potencjał i mnóstwo śmieci – zapamiętał Pan Wiesław. – Specyficzne podejście do porządku… no z tego Albańczycy są niestety znani – potwierdza Pani Izabela. – Nawet zdjęcia puszczonych samopas zwierząt domowych, takich jak krowy czy osły mogłyby być tylko uroczym widoczkiem, gdyby nie były fotografowane właśnie na stertach śmieci – można przeczytać na jej blogu.
Albańczycy niewiele sobie z tego robią. Powszechne jest rozkładanie rąk, co jest gestem wyrażającym zakłopotanie, ale także brak możliwości zrobienia czegokolwiek w związku z jakimś problemem. Tak jakby lata spędzone pod panowaniem tureckim czy ostatnie dziesiątki lat komunizmu wypłukało z nich jakąkolwiek inicjatywę i poczucie sensu. – Czasem mi się wydaje, że kwintesencją stylu Albańczyków jest pozłacana prowizorka. Fajnie, fajnie – kicz też ma wielbicieli. Szkoda, że wszystko trzyma się tam na słowo honoru. Brak barierek na balkonie, kontakt umieszczony na ścianie pod prysznicem czy jakieś kable w zaskakujących miejscach lub żarówki bez abażura – pisze pani Izabela
– Widać, jak lata spędzone pod butem wszechpotężnej partii i jej organów wpłynęły na mentalność ludzi – twierdzi pan Wiesław i snuje dalej opowieść. – Siedzieliśmy w knajpce. Nasza mała grupka, z polskim przewodnikiem i albańskim opiekunem. Wszędzie za nami łaził, nie wiem czy pilnował nas przed miejscowymi, czy miejscowych przed nami. Zamówiliśmy jedzenie i czekamy. Kelner i kelnerka ruszają się tak, jakby jeszcze nie narodziły się te barany, które zamówiliśmy w formie pieczeni. Nasz albański opiekun był emerytowanym policjantem. Milicjantem. Jak w pewnym momencie nie wydarł się na obsługę, niemal w pas się kłaniali i wszystko dostało przyśpieszenia, jakby przesiedli się z syrenki do sportowego samochodu.
– Ten system działa tak: pojawia się emerytowany naciągacz, który niedoświadczonemu przewodnikowi wmawia, że muszą mieć opiekuna. Chodzi z nimi cały czas, w restauracji najada się za darmo. To wydarcie się na obsługę to nic więcej jak pokazówka – tłumaczy przewodnik znający Albanię jak własną kieszeń.
– Ale jedzenie było niezłe – pamięta pan Wiesław. – Proszę się nie bać kuchni albańskiej, gdyż opiera się przede wszystkim na tradycji śródziemnomorskiej i bałkańskiej. Dlatego będzie podobna jak w Grecji, Włoszech, Chorwacji czy Czarnogórze. Jest smacznie, kucharze są świetni, a restauracje naprawdę na wysokim poziomie – pisze pani Izabela. Choć to też zależy od miejsca, w sezonie w najbardziej popularnych miejscowościach nie tylko z jakością obsługi bywają problemy. – Ksamil jest mekką Kosowarczyków, Macedończyków oraz... Polaków. Jedzenie jest takie sobie, robione jakby na odwal się i po najmniejszej linii oporu– pisze Izabela. – To miejsce, gdzie można wyskoczyć na chwilę – poopalać się i zrobić super focie na bielutkim piaseczku z niedźwiadkiem na smyczy w tle – dodaje z goryczą pisząc o pięciu rzeczach w Albanii za którymi nie będzie tęsknić.
Oficjalną walutą są leki, ale nikt się nie pogniewa, jeśli będziemy mieli przy sobie euro. Ceny są przystępne. W restauracji makaron bolognese czy carbonara to wydatek około 3 euro. Grillowana cielęcina to jakieś 5-6 euro za porcję, którą można się najeść. – Z głodu nie umrzemy. Porcje w proporcji do cen są ogromne i tanie – pisze Izabela. W Polsce, w sezonie, nad morzem 3 euro wystarcza co najwyżej na porcję podwójnych frytek. Ceny w sklepach też nie szokują, opakowanie wędliny krojonej kosztuje około 1 euro, chleb jeszcze mniej, równowartość około 3 zł. Ceny benzyny są zbliżone do polskich. Można płacić gotówką, można płacić kartami VISA i MasterCard. Pełna cywilizacja.
Czy w czasach, gdy Grecja stała się niejako krajem tranzytowym dla syryjskich uchodźców należy obawiać się wyjazdu do sąsiedniej Albanii? – Proszę się naprawdę nie martwić… prawda jest taka, że Albanią nikt się nie interesuje i wszystko jest mocno rozdmuchane przez media. Faktem jest, że Albania zamknęła dla imigrantów swoje granice i ich nie wpuszcza. Choć kraj jest w większości muzułmański, to nie ma tu wojen religijnych. – Stosunek do religii jest bardzo swobodny – mówi pan Wiesław. Można w sklepie kupić wino, może w parku wypić piwo. – Trudno powiedzieć, czy ma to związek z tym, że komuniści przez wiele lat próbowali uczynić Albanię krajem antyreligijnym, ale w każdym razie nie biją się – dodaje. Potwierdza to Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które nie umieściło Albanii na liście krajów potencjalnie niebezpiecznych dla turystów.
Świetne jedzenie, kiepskie drogi, troszkę zabytków i wspaniałe widoki – czy to wystarczy, żeby jechać do Albanii? Jak komuś mało, to musi wiedzieć, że Albańczycy, jak wszyscy mieszkańcy Bałkanów, są bardzo rozrywki. – W Albanii bardzo znane są dyskoteki umiejscowione na plażach. Szalone zabawy trwające czasem nawet cały dzień. Najlepsi DJ-e z różnych zakątków Europy, drinki z parasolką i co tu ukrywać rozpusta jak z „Pamiętników z wakacji”. A jednak cenowo przystępniej – pisze Izabela.
Odpoczynek po plaży czy nocnym szaleństwie w hotelu nie oznacza, że będzie się spało na klepisku przykrytym baranią skórą. Tak jak wszędzie, trzeba oczywiście obejrzeć pokój i sprawdzić czy wszystko jest OK. – Ale ogólnie rzecz biorąc albański standard nie odbiega od standardu w innych krajach. Trudno spotkać dobry hotel bez klimatyzacji czy telewizora oraz lodówki. Wszędzie jest czysto, także plaże hotelowe są sprzątane. – Jeśli ktoś był na brudnej plaży, to musiała nie przynależeć do hotelu - podkreśla pani Izabela.
Kiedy jechać? Czerwiec i wrzesień są ciepłe, a jeśli pada to intensywnie, ale krótko. Nie trzeba obawiać się o pogodę, zawsze będzie czas na kąpiele w ciepłym Adriatyku i poprawienie opalenizny. Lipiec i sierpień są gorące, suche i najbardziej zwariowane. Tłumy na deptakach, dyskoteki, istne szaleństwo.
Kraje bałkańskie mają teraz swoje pięć minut. Odkąd wybuchają bomby w Tunezji, Egipcie czy ostatnio także w Turcji, gdy Grecja boryka się z potężnym kryzysem gospodarczym i problemami z uchodźcami, takie kraje jak Albania zaczynają być dostrzegane na rynku turystycznym. Pogoda łatwa do przewidzenia i bardzo przystępne ceny nawet jak na kieszeń Polaków powinno wystarczyć, żeby chcieć odkryć ten kraj.