Wampir z Sozopolu (Bułgaria). Żelazne ostrze pługa miało powstrzymać go przed powstaniem z grobu. Na terenie Polski odkryto wiele podobnych pochówków.
Wampir z Sozopolu (Bułgaria). Żelazne ostrze pługa miało powstrzymać go przed powstaniem z grobu. Na terenie Polski odkryto wiele podobnych pochówków. Fot. materiały prasowe

Moda na tak popularne za Oceanem "marsze żywych trupów" (zombie walks) trafiła także nad Wisłę. Trudno jednak w tłumie przebierańców dostrzec echa kultywacji dawnych praktyk, to raczej szeroko pojęty trend kultury popularnej. Ale wiara w istoty, które prześladują ludzi po swej śmierci jest Polakom bliska, i to od stuleci - dowodzi Adam Węgłowski w swej najnowszej książce "Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie".

REKLAMA
Czy można mówić o "polskich" zombie? Rzecz jasna, nazewnictwo to kwestia sporna, ale nasi przodkowie rzeczywiście obawiali się zemsty zza grobu. Trudno porównywać wylansowany przez amerykańską kulturę, tak często obecny w filmowych produkcjach typ umarlaka żywiącego się ludzkim mięsem z dawnym przekonaniem, że "żywe trupy" są wśród nas, ale po bliższej analizie wniosek jest jeden: wieki temu mieszkańcy ziem polskich robili wszystko, aby ustrzec się od zgubnego wpływu upiorów w ludzkiej skórze.
Jeden z polskich tropów wiedzie... na Haiti. Ta karaibska wyspa była przed ponad 200 laty świadkiem zaciętych bojów miejscowych z armią Napoleona Bonaparte, zakończonych wywalczeniem niepodległości. Pod francuskimi rozkazami na wyspie znalazło się wówczas także kilka tysięcy polskich legionistów. Większość z nich przeszła na stronę powstańców, a kilkaset z nich osiadło później na dalekiej wyspie na stałe. To oni dali początek "polskim" osadom, z których największą bezsprzecznie jest górskie Cazale.
logo
Rycina z 1806 roku przedstawiająca Jeana-Jacquesa Dessalinesa (przywódcę antyfrancuskiego powstania na Haiti) w czasie masakry białych. Fot. materiały prasowe
Wtedy, świeżo po wygranej rewolucji, Haitańczycy wierzyli już zarówno w moc sprawczą czarnej magii, jak i krwiożercze zombie. Nic dziwnego, że chrześcijańscy Polacy byli podatni na wpływy tubylców. Ale zależność ta działała w dwie strony. Nasi rozpowszechnili bowiem na wyspie wizerunki Matki Boskiej Częstochowskiej, zaszczepiając w miejscowych nową wiarę. Nie wyzbyli się jednak swoich rytuałów całkowicie, stąd - pisze Węgłowski - "powstanie matczynego, okaleczonego wyobrażenia Erzulie - jednego z najważniejszych bóstw wodu!".
Dla Polaków jednak, o dziwo, wiara w zombie nie była niczym odkrywczym. Znali przecież rodzimą odmianę "żywych trupów" - strzygonie.

Z czasem skojarzono je i utożsamiano z wampirami (gdy te stały się "popularne") i wtedy zaczęto obawiać się ich jako krwiopijców. Wcześniej jednak w polskim folklorze funkcjonowały inaczej. Strzygoń był zmarłym, który wracał po śmierci do domu, naprzykrzał się krewnym i jeszcze roznosił zarazę. Żywy trup, do tego szkodnik. Galicyjski chłop i haitański woduista na tej płaszczyźnie na pewno by się zrozumieli...

Inna sprawa, że niewiele miały one wspólnego z wyglądem zombie, utrwalonym we współczesnej kulturze masowej.
– Nie sprawiały koniecznie wrażenia kogoś, kto właśnie opuścił grób - w łachmanach, z rozwichrzonymi włosami, wysmarowany ziemią i krwią. Zarazem, w odróżnieniu od haitańskich zombie, w Polsce można było jeszcze za życia zidentyfikować po wyglądzie delikwenta, który niechybnie wróci do nas z zaświatów – tłumaczy Węgłowski. Jak podkreśla, każde odstępstwo uchodziło za złowrogie, np. brak brwi czy budzący podejrzenie kształt i układ zębów.

"Epidemia" nieumarłych nie oszczędzała (...) na polskich ziemiach żadnego regionu ani grupy społecznej. Nie była tylko domeną Polaków-katolików czy protestantów. Oto pod koniec osiemnastego wieku podobny problem wystąpił w greckokatolickiej parafii bieszczadzkiej w Zatwarnicy. Pop przez trzy tygodnie nie odprawiał mszy, bojąc się, że wśród jego "owczarni" mogą być upiory.

logo
Erzulie Dantor, haitańska bogini czczona na podobieństwo Matki Boskiej Częstochowskiej. Fot. domena publiczna
Jak silna była wiara w strzygonie i inne istoty demoniczne na polskiej wsi, świadczy przypadek z jednej z podwieluńskich miejscowości. Na dodatek wydarzył się on zaledwie kilkadziesiąt lat temu! Jeden z chłopów zapadł w letarg, ale miejscowi ulegli pozorom i uznali go za zmarłego, kładąc do trumny. Gdy "trup" odzyskał siły, został uznany za strzygonia oraz natychmiast zabity. Pozbawiono go też głowy, aby nie "ryzykować" w przyszłości.
Ale ścięcie umarlaka było tylko jedną z metod walki z upiorami. Wykształciła się swego rodzaju nowa profesja "fachowców", którzy świadczyli usługi w walce ze strzygoniami. Byli zwykłymi znachorami, ale znajdującymi spory poklask w rzeczywistości w tak dużym stopniu naznaczonej chorobami i śmiercią. Zwracano się do nich np. w trakcie epidemii.
W XIX wieku na Podkarpaciu i Łemkowszczyźnie z istotami przypominającymi zombie walczyli tzw. baczowie, którzy poszukiwali na cmentarzach grobów osób, które - jak wierzono - nękały okoliczną ludność po śmierci. Należało teraz zrobić wszystko, aby ukrócić "działalność" upiora. Czy to przebić jego zwłoki gwoździem, czy to obciążyć kamieniem. Konieczne było odrąbanie mu głowy i położenie między nogi. To ponoć załatwiało całą sprawę.
Podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych w różnych częściach kraju, udało się odnaleźć wiele przykładów tzw. pochówków wampirycznych, co jest poważnym dowodem na silnie zakorzenioną wiarę w polską "odmianę" zombie. Dawna Polska upiorami stała.
logo
Wydawnictwo Znak Horyzont / Ciekawostki Historyczne