Agnieszka Osytek z Migam nie wygrała miliona dolarów w konkursie Chivas The Venture na start-upy ze społeczną misją. Ale wygrała coś innego, także bardzo cennego. Program pomógł jej zrozumieć, kim jest, skąd pochodzi jej siła i siła biznesu, który pomaga prowadzić. Biznesu społecznie odpowiedzialnego. Agnieszka Osytek wygrała polskie eliminacje The Venture i następnie przez 7 miesięcy przygotowywała się do starcia z konkurentami z 27 krajów. Konkurenci stali się jej przyjaciółmi, a ona zrozumiała, że jest w stanie jak równy z równym rywalizować z ludźmi z całego świata. To otwiera przed jej biznesem zupełnie nowe perspektywy. Na co najmniej milion dolarów – i to z rynku, a nie z konkursu. Agnieszka opowiedziała mi o swojej drodze w The Venture podczas naszego spotkania w Nowym Jorku.
Ostatni raz widzieliśmy się podczas finału The Venture w Warszawie. Co się działo potem?
Najważniejszym momentem był program akceleracyjny w Wielkiej Brytanii. Przed nim nie zdawałam sobie sprawy, co się kryje za hasłem The Venture.
Co się kryje?
Niesamowita wiedza, fantastyczni ludzie, świetna atmosfera. Wszystko kręci się z pozytywną energią wokół zmieniania świata na lepsze.
Nie chodzi o pieniądze?
Oczywiście, że chodzi o pieniądze (śmiech).
W taki sposób, że wszyscy mrugają okiem: Tak, tak, ten dobry biznes to tylko pic, tak naprawdę chodzi o kasę.
Nie, nie. Ta społeczna odpowiedzialność biznesu jest dla finalistów The Venture autentyczna. To są ludzie dla ludzi. Jeżeli chcemy robić dobre rzeczy, to oczywiście musimy się utrzymać, musimy zarabiać.
Trudno zmieniać świat z pozycji bankruta.
Dokładnie tak.
Czym był ten program akceleracyjny, o którym powiedziałaś?
To było osiem dni – najpierw Oksford, potem Londyn. Mieliśmy całodniowe warsztaty na uniwersytecie z ludźmi odpowiedzialnymi za miejscowy program MBA. Dzielili się z nami wiedzą na niebywałym poziomie. Ja wcześniej nie spotkałam się z informacjami, w jaki sposób mierzyć społeczny wpływ naszego biznesu. Jakie wartości znaleźć w tym, co robimy, jak się rozwijać. Dużo było warsztatów na temat rozwoju personalnego. Bardzo w nas budowano świadomość bycia liderami. Zachęcano, żebyśmy rozwijali się osobiście, bo tylko w ten sposób możemy rozwijać biznes i swoich pracowników.
Czy to była ciężka praca?
Ciężka, ale przyjemna. To było bardzo wartościowe. Wszyscy finaliści programu weszli w to z zaangażowaniem i przekonaniem, że naprawdę pomoże to nam się rozwijać.
Potem był Londyn.
Tam się spotkaliśmy z brand managerami marki Chivas. Tam ćwiczyliśmy budowę własnej marki, jej komunikację, marketing, rozmowę z mediami. To, że my robimy rzeczy ważne, nie oznacza, że wszyscy będą się nimi interesować. Nic nie osiągniemy, jeśli będziemy działać po cichu. Uczono nas, żebyśmy działali głośno. Te warsztaty przygotowały nas do kampanii głosowania.
Bo przez 5 tygodni internauci, głosując, decydowali, ile pieniędzy dostanie każdy start-up z będących do podziału 250 000 dolarów.
Zebraliśmy ponad 7000 dolarów. To w sumie nie brzmi jak wielka suma. Oczywiście ona miała dla nas znaczenie. To był zastrzyk gotówki do firmy.
Suma cię nie zdziwiła? Mówi się, że mamy prężne środowisko start-upowe w Polsce. I to całe środowisko doprowadza do zaledwie 7000 dolarów.
Wywodzimy się ze środowiska start-upowego, więc od razu ruszyliśmy do niego, żeby szukać wsparcia. Mieliśmy świetną reakcję, StartUp Poland na przykład bardzo nas wsparło. Podobnie wszystkie inne najważniejsze organizacje. Natomiast same start-upy są – jak sądzę –przede wszystkim zajęte swoim biznesem. Nie mam żadnego żalu, po prostu wszyscy mają głowy w swoich sprawach. Myślę, że to jest lekcja na przyszły rok. Ja chętnie wesprę The Venture w przyszłym roku, dając finaliście rady, w jaki sposób zdobywać poparcie dla publicznego głosowania. Warto jest wyjść na zewnątrz, do ludzi. Projekty finałowe, które zebrały najwięcej pieniędzy, zrobiły w swoich krajach narodowe kampanie wokół wspierania przedsiębiorczości.
Poszły w masy, a nie w małe środowiska. Co się zdarzyło potem?
Mieliśmy niesamowity kontakt między finalistami. Mamy swoją grupę na WhatsApp. Nie mogliśmy doczekać tego Nowego Jorku.
Tu się skończyła zabawa?
Tu już jest na serio. Pokazano nam miejsce konkurencji, pozwolono oswoić, rozdzielono na trzy grupy i rozpoczęły się finały. Występowaliśmy przed naszymi mentorami z programu akceleracyjnego. Oni już dobrze nas znali, mieli dokładną wiedzę o tym, jak rozwija się nasz biznes, co udało się nam osiągnąć po tygodniu w Londynie, jakie są przychody.
Jakie to było dla Ciebie doświadczenie?
Ważny moment, stresujący, egzamin. To była dość długa ścieżka – od stycznia do lipca. Stres jak przed sesją. Gdy wyszłam, to byłam z siebie zadowolona. Miałam poczucie, że dałam z siebie wszystko.
Czego się nauczyłaś podczas The Venture?
Uświadomiłam sobie, że jestem przedsiębiorczynią. Moja ścieżka w Migam wywodzi się z bycia tłumaczką. Nie rozwijałam biznesów. Nie uświadamiałam sobie do końca, kim jestem. Ten program zlikwidował moje kompleksy. Jeśli czułam, że nie mam za sobą odpowiedniej edukacji, to teraz czuję, że mam.
Kończy się Twoja rywalizacja na globalnej scenie. Jesteś w czołowej 12. na świecie.
Będę zachęcała wszystkich w Polsce, żeby się zgłaszali do The Venture. W Polsce trend przedsiębiorczości społecznej jest jeszcze mało ugruntowany. To jest jeszcze mało zrozumiałe. Niewiele osób wie, o co chodzi. Start-upy powinny sobie uświadomić, że robiąc coś, coś poprawiają.
Czy my, polscy przedsiębiorcy jesteśmy już na tyle dobrzy, żeby rywalizować na świecie?
Na pewno tak.
Czy 10 miesięcy temu powiedziałabyś to z taką pewnością?
Wtedy nie miałam za sobą doświadczenia The Venture. Nad społecznym wpływem swojego biznesu powinien zresztą zastanowić się każdy, kto prowadzi biznes. Łatwiej się wygrywa, gdy liczą się nie tylko tabelki, ale motywuje nas to, po co i dla kogo działamy.
Tutaj przeczytasz o projekcie Migam i wszystkich konkurentach ze świata.
Patronem cyklu artykułów „Oto Lew” jest Kulczyk Holding SA.