Centrum Bostonu w Wielkiej Brytanii.
Centrum Bostonu w Wielkiej Brytanii. Fot. Screen/youtube/g4shf
REKLAMA

Ten tekst powstał przed referendum w Wielkiej Brytanii. Prognozy się sprawdziły. Boston okazał się najbardziej eurosceptycznym miejscem, ponad 70 proc. mieszkańców opowiedziało się za opuszczeniem UE.

"Jeśli nie zagłosujemy za wyjściem z UE, takie "Bostony" rozleją się na cały kraj" – ostrzeżenie jednego z internautów na stronie "Daily Mail" doskonale obrazuje to, dlaczego oczy zwolenników Brexitu skierowały się właśnie na to miasto. Lincolnshire, wschodnie wybrzeże Anglii, 200 kilometrów na północ od Londynu. Znane z terenów rolniczych i wielkich połaci pól, na których w sezonie setki Polaków i Litwinów zbierają żonkile, kapustę, kalafiory i inne warzywa.
Oficjalnie populacja miasta to około 60 tys. ludzi, nieoficjalnie mówi się, że przekroczyła 70 tysięcy. Przy ostatnim spisie powszechnym w 2011 roku Boston odnotował największy przyrost imigrantów w całym kraju – niemal o 400 procent. Tak było pięć lat temu, a nowych imigrantów ciągle przybywa. Już co szósty mieszkaniec nie jest Anglikiem. To jednocześnie największa enklawa Polaków w Wielkiej Brytanii. "Najbardziej polskie miasto" – tak było określane już kilka lat temu.

