Ewa Bugała – ładna twarz "Wiadomości", która brzydko się chwyta. Nowa gwiazda TVP, której długo nie zapomnimy
Bartosz Świderski
19 lipca 2016, 14:04·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 lipca 2016, 14:04
Trudno powiedzieć, co jest gorsze. Przygotowywanie materiałów telewizyjnych z tezą, jak to robi Klaudiusz Pobudzin, czy bezrefleksyjne wykonywanie zamówień szefowej "Wiadomości". Ewa Bugała to coraz bardziej znana twarz "Wiadomości", dla której "dobra zmiana" oznaczała być albo nie być. Z dnia na dzień, trzeciorzędna reporterka TVP stała się "gwiazdą" Telewizji Publicznej. Ale jak to w życiu bywa – coś za coś.
Reklama.
Czystki w mediach publicznych stworzyły pole nie tylko do dziennikarskich nadużyć, ale i do szybkich karier. Ci, którzy pamiętają docentów marcowych, doskonale wiedzą, na czym polegał ten mechanizm. Kadra naukowa, którą tworzyli, nie miała odpowiedniego wykształcenia i przygotowania. Mieli za to jedno – poparcie partii.
Wymiana elit
Kiedy Telewizja Publiczna przechodziła powyborczą metamorfozę, wiele osób zrezygnowało z pracy. Ci, którzy nie godzili się na pracę pod dyktando Jacka Kurskiego i szefowej "Wiadomości" Marzeny Paczuskiej, odchodzili lub byli wyrzucani. Na ich miejsce trafiła między innymi Ewa Bugała – wcześniej szerzej nieznana.
Dla wielu widzów niezrozumiałe było, jak tak młode, wcześniej nieznane osoby, trafiały do najważniejszego niegdyś dziennika telewizyjnego w Polsce. Przed laty było to miejsce dla największych nazwisk i talentów polskiego dziennikarstwa. Pracownicy TVP, którzy zdecydowali się przeczekać rządy PiS, mówią zgodnie: zostali ci, dla których liczy się miejsce pracy.
Na korytarzach Telewizji Publicznej nikogo nie dziwią już materiały nowych twarzy TVP. Na początku jeszcze dopytywali, dlaczego godzą się firmować swoją twarzą i nazwiskiem propagandę i przekłamania, które pojawiają się w "Wiadomościach". Odpowiedź jest prostsza, niż mogłoby się wydać.
– Sorry, niedługo mam wesele i duże wydatki – usłyszała jedna z pracownic TVP od drugiej reporterki "Wiadomości". Inni dodają, że za wyemitowany materiał reporter może dostać nawet 600 zł. Te pieniądze mogą kusić. Zwłaszcza tych, których nazwisko przed "dobrą zmianą" znaczyło niewiele, a więc i do stracenia nie mieli dużo. Działają w myśl zasady: "Nieważne jak mówią, byleby nazwiska nie przekręcili".
Twarz i tylko twarz
Nazwisko Ewy Bugały z pewnością zostanie zapamiętane. Choćby dzięki materiałowi o proteście w kościele św. Anny. Reporterka "Wiadomości" usiłowała udowodnić, że kobiety wychodziły w czasie odczytywania listu biskupów pod dyktando prywatnych mediów. Miała to być "ustawka TVN i Gazety Wyborczej". Mimo iż dziennikarze usiłowali wyjaśnić jej, że protest był zapowiadany w mediach społecznościowych i stąd ich obecność w kościele, Bugała przedstawiła swoją wersję.
– Zaprosiła przed kamerę Stanisława Janeckiego, który objaśnił widzom "Wiadomości", że TVN i "Wyborcza" to gorzej niż ZOMO, bo ZOMO przestrzegało jednej zasady: nie wchodziło do kościoła św. Anny – napisała oburzona Agnieszka Kublik.
Dziennikarze, którzy pracowali z Bugałą mają wątpliwości, co do samodzielności reporterki. – Mówiła głośno i przy wszystkich, że zależy jej na robocie. Że nie będzie się narażała szefostwu – mówi mi pracownik TVP. W kuluarach krąży również historia z montażowni, kiedy to reporterka miała być zdziwiona... "własnym" tekstem. Nie była pewna, czy dany cytat to jej słowa, czy wypowiedź eksperta. Poszła na górę (do Marzeny Paczuskiej), aby upewnić się, że dobrze rozumie swój materiał.
Bugała z wykształcenia jest socjologiem, a nie dziennikarzem. – O wiele mniej mam do zarzucenia panu Pobudzinowi, który przynajmniej wierzy w to, co pisze. Przecież ona nie zmieniła się nagle przy okazji "dobrej zmiany". Po prostu pisze tak, jak należy. Nie zastanawia się, co jest prawdą, co nie – mówi mi anonimowo pracownik TVP.
Na służbie "dobrej zmiany"
Ewa Bugała często porusza tematy polityczne, które niemal zawsze mają ten sam wydźwięk - uderzają w opozycję. Wspomaga się wypowiedziami komentatorów, którymi są prawicowi publicyści – często z tygodników "wSieci" oraz "Do Rzeczy". – Jej poprzednim szefem był Tomasz Sygut, ale zmieniła się władza i z bocznych wydań "Wiadomości" trafiła go głównych – mówi nam wieloletni pracownik Telewizji Polskiej.
Młodzi dziennikarze służący "dobrej zmianie" nie są do końca świadomi konsekwencji swoich działań. Nazwisko zawsze można zmienić, ale twarzy już nie. – Od strony zawodowej będzie spalona. To gra na krótką metę i głupota młodości. Koledzy zwracali uwagę i ostrzegali – mówi pracownik telewizji, oburzony stronniczością materiałów dziennikarki.
Zanim Bugała trafiła do głównego wydania "Wiadomości", była asystentką Jacka Gasińskiego, a wcześniej pracowała w telewizji TVN. Początkowo "dobra zmiana" dosięgnęła i ją. Została wyrzucona i zapowiadała, że być może wróci do TVN-u. Ale kiedy jej starania zakończyły się niepowodzeniem, otrzymała propozycję nie do odrzucenia – tak trafiła do "Wiadomości" Marzeny Paczuskiej.
– W TVN odprawili ją z kwitkiem. Być może dlatego później próbowała się zrewanżować i naskoczyła na TVN w materiale z kościoła św. Anny. Pierwszy raz zobaczyłem, że jedna telewizja wprost krytykuje drugą – mówi nam dziennikarz TVN.
– Michał Siegeda postawił się szefowej i został sczyszczony. A ona robi to, co szefostwo każe. Mało tego, jest przez nie wychwalana. Zresztą, gdyby nie była wychwalana, to nie mogłaby tego robić. Nie ma tam innego byłego researchera, który robi materiały tak, jak ona. A Bugała się zgodziła – dodaje nasz rozmówca, który padł ofiarą dobrej zmiany w Telewizji Polskiej.