– Klienci indywidualni, zarówno kiedyś, jak i nawet teraz, nie są wystarczająco dobrze zaznajomieni z ryzykiem kursowym. Nawet my, w banku, nie byliśmy w stanie przewidzieć, jak będzie kształtował się kurs danej waluty na przestrzeni 30 lat. Doradzaliśmy naszym klientom kredyty w złotówkach, ale oni byli zainteresowani tylko niską ratą – tak mówią przedstawiciele jednego z największych banków w Polsce.
To najlepszy morał do historii o ostatnim raporcie Komisji Nadzoru Finansowego. Tym, który przedstawił wizję upadku sektora bankowego i strat sięgających minimum 66 mld czy nawet przekraczających 300 mld złotych, o ile dojdzie do przewalutowania kredytów zgodnie z propozycją prezydenta Andrzeja Dudy. Są też banki, które desperacko sprzedają pakiety długów frankowych firmom windykacyjnym, albo już spisały na straty np. 700 mln niespłacanych kredytów. Jawnie spekuluje się o upadku "kilku średnich banków", choć nikt nawet przypalany żelazem nie powie, które to są. Wówczas klienci natychmiast pobiegliby do okienek po oszczędności, wbijając ostatni gwóźdź do ich trumny.
Ale jest też bank, który całą tę zadymę ma dokładnie w nosie, bo był mądrzejszy, mniej chciwy i bardziej przewidujący. Nawet przez jeden dzień nie udzielano w nim kredytów hipotecznych we frankach - to Pekao SA, kontrolowany przez włoską Grupę Unicredit. U nich nie ma więc odpisów strat na frankowych hipotekach, ani krzyku "Olaboga, tylko nie przeliczajcie naszych kredytów według kursu sprawiedliwego!".
Włoch też mądry po szkodzie
Okazuje się, że włoscy menedżerowie Pekao już ponad 10 lat temu wiedzieli, czym grozi igranie z ryzykiem walutowym. A już na pewno obarczanie nim klientów, których "wiedza"ograniczała się do podpisania w umowie formułki sprowadzającej się do "wiem, że waluta może podrożeć, ale jakoś dam radę". Dokładnie w 1992 roku włoski rynek hipoteczny został zmasakrowany decyzją o dewaluacji narodowej waluty - Lira Włoskiego. Wcześniej bankowcy w tym kraju wpadli na doskonały pomysł. Skoro udzielanie kredytów w lirze jest bardzo drogie, to zrobią hipoteki oparte o franka szwajcarskiego i markę niemiecką. Zamiast ponad 12-14 proc. odsetek rocznie, klienci będą płacić tylko 2,5 proc. To oznaczało, że więcej osób będzie stać na kupno domu w kredycie. A to więcej marż, więcej ruchu w biznesie nieruchomościowym, wzrost cen i jeszcze wyższe nominalnie kredyty – no po prostu rzeka złota.
Tysiące Włochów zbankrutowało, a wielu zostało na lata niewolnikami w domach, które kupili po zawyżonych cenach (boom w nieruchomościach). W kredycie, którego raty nagle stały się bardzo bolesne. Podobne kryzysy przetoczyły się w Austrii i krajach skandynawskich. Mimo to, wywodzące się stamtąd banki powtórzyły akcję u nas. A teraz najlepsze, cytat, w który będzie trudno wam uwierzyć:
Czy jest jakiś bank, który dziś mówi jeszcze o dobru klientów? Nie, na rynku są tylko takie, które: proponują przewalutowanie frankowych długów na takich warunkach, aby jeszcze raz nieźle na tym zarobić. Są i te, które musiały być przymuszane przez KNF do uwzględniania ujemnych stop procentowych w Szwajcarii i obniżenia rat klientom. Co ciekawe wraz przyłączeniem w 2007 roku części Banku BPH Pekao przejął również pakiet umów klientów konkurenta dotyczących kredytów frankowych. Część tych kredytów została przewalutowana po kursie 2,85 zł za CHF. Dziś takie rozwiązanie to dla rzeszy Frankowiczów wręcz marzenie.
