Jedni mówią, że to "cholernie trudny charakter", inni już okrzyknęli ją "Matką Teresą", która zbawi Wielką Brytanię. Jeszcze przed tygodniem nikt nie wymieniał jej wśród realnych kandydatów do zastąpienia Davida Camerona, a dziś obejmuje fotel premiera. Kim właściwie jest Theresa May? Co jej rządy oznaczają dla Zjednoczonego Królestwa? Jak potraktuje Polaków po Brexicie?
Wśród europejskich przywódców wciąż nie ma zbyt wiele kobiet. Tych, które na arenie międzynarodowej naprawdę się liczą jest jeszcze mniej. To właściwie tylko i wyłącznie kanclerz Niemiec Angela Merkel. Prezydent Litwy Dalia Grybauskaitė, czy premier Norwegii Erna Solberg może i mają podobne ambicje, ale brakuje im tej siły i charyzmy. Czy na Starym Kontynencie "Żelaznej Kanclerz" ktoś zrobi wreszcie prawdziwą konkurencję?
Jej tu miało nie być
Dobrą kandydatką ku temu zdaje się obejmująca dziś funkcję szefowej brytyjskiego rządu Theresa May. Niespodziewanie jedyna kandydatka, która została na polu bitwy o schedę po Davidzie Cameronie. Do walki w ogóle nie stanął był burmistrz Londynu i lider antyunijnej frakcji w Partii Konserwatywnej Boris Johnson, nagle z kandydowania zrezygnowała minister energii Andrea Leadsom. Tylko May wzięła na siebie odpowiedzialność za posprzątanie po Brexicie. No i w ogóle za doprowadzenie do niego.
– Brexit oznacza Brexit i uczynimy z tego sukces – zapowiedziała w pierwszych słowach wypowiedzianych po tym, gdy jasnym stało się, że to ona wprowadza się na Downing Street 10. Czym mogła wielu zaskoczyć, bo należała do tej części rządzących Wielką Brytanią torysów, którzy twardo namawiali do pozostania w Unii Europejskiej. Dziś Theresa May twierdzi jednak, że nie ma zamiaru przeciągać nadejścia momentu, w którym po Brytyjczykach w europejskiej wspólnocie zostaną jedynie wspomnienia.
To na starcie powinno przysporzyć jej sympatyków wśród unijnych partnerów, od współpracy z którymi Wielka Brytania i tak będzie uzależniona. Angela Merkel, Donald Tusk i Jean-Claude Juncker otwarcie mówią, że chcą pozbyć się problemu z Brexitem jak najszybciej. Z Theresą May znajdą wspólny język.
Nowoczesna konserwatystka - tak najkrócej można przedstawić nową premier Wielkiej Brytanii i jej poglądy. Z Partią Konserwatywną związana jest od końca lat 80-tych, ale od dawna nie wymieniano jej wśród "prawdziwych" konserwatystów. W ostatnich latach May dała się zapamiętać z tego, że popierała legalizację małżeństw homoseksualnych i prezentowała proeuropejską postawę. A nawet - językiem charakterystycznym dla lewicy - krytykowała "niezdrowe" różnice między zarobkami szefów brytyjskich firma a pensjami szeregowych pracowników.
Nie przeszkadzało to jej w sukcesywnym umacnianiu pozycji w partii, po obu stronach frakcyjnych barykad. O jej politycznej sile świadczy choćby fakt, iż na czele Home Office wytrwała aż 6 lat, co jest historycznym rekordem na tym trudnym stanowisku. Od 1782 roku aż do ery May nie zdarzyło się bowiem, by szef resortu spraw wewnętrznych wytrzymał dłużej niż 4 lata. Normą były raczej rezygnacje po dwóch latach.
Rekordowy staż
To właśnie w Home Office Theresa May zdobyła uznanie nie tylko liberalnej frakcji, ale i kolegów partyjnych o najbardziej prawicowych poglądach, którzy dziś stanęli za nią murem. Zawdzięcza to szczególnie ostremu podejściu do imigrantów, sceptycyzmowi wobec uchodźców z Bliskiego Wschodu. To ona jest jednym z głównych architektów mocno zaostrzonych przepisów imigracyjnych i obostrzeń w dostępie do brytyjskiego socjalu.
I to może być sygnał ostrzegawczy dla Polaków. Jeszcze bardziej wyraźny, gdy przypomnimy sobie niedawny wywiad Theresy May w programie Roberta Pestonna. – Ich pozycja w tym momencie jest taka sama, jak była wcześniej. Na ten moment nic się nie zmienia, ale oczywiście musimy uczynić to czynnikiem w negocjacjach – stwierdziła.
Wcześniej zauważyła, że pobrexitowe negocjacje będą dotyczyły nie tylko pozycji imigrantów z UE na Wyspach, ale też Brytyjczyków, którzy ułożyli sobie życie i biznesy w krajach członkowskich wspólnoty.
Europejska układanka
Wydaje się więc, że wiele zależy od tego, czy Theresa May postanowi układać relacje Londynu z Unią jako całością, czy też negocjować również z każdym z państw osobno. Wówczas może się okazać, że za jakiś czas sytuacja polskich pracowników może być diametralnie inna od na przykład Węgrów, czy Rumunów. I zależeć będzie od tego, co poszczególne rządy zaproponują gabinetowi May.
W takich negocjacjach zawsze decyduje polityczny pragmatyzm, ale nie jest tajemnicą, że lepiej układają się relacje tych państw, których przywódcy znajdują wspólny język. Tymczasem na przyjaźń między nową premier Wielkiej Brytanii a Beatą Szydło liczyć raczej nie powinniśmy. Zdają się one być z dwóch innych światów.
Przy okazji szefowanie Home Office May pozostawała bowiem ministrem ds. kobiet i równouprawnienia i choć niechętnie podchodziła do idei wprowadzania parytetów na każdym kroku i gwarantowania równości sankcjami, to dała się poznać jako zwolenniczka pracy nad równouprawnieniem u podstaw. I nie protestowała, gdy nazywano ją konserwatywną feministką. Ba, jakiś czas temu paradowała w t-shircie z napisem "This is what a feminist looks like" ("Oto, jak wygląda feministka").
Jej "rozsądny feminizm" i kariera jaką dotychczas zrobiła w zdominowanej przez mężczyzn polityce Wielkiej Brytanii sprawia, że Theresa May już zapisała się jako jedna z ikon walki o równouprawnienie kobiet. A teraz może tylko lepiej udowodnić, że wśród wielkich przywódców kobieta nie musi być jedynie "aniołkiem" lub marionetką sterowaną przez starego politycznego wyjadacza.