10 Anglików na 200 imigrantów
–Jak się idzie ulicą, to rzadko słychać angielski – przyznaje w rozmowie z naTemat pracownik jednego z polskich sklepów. Takich punktów jest tu mnóstwo. Ciągną się wzdłuż głównej ulicy West Street, jeden obok drugiego. Podobnie jest z polskimi restauracjami, gabinetami lekarskimi i innymi firmami. Wszędzie napisy po polsku, litewsku... – W przetwórni owoców pracuje około 200 osób i tylko z 10 z nich to Anglicy – mówi ks. Stanisław Kowalski z polskiej parafii w Bostonie.
Andrew Fraser, 57-letni mieszkaniec Bostonu, właśnie stał się bohaterem reportażu w "Wall Street Journal". Idąc przez miasto, wskazuje dziennikarzowi różne sklepy. "To nie jest angielski, ten też nie. I ten nie jest angielski. Wszystko przeminęło" – mówi z sentymentem, że imigranci tak bardzo zmienili jego miasto.
– Tak, uważają, że to przez nas chcą Brexitu. Można tak śmiało powiedzieć. Kilka miesięcy temu UKiP zorganizował w centrum Bostonu protest przeciwko Polakom, że zabieramy im miejsca pracy. Na Facebooku piszą, że wszystko przez nas – przyznaje Polak, nazwijmy go Konrad (prosi, by nie podawać nazwiska).
Jak wynika z internetowych wpisów, właśnie tutaj, w Bostonie, mieszkańcy najbardziej chcą Brexitu.
"To miasto zniszczyła UE"
Do Bostonu już przylgnęła łatka, że tu widać największą segregację społeczeństwa, a także, że jest to przestępcza stolica Wielkiej Brytanii. Doskonała pożywka dla zwolenników Brexitu. Komentarze na stronie "Daily Mail", znanego z niezbyt pochlebnych artykułów o Polakach i imigrantach w ogóle, są jednoznaczne.
"Mamy jedną, jedyną szansę, by ocalić Anglię, jeśli zostaniemy w UE ona nas zatopi". "To śmieszne. Wszyscy ci imigranci nie powinni mieć prawa wjazdu dopóki nie nauczą się angielskiego". "Boston to piękne miasto, które zniszczyła UE" – tak komentują Brytyjczycy.
Ale czy na pewno zniszczyła? Boston był kiedyś sennym miastem. Tak w swoim reportażu przedstawia go BBC. Tak sennym, że praca właściwie była tylko sezonowa, a robotników potrzebnych do zbiorów i tak trzeba było zatrudniać na zewnątrz – wtedy byli to Irlandczycy. Czyli – w podtekście – Anglicy także wtedy nie chcieli takich prac wykonywać.
Albo główna ulica West Street. 10 lat temu, jak pisze "Irish Times", chyliła się ku upadkowi. Dziś kwitnie, stała się ulicą kosmopolityczną. – 8 lat temu był tu tylko jeden polski sklep – mówiła gazecie właścicielka kafejki internetowej.
Praca jest. Nikt nie żyje na zasiłkach
Przyjazd Polaków, Litwinów, Łotyszy, Rosjan, a także Czechów, zmienił Boston bardzo. Dziś miasto żyje, praca jest praktycznie przez cały rok. Widać, że Boston rozwija się gospodarczo. "To jeden z najbardziej ekstremalnych przypadków w Wielkiej Brytanii tego, jaki wpływ ma imigracja z UE – komentuje BBC.
Konrad mówi, że nie zna Polaka, który w Bostonie żyłby z zasiłku. – Tu jest tyle pracy, że rzadko można kogoś takiego spotkać. Tu wszyscy Polacy pracują. Albo w fabrykach, albo na polu, albo mają swoje biznesy. Anglicy w swoich sklepach raczej imigrantów nie zatrudniają. Bardzo trudno się tam dostać – mówi. Zapewnia, że osobiście nigdy nie spotkał się z żadną niechęcią, szykanami, nagonką, że jest Polakiem i zabiera Brytyjczykom pracę.
Ale jego mama miała jedno nieprzyjemne zdarzenie. Koleżanka z pracy napisała na Facebooku, że Polacy zabierają miejsca pracy, zasiłki, mieszkania socjalne, których potem brakuje dla Brytyjczyków. – W pracy nie powiedziałaby tego wprost. Ale moja mama odpisała: "Jak brakuje? Ja kupiłam dom, a ty masz mieszkanie socjalne. Chcesz dostać drugie?". Angielka więcej się nie odezwała – opowiada.
Angielscy księża chcą zobaczyć Polskę
Choć wątek zabierania miejsc pracy, czy panoszenia się imigrantów, ciągle jest żywy, Polacy w Bostonie mówią, że tu żyje im się bardzo dobrze i nigdy nic złego od Brytyjczyków ich nie spotkało. – Ja się tutaj czuję jak w domu. Gdy organizowaliśmy obchody 11 listopada, przybył nawet burmistrz miasta i bardzo dobrze wypowiadał się o Polakach. Jeden z Anglików założył mundur z II wojny światowej i powiedział "Ja kochać Polskę" – mówi ks. Stanisław Kowalski.
W tym roku w Bostonie było pierwsze polsko-angielskie Boże Ciało. – A angielscy księża dopytują, kiedy zorganizuję pielgrzymkę do Polski, bo chcą zobaczyć nasz kraj. Dlatego nic złego nie mogę powiedzieć o mieszkańcach Bostonu, bo spotykam się tu z samą serdecznością. Nigdy nie słyszałem, by ktoś mówił tu coś negatywnego o Polakach – mówi.
Dziś, przy okazji referendum w sprawie Brexitu, Polacy mówią, że też żadnej nagonki w Bostonie nie odczuwają. – Może w internecie coś piszą, ale my nie odczuwamy żadnych szykan. Pocztą dostaliśmy tylko książeczki zachęcające do głosowania za wyjściem z UE. Ale ani słowa nie ma w niej o imigrantach – twierdzi pracownik innego sklepu.
To już nie jest to samo miasto
Dwa lata temu "Newsweek" robił reportaż z Bostonu. Wtedy nawet konserwatywny deputowany dostrzegał korzyści z imigrantów.
Mike Gilbert
konserwatywny radny z Bostonu

Imigranci byli tu od zawsze. Warzywa zbierali kiedyś "nielegalni" pracownicy z miast północnej Anglii, dorabiali sobie tak bezrobotni. Teraz to się im nie opłaca. Kalafiory i kapustę zbierają, już legalnie, Polacy. Zasiłki imigranckie nie są większym problemem dla miasta. Bez imigrantów budżet miasta byłby o wiele chudszy. Czytaj więcej

Dziś można powiedzieć, że miasto bez wątpienia zmieniło swój charakter i części mieszkańców się to nie podoba. Brytyjczycy stąd wyjeżdżają. Mają dość imigrantów, przepełnionych szkół, obcych biznesów. W mieście zrobiło się ciasno, dla nich to nie jest już ten sam Boston.

napisz do autora:katarzyna.zuchowicz@natemat.pl