Świadomie wybraliśmy urlop w Turcji, choć natychmiast spotkaliśmy się z histerią rodziny i zaskoczeniem znajomych. Zamach w Stambule na tydzień przed wyjazdem tylko tę panikę nasilił. "O matko! Odwołajcie wyjazd! Po co tam jedziecie? I co teraz zrobicie?" – reakcje były jednoznaczne. Nagle wszyscy myśleli, że lecimy do Stambułu, bo tam jest jedyne lotnisko. I że Riwiera jest gdzieś pod Stambułem, a nie kilkaset kilometrów dalej. I że wszyscy Turcy to terroryści. Nienawidzą obcych. Nie pomagały tłumaczenia, że tam jest zupełnie inaczej.
Pojechaliśmy. Wróciliśmy. Spędziliśmy fantastyczny urlop, a i tak mało kto w to wierzy. Bo w Polsce wiedzą lepiej, jak bardzo w Turcji jest niebezpiecznie. Bo musieliśmy się bać. Bo jesteśmy nieodpowiedzialni. "Chyba już wam się odechciało takich wyjazdów, co?", "Całą noc przez was nie spaliśmy", "Dobrze, że już jesteście w Polsce", "Nie lepiej było mieć spokój niż wakacje w stresie?" – to reakcje na powitanie. Ile mamy tłumaczyć, że żadnego stresu nie było!!!! Jeśli ktoś wybiera takie wakacje, jego wola. I wcale nie po to, że szuka ekstremalnych przeżyć.
Dwa inne światy
Histeria jest w Polsce. Ta groźna i niebezpieczna Turcja potwornie obrosła już w mit, którym w kraju starszą bezlitośnie. "To na którym lotnisku jesteście? W Stambule?" – taki telefon odebraliśmy czekając na samolot w Antalyi. Jakby nagle wielka Turcja skurczyła się tylko do miasta, gdzie był zamach. A Stambuł i Antalya to dwa zupełnie inne światy.
Dlatego ten mit z punktu widzenia turysty jest kompletnie nieprawdziwy. Tam, gdzie turyści spędzają urlopy – podkreślmy: na południowym wybrzeżu Turcji jakieś 700 kilometrów od Stambułu – panuje spokój. Jest tak, jak było 5 lat temu, czy 10. Nic się nie zmieniło. "Raj na ziemi!" – wykrzyknęła pewna dziewczynka z Polski. To tak, jakby zamach zdarzył się w Warszawie, a Polacy nagle przestali jeździć nad morze czy w Tatry.
Ten artykuł nie jest zachętą do wyjazdu do Turcji. Trudno przewidzieć, jak dalej rozwinie się sytuacja polityczna i jakie będą jej konsekwencje dla turystów. Wszystko może się zdarzyć. Ale puczu w Turcji nie można było przewidzieć. A zamachy zdarzają się dziś równie często w samej Europie. Nie można jednak przejść obojętnie obok tej nagonki, jak to w Turcji jest strasznie, a Polacy idioci sami pchają się na śmierć. Bo tak, póki co, nie jest.
Jesteście pod parasolem ochronnym
Przynajmniej jeszcze kilka dni temu Riwiera Turecka zionęła spokojem, o jaki trudno nawet nad Bałtykiem, ale w Polsce i tak nikt w to nie wierzy. Miejsce Rosjan, których w tym roku mało, zajęły same tureckie rodziny. Mnóstwo Turków ze Stambułu i Ankary odpoczywa w tym roku na riwierze.
– Pamiętajcie, to perełka Turcji. Tu jesteście pod parasolem ochronnym. Żaden region Turcji nie jest tak pilnie strzeżony. Tu nic nie może się zdarzyć, żadnemu turyście włos nie może spaść z głowy. Po ulicach chodzi dwa tysiące tajniaków, na drzewach wiszą kamery, nawet nie wiecie z ilu kamer możecie być obserwowani – taką informację dostaliśmy na powitanie.
Polka, która od pół roku mieszka w Side, jednym z popularniejszych miast Riwiery Tureckiej: – Tu idąc sama w nocy, czuję się bezpieczniej niż na ulicy w Polsce.
Metin, Turek z Alanyii: – Zamach zdarzył się na lotnisku w Stambule, bo tam nie pilnują tak bezpieczeństwa, jak u nas. Na nasze lotnisko w Antalyi żaden terrorysta by nie wszedł. Jest chyba najpilniej strzeżone w Turcji. Nie ma do niego tak łatwego dostępu, jak do lotnisk w Stambule czy Ankarze.
Nic się nie dzieje
Faktycznie, przed jednym z dwóch lotnisk na riwierze, ciągle są korki. Bramki kontrolne ustawione są jeszcze na drodze do lotniska. Ale żeby próba zamachu stanu coś zmieniła? Żadnych dodatkowych patroli, żadnego wojska, żadnego najdrobniejszego nawet znaku, że cokolwiek się dzieje.
Polacy wracający z Turcji podkreślali, że jest spokojnie i że to rodziny w Polsce ich straszyły. Tam rzeczywistość wygląda inaczej. Wszyscy narzekają na media, że robią aferę, gdy na riwierze nic się nie dzieje, oni kąpią się w basenach, jeżdżą na wycieczki – choć, owszem, rzadziej, łażą po bazarach, siedzą na plaży.
Manavgat, senne miasto z dala od turystycznych szlaków. Tu nie ma za bardzo co zwiedzać. Są za to sklepy, mnóstwo banków, jest centrum handlowe, wielki LC Waikiki – sieć podobna do polskiego Reserved, lokalny supermarket Migros. Miasto żyje swoim życiem, turyści chodzą z naręczem toreb, robią zakupy, nigdzie człowiek nie odczuje nawet cienia wrogości.
Kolejny mit – na koszt podatnika
Polacy, którzy zgodnie z planem mieli wracać do Warszawy 16 lipca – tuż po nocnej próbie puczu – byli wściekli, gdy okazało się, że muszą 12 godzin siedzieć na lotnisku. Tylko dlatego, że biura podróży odwołały loty do Turcji i miały w nosie tych, którzy normalnie i planowo mieli tego dnia wrócić do Polski. Natychmiast rozeszły się pogłoski, że nikomu z Warszawy nie opłacało się wysłać po nas samolotu. Ale w Polsce natychmiast pojawiły się komentarze, że: "Ooo, znowu chcą wracać na koszt podatników!" Obrzydliwe.
Nikt nie chciał wracać na żaden koszt podatników, bo nikt z Turcji nie uciekał. To był powrót na własny, opłacony w biurach podróży koszt. Polakom właśnie skończyły się wakacje i 16 lipca, zgodnie z terminowymi umowami, mieli wracać do Polski. Tylko samolotu nie było, bo w Polsce się przestraszyli. Inne kraje też miały opóźnione loty, ale takiego cyrku jak ten z lotem do Warszawy, nie było. Wysłać po Polaków samolot z Izraela do państwa muzułmańskiego i dziwić się, że Turcja nie chce wydać zgody na lądowanie?
Nawaliły biura podróży i przewoźnik, ale wyszło jak zwykle – to turysta jest zły. Po co w ogóle pchał się do tej Turcji? Wszyscy i tak wiedzą lepiej.