
Moda na tak popularne za Oceanem "marsze żywych trupów" (zombie walks) trafiła także nad Wisłę. Trudno jednak w tłumie przebierańców dostrzec echa kultywacji dawnych praktyk, to raczej szeroko pojęty trend kultury popularnej. Ale wiara w istoty, które prześladują ludzi po swej śmierci jest Polakom bliska, i to od stuleci - dowodzi Adam Węgłowski w swej najnowszej książce "Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie".
Z czasem skojarzono je i utożsamiano z wampirami (gdy te stały się "popularne") i wtedy zaczęto obawiać się ich jako krwiopijców. Wcześniej jednak w polskim folklorze funkcjonowały inaczej. Strzygoń był zmarłym, który wracał po śmierci do domu, naprzykrzał się krewnym i jeszcze roznosił zarazę. Żywy trup, do tego szkodnik. Galicyjski chłop i haitański woduista na tej płaszczyźnie na pewno by się zrozumieli...
"Epidemia" nieumarłych nie oszczędzała (...) na polskich ziemiach żadnego regionu ani grupy społecznej. Nie była tylko domeną Polaków-katolików czy protestantów. Oto pod koniec osiemnastego wieku podobny problem wystąpił w greckokatolickiej parafii bieszczadzkiej w Zatwarnicy. Pop przez trzy tygodnie nie odprawiał mszy, bojąc się, że wśród jego "owczarni" mogą być upiory.
