Dzisiaj kolejny „najważniejszy mecz” polskiej reprezentacji. Co prawda zaczyna się o 21.00, ale zapowiadana jest piękna pogoda, ma być ciepło, więc można się spodziewać, że... znów na osiedlu słychać będzie przekleństwa kibiców, którzy usiądą przed telewizorem. Czy gol dla Polski, gol dla przeciwników, żółta kartka, czerwona kartka... Reakcja jest zawsze ta sama... ku..a mać! Postanowiliśmy porozmawiać z językoznawcami na temat tego, czy rzeczywiście podczas meczu trzeba tyle przeklinać.
Ogląda pan mecze polskiej reprezentacji na Euro 2016?
Jerzy Bralczyk: Do tej pory oglądałem tylko dwa, niestety.
A zdarzyło się panu przeklinać podczas meczu?
JB: Nie, nie przeklinam podczas meczów, w ogóle staram się nie przeklinać.
Kiedy ogląda się mecze przy otwartym oknie, to często słychać, jak kibice wyrażają emocje w sposób niecenzuralny. Da się z tym jakoś walczyć?
JB: Ja niechętnie rozmawiam o takich sprawach. To atrakcyjny temat, ale jednocześnie w jakiś sposób usprawiedliwia takie zachowania.
Trudno co chwila mówić „o psia kostka”. Jak sobie radzić z emocjami?
JB: Są różne sposoby, w zależności od stanu psychicznego. Ja na przykład reaguję takim, trochę sztucznym może, ale jednak rozbawieniem. Gdy emocje są silne, bo przeżywam je oczywiście, staram się je redukować przez śmiech, przez żart. To nawet jest, powiedziałbym, trochę wygodniejsze, a z drugiej strony to świadczy o większym dystansie, a przecież na tym nam zależy.
Gdy na dworze są tak wysokie temperatury, to trudno jest się odciąć od piłki nożnej. Nawet nie trzeba włączać telewizora, żeby wiedzieć, jaki jest wynik. Wszystkiego dowiemy się od sąsiadów, którzy będą krzyczeć. Nie, nie będzie to relacja na miarę tych, jakie robi Tomasz Zimoch. Na próżno wyczekiwać zdań wielokrotnie złożonych, kwiecistych porównań, pięknego stylu. Zwykle przekaz ogranicza się do słów takich jak: „jeeeest”, „goooool”, „kur...”, „ja pier...” i czasem „o rany”. Co jest takiego w słowie "kur..." i" pierd...", że są tak często używane? Zapytaliśmy o to profesora Jana Miodka.
Jan Miodek: Gdybym miał od strony fonetycznej to zanalizować, niewątpliwie ta środkowa głoska "r" to sprawia. Nie na darmo kynolodzy i psi psycholodzy mówią, że dobrze jest dać psu imię w którym jest "r": "Rex", Brytan", Mars". Stwierdzono, że pies lepiej reaguje na imię w którym jest to "r".
Z drugiej strony jest to artykulacyjnie najtrudniejsza głoska świata. Już starożytni Rzymianie nazywali ją przeklętą, wyklętą i tak dalej. Gdybyśmy mogli powiedzieć od A do Z, która głoska jest najczęściej zniekształcana, która ma najwięcej wariantów, to będzie to "r". I jeszcze ta możliwość przedłużenia: "kurrrrrrrr...a! Prawda, jak to brzmi? Rzadko która głoska ma ten walor foniczny, akustyczny. "R" ma jakąś magię. Narzeczeni wmówili sobie, że dobrze jest brać ślub w miesiącu, w którego nazwie występuje "r". Nie w lipcu, a w sierpniu, prawda?
A potem wszyscy biorą w maju...
Podobnie jest z tym drugim słowem "pierd...". Ale w mniejszym stopniu, tutaj "r" już tak nie brzmi. Spędzam na wsi wakacje, okna wychodzą na boisko Orlik. Młodzież się bawi, gra w piłkę, siatkówkę, ale ja słyszę z boiska tylko dwa słowa. I to może być zachwyt, "Kurr, ja pier..., jaka piękna bramka", ale jak zmarnuje jakąś akcję to też jest" kurrr..., ja pierd...". Słowa wytrych współczesnej polskiej młodzieży.
Co my na to poradzimy? To Wańkowicz wspominał, jak to jakiś kapral czy sierżant ucząc składania i rozkładania broni użył tylko jednego czasownika "pierd...ć", dodając tylko różne przedrostki: "wypierd...", "przypierd...", "odpierd...", "napierd...". Doczekaliśmy czasów że te dwa słowa są od zachwytu do rozpaczy.
O to, czy podczas meczów można przeklinać, zapytaliśmy profesor Małgorzatę Marcjanik. Jak sama przyznaje, u niej w domu tylko ona ogląda mecze i bardzo się przy nich emocjonuje. Ale nie przeklina podczas relacji.
