Na bombach zrzucanych na niemiecką stolicę nie bez powodu malowano podobizny Hitlera, śląc w ten sposób "szczególne" pozdrowienia. Z upodobaniem czynili to również Polacy – lotnicy z dwóch dywizjonów powstałych na angielskiej ziemi– 300 i 301. Nasz wkład w alianckie zwycięstwo wcale nie ograniczał się tylko do obrony Wysp Brytyjskich.
Dobra informacja – będzie pierwszy polski fabularny film o Dywizjonie 303, który powstanie na podstawie bestsellerowej powieści Arkadego Fiedlera. Zadania ekranizacji podejmie się reżyser Łukasz Palkowski, a początek zdjęć zapowiadany jest na sierpień tego roku. Obraz ma pokazać czyny bohaterskich Polaków z legendarnego myśliwskiego dywizjonu w służbie Królewskich Sił Zbrojnych (RAF), którzy zasłynęli w czasie podniebnej walki o Anglię w 1940 roku.
Pomysł przeniesienia na ekran losów najsłynniejszego polskiego myśliwskiego dywizjonu zasługuje oczywiście na pochwałę, warto jednak pamiętać, że oprócz słynnej "303" do powietrznej walki z Niemcami stanęły trzy inne pododdziały lotnictwa Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie: myśliwski 302, a także dwa bombowe - 300 i 301. Lotnicy dwóch ostatnich nie tylko bronili brytyjskiego nieba, ale zapuszczali się o wiele dalej. Szczególną radość sprawiała im możliwość bombardowania terytorium Niemiec.
Dywizjon 300. "Ziemi Mazowieckiej" powstał już 1 lipca 1940 roku, był więc pierwszym polskim dywizjonem sformowanym na brytyjskiej ziemi, podlegającym pod dowództwo RAF. W wyprawach na III Rzeszę brali udział także lotnicy z "bliźniaczego" Dywizjonu 301. "Ziemi Pomorskiej", powołanego do życia 3 tygodnie później. Oba polskie pododdziały stacjonowały od późnego lata 1940 roku w bazie Swinderby w zachodniej Anglii. Latano na samolotach typu Fairey Battle, później Vickers Wellington, a następnie, w ostatniej fazie wojny (od marca 1944 roku) – Avro Lancaster.
Już 1 stycznia 1941 roku, w Nowy Rok, polscy lotnicy z "301" zrzucili bomby na wybrane obiekty Bremy na północy Niemiec. Kolejny raz na terytorium nieprzyjaciela samoloty z polską szachownicą nadleciały w końcu lutego. W akcjach na Duesseldorf, Kolonię oraz Hamburg (12/13 marca) uczestniczyły wspólnie maszyny z obu pododdziałów.
Prawdziwe wyzwanie przyszło jednak dopiero nocą z 23 na 24 marca, kiedy Polacy usłyszeli rozkaz dowództwa: "na Berlin!". Nie każdy miał jednak szczęście uczestniczenia w tej wyprawie, choć początkowo do szerokiej akcji aliantów przeznaczono kilkanaście polskich załóg, w tym siedem z Dywizjonu 301. Ostatecznie, głównie wskutek niesprzyjającej pogody, z ziemi poderwały się zaledwie 4 maszyny – wszystkie przydzielone do jednostki sławiącej tradycje ziemi mazowieckiej. Sukces wyprawy był całkowity. Wracając do brytyjskich baz zbombardowano jeszcze Hannower.
Pierwszy polski nalot na stolicę III Rzeszy miał niebagatelne znaczenie moralne. Nasi lotnicy nie kryli ekscytacji na wieść, że niebawem odpłacą się Niemcom za koszmar zapoczątkowany w 1939 roku. Na obudowach bomb malowano specjalne "dedykacje" dla dyktatora III Rzeszy, przypominając jednocześnie o ruinie bombardowanych jeszcze niedawno przez Luftwaffe polskich miast. Nie dziwi więc umieszczanie m.in. wymownego napisu "Warszawiacy Berlinowi".
To, co nie udało się lotnikom z Dywizjonu "Pomorskiego" w marcu, zrealizowano niecały miesiąc później. W nocy z 17 na 18 kwietnia po cztery załogi z obu polskich jednostek otrzymały zadanie wyprawienia się na niemiecką stolicę. Po drodze niszczono też obiekty przemysłowe w Bremie, Kilonii, Hannowerze, Wilhelmshaven i Mannheim.
