Wtorkowy marsz Rosjan budzi ogromne kontrowersje, a nierzadko też oburzenie. Niektórym się wydaje, że to będzie marsz mający podkreślić wielkość Rosji wobec Polaków. Inni trywializują Dzień Rosji twierdząc, że to "takie święto niepodległości". Władimir Putin, za swojej kadencji, kompletnie zmienił sens tego dnia. Co więc dokładnie świętują rosyjscy obywatele?
Marsz 12 czerwca odbędzie się z okazji Dnia Rosji, przed meczem Polska - Rosja. Wielu polityków, między innymi Prawa i Sprawiedliwości, jest oburzonych pozwoleniem polskich władz na marsz. Krystyna Kurczab-Redlich, jedna z najlepszych polskich ekspertek od spraw Rosji, dziennikarka i wieloletnia korespondentka z tego kraju, apeluje jednak: "Spróbujmy ich zrozumieć i uszanować".
Skąd się wziął ten Dzień?
Jest rok 1990, 5 lat pieriestrojki i rządów Gorbaczowa, postępuje "demokratyzacja". Odbywa się wielki Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR.
- Padają tam okropne słowa, bo już wolno wyrażać swoje zdanie - przypomina Kurczab-Redlich. I 12 czerwca przyjęto tam dekret o wyjściu Rosji z ZSRR, który przeszedł pomimo wielkiego oporu. Od wtedy istnieje Republika Radziecka, ale już nie podlega Związkowi. W rok później odbywają się pierwsze i niesfałszowane wybory, w których wygrywa Borys Jelcyn. Jako prezydent, w 1994, ustanawia on Święto Niepodległości od ZSRR. - Czyli wyjście w demokrację. Wtedy faktycznie było to celebrowanie niepodległości, rozpadu ZSRR. Dopiero Putin zmienił ten sens - wyjaśnia nam dziennikarka.
- Rosjanie nie bardzo wiedzieli, z czym to się je, co świętują, bo mają bardzo małą wiedzę historyczną. To święto kojarzyło im się głównie z Jelcynem - zaznacza Kurczab-Redlich. W takiej formie święto przetrwało do 2001 roku.
- Kiedy Władimir Putin objął władzę, zrobił wszystko, by Jelcyna kompletnie zdyskredytować, zniszczyć wszystkie demokratyczne zapędy powstałe za Jelcyna oraz wszelkie dobre wspomnienie o nim - wskazuje ekspertka. Jednym z tych elementów, którymi Putin musiał się zająć, było święto niepodległości.
- Dla Putina było ono symbolem porażki, przypominało koniec wielkiego mocarstwa. On
uważa rozpad ZSRR za jedno z najtragiczniejszych wydarzeń w historii kraju - tłumaczy decyzję prezydenta nasza rozmówczyni.
Zmiana świadomości
Putin, by nie zabrać Rosjanom święta, a odciąć ich od wspomnień o Jelcynie, nazwał 12 czerwca Dniem Rosji. Władze organizują z tej okazji parady, przemarsze, defilady, wszystko, co można zrobić "odgórnie".
- Trochę na siłę uczynił z niego największe święto w kraju - ocenia Kurczab-Redlich. - Dla narodu zaś to tylko kolejny dzień wolny, ale wrastający w obecne społeczeństwo. Rosjanom zaczyna się kojarzyć głównie z ukochaną matką Rosją. Ten właściwy sens, niepodległościowy, demokratyzujący, został zamieniony przez Putina na zwykłe święto patriotyczne - wyjaśnia dziennikarka.
Mimo tej mentalnej wolty, dla wielu Rosjan - szczególnie członków elit - Dzień Rosji to symbol porażki. - Dla niektórych to święto to wręcz hańba. Ludziom związanym z KGB i polityką kojarzy się głównie z upadkiem wielkiego imperium - mówi nam pracownica jednego z największych koncernów rosyjskich, specjalizująca się w relacjach polsko-rosyjskich. - Ale dla innych to dzień zwycięstwa.
Dla prof. Tadeusza Iwińskiego z SLD, wiceprzewodniczącego sejmowej komisji spraw zagranicznych, zajmującego się sprawami Rosji, kwestia 12 czerwca jest rozdmuchana. - Ta rocznica odnosi się do wydarzeń sprzed dwóch dekad, nie ma się czym podniecać - mówi nam poseł Sojuszu.
Musimy zrozumieć?
Niezależnie od tego, co o Dniu Rosji myślą tamtejsze elity, dla wielu zwykłych Rosjan to po prostu okazja do wyrażenia swojej miłości do kraju i dumy z niego.
- Naród rosyjski wychowywany jest w kompleksach, a to święto to ich przestrzeń patriotyczna. Powinniśmy to zrozumieć i uszanować - radzi Krystyna Kurczab-Redlich.
Jak tłumaczy nam dziennikarka, przeciętni obywatele rosyjscy mają bardzo małą wiedzę historyczną, nawet o tak podstawowych rzeczach jak II wojna światowa.
- W Rosji to nie jest nawet nazywane "wojną światową", tylko "wojną ojczyźnianą". W podręcznikach nie ma ani słowa o 17 września czy nawet 1939 roku, nie mówi się o podstawowych faktach historycznych. Dla Rosjan ta wojna to symbol samodzielnej wygranej, bez żadnej pomocy, z wielkim wrogiem - tłumaczy Kurczab-Redlich.
Marsz polityczny, ale spokojny
Te czynniki powodują, że wtorkowy marsz na pewno będzie miał podtekst polityczny. - Twierdzenie, że to akt czysto sportowy, to naciąganie rzeczywistości - uważa Krystyna Kurczab-Redlich. To nie oznacza jednak, że mamy się marszowi przeciwstawiać - tak jak sugeruje część naszych prawicowych polityków. Korespondentka tłumaczy, że jeśli ktoś czuje się patriotą, to powinien ze spokojem zaakceptować decyzję Rosjan. - Jeśli ci
politycy są patriotami, to są gospodarzami, a jeśli są gospodarzami, to powinni z szacunkiem przyjąć zachowania gości, nawet jeśli im się nie podobają. Oczywiście, dopóki nie są to zachowania agresywne - podkreśla dziennikarka.
Sugestie jednego z polskich prawicowych portali, jakoby ideę marszu w Warszawie wymyślił Kreml, Kurczab-Redlich określa jako "brednie". - Niektórym naszym politykom wydaje się, że jesteśmy pępkiem świata, a Miedwiediew i Putin tylko myślą jak by to zaszkodzić wielkiej i potężnej Polsce - komentuje korespondentka. - A w Rosji mają duże problemy z Chinami, Syrią i NATO i nad tym głównie zastanawiają się tam politycy