
Dyskusja na temat równouprawnienia kobiet i mężczyzn to jeden z tych "globalnych" wątków, które bardzo łatwo zepchnąć w banał - dla jednych problem jest sztucznie "pompowany", inni z kolei twierdzą, że to, co udało się wywalczyć w poprzednim wieku, to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Jak jest naprawdę?
W rzeczywistości jednak, to wciąż niewiele. Jak zauważyła w tym samym raporcie Barbara Sissons, członkini zarządu Totalizatora Sportowego.
Skuteczność [działań GPW - przyp. red.] okazała się w praktyce niewielka. Od lat liczba kobiet zasiadających w zarządach i radach nadzorczych największych spółek giełdowych i państwowych jest niezmiennie niska mimo faktu, iż nie brakuje w Polsce kompetentnych menadżerek. Z badań renomowanych firm doradczych wynikają korzystne relacje między liczbą kobiet w gremiach zarządczych spółek, a ich wynikami finansowymi czy rynkową wyceną. I to powinien być główny argument w dyskusjach na temat różnorodności w biznesie.
W roku, gdy rozpoczynałam pracę w Arthur Andersen, na 106 nowo przyjętych osób, znalazłam się w gronie zaledwie 8 kobiet. Teraz tego typu firmy mają bardziej zróżnicowane płciowo zespoły. Następnie pracowałam w Ernst & Young, a od 2007 roku jestem w Provident Polska.
Prezentując wyniki szóstej edycji raportu Kobiety na Politechnikach, dr Bianka Siwińska, dyrektor zarządzająca Fundacji Edukacyjnej Perspektywy i pomysłodawczni akcji mającej na celu wspieranie kobiet w edukacji na kierunkach ścisłych, wskazała, że od roku 2007 liczba kobiet wzrosła tam do 37 procent. - Zbliżamy się do granicy 40 proc., którą uznaliśmy z Konferencją Rektorów Polskich Uczelni Technicznych za satysfakcjonująca, choć oczywiście najlepiej byłoby, gdyby proporcje płci na politechnikach układały się po równo - wyjaśniła.
Artykuł powstał we współpracy z Provident Polska.