Minęły zaledwie dwa tygodnie, a brytyjskie maszyny pilotowane przez Polaków obrały za główny cel Hamburg. Do końca 1941 roku wyprawiano się na III Rzeszę jeszcze wielokrotnie, np. w czerwcu nasi znaleźli się nad Essen, potem bombardowano jeszcze chociażby Duisburg, Osnabrueck czy Bielefeld. W nocy z 7 na 8 listopada Polacy znowu byli nad Berlinem. Tym razem w ramach zakrojonej na szeroką skalę alianckiej operacji, przeprowadzonej równocześnie nad Niemcami oraz okupowanymi obszarami Belgii i Francji.
Lotnicy z bombowych dywizjonów w służbie Jego Królewskiej Mości (Jerzego VI), ale walczących przede wszystkim za sprawę polską, naprzykrzali się wrogowi jeszcze długo. Dywizjon 301, zanim został przekształcony w 1586. Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia (w 1944 roku powrócił do starej nazwy), wykonał swój ostatni lot bojowy właśnie nad terytorium Niemiec. W nocy z 29 na 30 marca 1943 roku 3 Wellingtony pilotowane przez Polaków zrzuciły bomby na Bochum.
Niemieckie cele byłby bombardowane praktycznie do końca wojny. 25 kwietnia 1945 roku Dywizjon 300 wykonał swoją ostatnią misję bojową, bombardując, siłami 14 brytyjskich Lancasterów, górskie miasteczko Berchtesgaden, ulubiony kurort samego Hitlera.
Bilans bojowy obu "bliźniaczych" pododdziałów, które skutecznie operowały na niemieckim niebie, robi wrażenie: każdy z nich wykonał łącznie kilkaset podniebnych operacji, zrzucił tysiące ton materiałów wybuchowych. Tylko jednego celu, który udało się zrealizować, nie dało się niczym zmierzyć. To zadowolenie, że Polacy także mogą skutecznie napsuć krwi znienawidzonym wrogom.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
Reklama.
Por. Jerzy Głębocki, pilot Dywizjonu 301
Wisi bezwładna, ciężka, krótka noc. Wisi rozdarta jękiem silników cisza. Zaczyna jednak bić i artyleria. Z początku pojedyncze, oderwane strzały z okrętów zakotwiczonych na pobrzeżu i z wysp. Później coraz gęstsza i bardziej skoordynowana z brzegów. Biją jednakże niecelnie. Za nisko i za daleko. Widzę czerwone żarzące się punkciki, jak zapalają się i nikną – to wybuchy. Pokazują się także reflektory. Błądzą przez chwilę po niebie i gasną. Powoli ogień artyleryjski rośnie i zaczyna się przybliżać, rośnie też liczba reflektorów. Rozświetla się na południu niebo, smagane raz po raz smugami światła, prażone pociskami – goreje teraz całe ponurą, widmową zorzą. Idziemy nad terytorium Rzeszy.
Płk Wacław Makowski, pierwszy dowódca Dywizjonu 300
Rezultaty naszego bombardowania były z pewnością bardzo nikłe, raczej symboliczne. Natomiast jego ogromnego moralnego znaczenia dla nas trudno sobie dziś uzmysłowić. Wszystko to pozwoliło mi utrzymać równowagę ducha w czasie, kiedy w zwycięskie zakończenie wojny można było tylko wierzyć albo tylko o nim marzyć, bo nie było do tego żadnych faktycznych podstaw.
Płk Stanisław Brejnak, dowódca Eskadry A Dywizjonu 301
Na mapie operacyjnej, od naszego lotniska poprzez morza i kraje ciągnęła się czerwona wstęga wskazująca trasę lotu. Nie było najmniejszych wątpliwości: dziś w nocy panowie Berlin... Oficer operacyjny dla formalności jednak zagaił: Tym razem znów Berlin, proszę panów. Cel – dworzec kolejowy...
Por. Witold Jaroszyk, pilot Dywizjonu 301
Historyczny to dzień, bo zrobiłem lot bojowy nad Berlin! Lot był makabryczny, warto go uwiecznić na papierze. W dwie godziny po normalnej odprawie byliśmy już w powietrzu. Napełniono nam zbiorniki zapasowe i paliwa miało starczyć na osiem godzin. (...) Sytuacja była trudna. Cały czas znajdowaliśmy się w dość gęstej mgiełce, która nie pozwalała na orientację, w którym kierunku Niemcy biją. Błyski wybuchów rozlewały się po całym niebie i tylko złowrogie chmurki czarnego dymu, w które nawet czasem właziliśmy, mówiły nam, że celują również do nas. Wyglądało to wszystko coś na kształt piekła, bo nieprzerwane nerwowe błyski oświetlały nas w przeróżnych kolorach. W każdym razie wszyscy odetchnęliśmy po minięciu niebezpiecznej strefy...