Dlaczego przeklinamy?
Małgorzata Marcjanik: Mam taką koncepcję, że szczególnie młodzi ludzie w ten sposób bronią się przed niedobrym dla nich światem. Niezależnie od tego, postępuje proces, który nazywamy dewulgaryzacją. Wyrazy wulgarne tracą negatywne nacechowanie ze względu na nadużywanie ich. Jedna z moich studentek udowodniła w swojej pracy magisterskiej, że słowo na „k” służy nie tylko deprecjonowaniu, ale dzięki niemu można też wyrażać pozytywne emocje. Pełni funkcję przekazywania pozytywnych emocji, pochwały, dowartościowania. To nie jest oczywiście dobre, ale jako językoznawcy musimy opisywać ten proces.
Czy dziś jesteśmy bardziej wulgarni niż kiedyś??
MM: W związku z wolnością, jaką odzyskaliśmy w 1989 roku, ludzie się zachłysnęli także możliwością używania tych słów, które w ich przekonaniu świadczą o wolności, swobodzie czy kreatywności.
Jest ponad trzysta synonimów słowa piękny, a i tak większość używa tylko słowa „zaje...y”. Jesteśmy ograniczeni, mamy tak ubogie słownictwo?
MM: To jest zjawisko, które się nazywa moda językowa. Pewne tendencje pojawiają się we wszystkich dziedzinach życia i nie są niczym złym. Ale moda językowa nie jest dobra, bo ogranicza słownictwo. Pozostaje mieć nadzieję, że to się zmieni i dojdziemy do jakiegoś cywilizowanego końca.
Jak się pani cieszy z bramki?
MM: Krzyczę „mamy bramkę, mamy bramkę”. Wtedy mąż odpowiada „to dobrze, a kto z kim gra?” W domu tylko ja oglądam mecze.
Profesor Bralczyk wyraża emocje poprzez śmiech. A pani? Czy przekleństwa w ogóle można czymś zastąpić?
MM: Jeśli ktoś ma taki zwyczaj wyrażania emocji, to w sytuacji, gdy trzeba je wyrazić, nie można się przed tym powstrzymywać. To byłoby sztuczne. Jedynym sposobem byłoby postawić obok kibica kogoś, z kim się liczy i przy kim nie będzie przeklinał. Ale chyba nie ma sensu stosować takich zabiegów. Trzeba tylko mieć nadzieję, że w sytuacjach, kiedy etykieta tego wymaga, taka osoba potrafi powstrzymać się od używania wulgarnego języka.
To, że kibice podczas meczu używają przekleństw wynika ze zwykłego lenistwa. Zwraca na to uwagę profesor Ewa Rudnicka. Jej zdaniem przekleństwa można bardzo łatwo zastąpić, dzięki czemu na osiedlach nie będzie słychać co chwila wypadających przez balkony słów na „k”.
Trzeba tylko chcieć?
Ewa Rudnicka: Mamy w polszczyźnie bardzo dobrze rozbudowaną sferę eufemizmów, które zastępują nam dosadne przekleństwa. „Kurza twarz”, „Motyla noga”, czy zwykłe „Kurcze blade” albo „Kurka wodna”. Można z nich korzystać albo wymyślać własne eufemizmy, doraźne. To zresztą jest bardzo dobrym ćwiczeniem językowym.
Pani profesor, czy wyobraża sobie pani kibica, który na stadionie krzyczy „motyla noga”?
ER: Może niekoniecznie, ale mógłby wymyślić coś innego, indywidualnego, co w sposób przewrotny wyrażałoby jego emocje. Ale oczywiście prościej jest użyć znanego przekleństwa. Wynika to z naszego lenistwa.
Dlatego tak chętnie przeklinamy? Z lenistwa? Czy to domena Polaków?
ER: Takie słownictwo ma w każdym języku swoje miejsce. To, że używa się go przy okazji takich sytuacji, jak mecz piłkarskie, wynika z tego, że nam się nie chce. Najprościej jest sięgnąć po coś, co te emocje rozładuje. Łatwiej rzucić przekleństwem niż talerzami, choć mogę sobie wyobrazić i takie formy rozładowania emocji.
I straty mniejsze...
ER: Tak. Jest też kwestia kultury. Obserwujemy obecnie w Polsce ogólnospołeczne przyzwolenie na używanie wulgarnego języka. Jeśli ktoś słyszy w mediach publicznych takie słowa to jest tak, jakby otworzyć przed nim furtkę. Myśli sobie, że jeśli ktoś w telewizji używa takich słów, to czemu on w zaciszu mieszkania miałby tego nie robić?
Mecz Polska–Portugalia już jutro. Ciekawe, czy drużynie Adama Nawałki uda się odnieść kolejne zwycięstwo. Ja jednak zastanawiam się, czy podczas relacji usłyszę na osiedlu głos sąsiada krzyczącego „motyla noga”.