Reklama.
Janina Paradowska nie żyje. Polska dziennikarka i publicystka miała 74 lata, od wielu lat była związana z tygodnikiem "Polityka".
Siostra kim została?
Artystką. Plastykiem.
Brat?
Artystą. Reżyserem teatralnym.
A pani?
Rzemieślnikiem.
Słucham?
Uważam się za rzemieślnika. Poszłam na polonistykę, bo to takie porządne studia i dużo się czyta. A czytać lubiłam. Praktyki nauczycielskie w Sanoku - koszmar. Zrozumiałam, że nauczycielką na pewno nie zostanę. Z teatrem nie wyszło, to chciałam chociaż zostać krytykiem teatralnym. Ale to było zamknięte środowisko. Zresztą - ilu trzeba u nas krytyków? Napisałam pierwszy reportaż do "Walki Młodych".
Dobry?
A skąd. Gniot. O trudnych warunkach pracy w przedsiębiorstwie remontowym w Hucie Lenina. Na własne oczy zobaczyłam, jakie w Peerelu panuje dziadostwo. A potem wyjazd do Warszawy. Przebijałam się tu z trudem, nie znałam nikogo. Ale za to byłam pracowita. Trafiłam na staż do "Kuriera Polskiego". Brat się skrzywił: "A co tak mało ambitnie? Dlaczego nie poszłaś na staż do » Polityki «?". No jasne, świetna rada. Akurat by mnie wtedy chcieli w "Polityce". Robiłam w tym zawodzie po kolei wszystko. Noszenie kolumn z ołowianej drukarni w "Kurierze Polskim", potem praca w sekretariacie redakcji, dział miejski, społeczny, reportażu. Raz pisałam o ochronie zabytków, raz o turystyce albo o rozwoju przemysłu tkackiego. Jeździłam do uruchamianych w latach 70. tkalni, przędzalni, fabryk nici, bistorów, cholera wie czego. Zjeździłam pociągami całą Polskę. Czytaj więcej