Zrezygnowali z zysku
Dla Pekao równie trudne, co podjęcie decyzji o nie udzielaniu kredytów walutowych, było wytrwanie przy tym postanowieniu w latach boomu na tego typu produkty. Bo kiedy inni zarabiali na potęgę, oni musieli zaciskać zęby. Już w od 2005 popularność tego typu kredytów zaczęła dynamicznie rosnąć. W latach 2006-2008 banki udzieliły 924 tys. kredytów mieszkaniowych, z czego prawie połowa była we franku szwajcarskim (436 tys.). Co oznaczało, że połowa rynku kredytów hipotecznych była niedostępna dla Pekao. Za to bank płacił określoną cenę w oczach analityków, jak i dziennikarzy, którzy nieprzychylnie patrzyli na instytucję finansową, tracącą udziały w rynku kredytów hipotecznych.
Mimo silnej presji ze strony rynku oraz klientów, którzy dopytywali się nawet o kredyty w jenach, Pekao nie zmienił swojej polityki i cały czas szedł pod prąd.
Przedstawicie Pekao podkreślają, że tłumaczyli klientom, iż "kupno mieszkania i wzięcie kredytu to mogą być najważniejsze decyzje finansowe w życiu", dlatego tak ważne jest patrzenie w długiej perspektywie, a nie przez pryzmat niższej raty. Eksperci banku wyjaśniali różnice pomiędzy ryzykiem kursowym a ryzykiem stopy procentowej, występującym przy kredytach złotowych. Analogicznie nie oferowali tak wychwalanych na blogach lokat antypodatkowych, omijających sprytnymi sztuczkami "podatek Belki". Nie sprzedawali również tzw. polisolokat, czyli produktów, które tak jak kredyty walutowe zostały później zakazane przez KNF.
Teraz miałem napisać jakieś zakończenie, morał, jednak slogan "uczciwość wobec klientów" brzmi dziś tak banalnie, że aż śmiesznie. Może więc czytając kolejny ranking o najlepiej zarabiających prezesach banków, w domyśle tych złych, co to biorą "nie wiadomo jaką kasę za nic", będziecie wiedzieli dlaczego Luigi Lovaglio, prezes Pekao SA jest zawsze jednym z lepiej zarabiających.
Tuż po 2000 roku zapadła decyzja o nieudzielaniu kredytów walutowych. Nie pamiętam aby, była na ten temat jakaś specjalna narada. Niewątpliwie podjęcie tak kluczowej decyzji wymagało wszechstronnej analizy i szeregu spotkań. Bank kierował się doświadczeniem płynącym z innych krajów, np. z Wielkiej Brytanii z lat 70., Australii, czy Włoch. Nie było żadną tajemnicą, że doświadczenia tych krajów z kredytami walutowymi były trudne.
Tomasz Bogusławski, Pekao SA
Podejmując tę niepopularną decyzję byliśmy świadomi utraconych korzyści, ale bezpieczeństwo klientów było ważniejsze niż krótkoterminowe zyski. Klienci indywidualni, zarówno kiedyś, jak i nawet teraz nie są wystarczająco dobrze zaznajomieni z ryzykiem kursowym, a bank nie jest wstanie przewidzieć, jak będzie kształtował się kurs danej waluty na przestrzeni 30 lat. Te przesłanki były fundamentem decyzji Pekao, że klient powinien brać kredyt w walucie, w której zarabia.
Tomasz Bogusławki, Pekao SA
Próbowaliśmy przekonywać klientów, opinię publiczną, że nie da się oszacować ryzyka kursowego w długim terminie, dlatego kredyt walutowy nie jest bezpiecznym rozwiązaniem. Kredyty walutowe to kasyno, gdzie można wygrać, ale ryzyko porażki jest bardzo realne. Mieliśmy świadomość, że klienci nie są spekulantami walutowymi, a interesuje ich koszt miesięcznej raty, który ze względu na różnicę w stopach procentowych był zdecydowanie mniejszy przy kredycie walutowym.