Są w życiu dziennikarza takie chwile, gdy musi odszczekać coś, co wcześniej napisał. Ja w kilku swoich tekstach przed turniejem napisałem, że nie wierzę w to, by reprezentacja Rosji na Euro 2012 prezentowała się tak jak cztery lata wcześniej. Bo słabszy trener, mało młodych piłkarzy, bo za dużo weteranów. Teraz muszę przyznać, że jednak byłem w błędzie.
To dokładnie ten sam zespół, który w Austrii i Szwajcarii doszedł do półfinału. Znakomicie przygotowany fizycznie, atakujący z pasją, prący za wszelką cenę do przodu. Mamy takie rosyjskie futbolowe deja-vu.
Klęska? Wcale nie musi nastąpić
Czytam dziś w mediach, że Rosja nas we wtorek rozniesie. Że będzie pogrom, nie będzie czego zbierać. Pojawia się trochę taki nastrój wyczekiwania na klęskę. A ja uważam, że z Rosją nie musi być trzy, cztery w plecy. Może być nawet inaczej. Korzystnie. Pod jednym warunkiem. Że podejmiemy z nimi odważną, ofensywną grę.
Tomasz Lis napisał dzisiaj, że tego meczu nie możemy przegrać. Że musimy zdobyć w nim przynajmniej jeden punkt. Tyle tylko, że w naszej grupie sytuacja jest specyficzna. Najlepsza bez dwóch zdań jest Rosja. Dostarczycielami punktów pewnie będą Grecy. Czesi? Wydają się być solidni, ale w naszym zasięgu.
Ostatni wpis Tomasza Lisa przeczytacie tutaj
Przegrana? Remis? Nie ma znaczenia
To, czy z Rosją wygramy czy zremisujemy nie ma większego znaczenia. Naprawdę. Nawet jak zostaniemy ograni, wygrana w ostatnim, pewnie decydującym meczu z Czechami najpewniej będzie oznaczać awans do ćwierćfinału. Sorry, ale w to, że Grecy coś jeszcze ugrają, nie wierzę. Wczoraj głównie wybijali piłki po autach. I wykorzystali prezenty, jakie od Polaków dostali. Nie pokazali nic.
Tak Rosja grała na Euro 2008. Teraz jest podobnie.
Wniosek? Z Rosją nie mamy niczego do stracenia. Powinniśmy zagrać odważnie, zaatakować. Nawet pójść z nią na wymianę ciosów. Bo Rosja to wbrew pozorom zespół podobny do Polski. Drużyna, gdzie atak jest dużo lepszy od defensywy. Potrafiący zaatakować z pasją, ale gubiący się, gdy zaatakuje rywal. Mający świetnych napastników i skrzydłowych (Arszawin, Dżagojew), ale przy tym dość topornych stoperów. I bocznych obrońców, którzy lecą do ataku i często nie wracają za akcją.
Wypisz wymaluj nasi. Obrońców mamy gorszych, ale nieznacznie. Poza tym jak Jurij Żyrkow zapędzi się do przodu, może z miejsca nadziać się na akcję Borussii Dortmund. A, przepraszam - reprezentacji Polski. Na kombinację Łukasza Piszczka z Kubą Błaszczykowskim.
Słabości przykryte przez siłę
Komentujący wczoraj mecz Rosja - Czechy w TVP Mirosław Trzeciak z jednej strony zachwycał się grą tych pierwszych, z drugiej - bardzo trafnie zwracał uwagę, gdzie szukać ich słabszych stron. Bo taki to był mecz. Na pierwszym tle była siła Rosjan, ale gdzieś tam w tle, częściowo przez nią przykryte, czaiły się ich słabości. Jakby dokładnie go przeanalizować, może stać się świetnym materiał szkoleniowym dla sztabu reprezentacji Polski.
Gdy czytam wypowiedź Tomasza Frankowskiego, że z Rosją mamy grać z kontry, ostrożnie, zaczynam się niepokoić. Argument - bo Czesi poszli na wymianę ciosów i skończyli fatalnie. Po pierwsze wydaje mi sie, że mamy większą siłę ognia niż Czesi. Po drugie - wyobraźcie sobie taki oto mecz: Rosjanie atakujący, bijący głową w mur, perfekcyjni polscy obrońcy z Boenischem i Perquisem na czele, w końcu jedna, jedyna znakomita kontra i Polska wygrywa 1:0. Przecież to fikcja.
Gdy grają ze sobą dwa podobne zespoły, przy czym jeden całościowo ustępuje drugiemu (tak jak Polska Rosji) szansą tego pierwszego jest zagrać odważnie, bez kompleksów. Zaryzykować.
I tak też powinniśmy się we wtorek zaprezentować. A że będzie 2:4? Albo 1:5? Trudno, zdarza się.
Jak dopisze nam szczęście, będzie 3:2. Piłka nożna to nie siatkówka. Tu nie zawsze wygrywa ten, kto przez 90 minut na boisku jest lepszy.