
Choć prawica oszalała ze szczęścia na widok zdjęcia Andrzeja Dudy z Barackiem Obamą i na wieść o "krótkiej, ale treściwej" rozmowie obu prezydentów, polska głowa państwa raczej nie wróciła zza oceanu w triumfalnym nastroju. Bo prezydent Duda najlepiej wie, że podczas podróży do USA został po prostu przeczołgany przez amerykańską administrację, która idealnie wykorzystała moment, by w dobitny sposób skarcić autorytarną ekipę z Warszawy.
A wszystkich problemów prezydent mógłby uniknąć, gdyby tylko bardziej odpowiedzialni za słowa i mniej zapatrzeni w siebie byli Krzysztof Szczerski i Witold Waszczykowski. Bo to prezydencki doradca ds. międzynarodowych i szef polskiej dyplomacji dali amerykańskiej administracji pretekst, by rozpętać dyskusję na temat tego, czy Barack Obama polskiego prezydenta przyjmie czy też drzwi Białego Domu będą dla Andrzeja Dudy ostentacyjnie zamknięte.
Jednak w Polsce tygodniami sugerowano, że Duda leci nie tyle na szczyt, co do Obamy. W ten sposób sprezentowano Białemu Domowi świetną okazję do dania prztyczka w nos obecnej władzy w Warszawie. Tuż przed wylotem Andrzeja Dudy do Waszyngtonu z amerykańskiego Departamentu Stanu dotarły więc do Polski informacje, że o żadnym spotkaniu z prawdziwego zdarzenia nie ma mowy.
W czwartkowy wieczór amerykańska administracja udowodniła jednak, że Polskę łatwo można potraktować jako kraj podchodzący do USA na kolanach. Okazuje się, że Barack Obama rzeczywiście znalazł czas na wymianę kilku zdań z prezydentem Andrzejem Dudą, ale samo otoczenie polskiej głowy państwa przyznało, że rozmowa "nie była długa, ale treściwa".
Najpierw panowie się przywitali, jak wszyscy inni, ale po powitaniu idąc do miejsca, gdzie była kolacja, panowie przystanęli i osobno porozmawiali w cztery oczy, we własnym gronie, czyli w cztery oczy...
Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl
