Warszawa-Wenecja w 1 dzień za kierownicą jednego z najciekawszych samochodów, jakimi jeździłem – Mercedes C450 AMG
Michał Mańkowski
27 lipca 2016, 12:36·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 27 lipca 2016, 12:36
Często trafia się taki rodzynek, o którym niby wszyscy wiedzą, ale wcale nie jest najpopularniejszy. Potem wybierasz go do drużyny i okazuje się, że ten gość, o którym wcześniej byś nawet nie pomyślał, jest totalnym wymiataczem i od tej pory chcesz grać tylko z nim. Ta metafora, trochę z lekcji WF-u, bardzo dobrze obrazuje wrażenia po jeździe Mercedesem C 450 w wersji AMG. Wiem, co mówię, bo w 36 godzin pojechaliśmy nim do Wenecji i z powrotem. Ale po kolei…
Reklama.
Każdy, kto choć trochę zna się na samochodach, już widząc „na papierze”, o czym mowa, uśmiechnie się pod nosem. Mercedes klasy C z 3-litrowym silnikiem o mocy 367 koni mechanicznych piechotą nie chodzi. Gdy dodamy do tego jeszcze trzy literki z tyłu (magiczne AMG) – uśmiech staje się jeszcze szerszy.
Jeśli natomiast jesteś laikiem, wystarczy szybki rzut oka na tego przystojniaka, by wiedzieć, że coś się święci. Może jeszcze nie wiesz, co, ale wygląd daje do zrozumienia, że coś na pewno. A potwierdziła to sytuacja, która wydarzyła się już pierwszego wieczoru za jego kierownicą. Na skrzyżowaniu dwóch młodych chłopaków zza szyby swojego auta dopytywało, „co tak właściwie stoi właśnie obok nich i jak to jeździ”.
Ten Mercedes to jeden z najciekawiej skrojonych modeli, którymi miałem okazję jeździć w ogóle. I zupełnie szczerze jest w mojej osobistej czołówce, a zapewniam, że podobnie spojrzy na niego każdy, kto szuka świetnie wyglądającego samochodu – dającego do zrozumienia o swojej sile, ale jednocześnie nie wulgarnie agresywnego. Ostrego i eleganckiego, lecz ze sportowymi akcentami. Takiego, który nie da sobie „dmuchać w kaszę”, jeśli chodzi o osiągi, a dodatkowo nie będzie absurdalnie mocnym autem, którym nie da się jeździć normalnie na co dzień. Wygląda wręcz trochę prosto i surowo, ale w tym minimalizmie jest metoda.
Choć to model AMG, to w tym przypadku zaprojektowano go bardziej „dla ludu”, pakując pod maskę 3-litrowy silnik i 367 koni mechanicznych. Wystarczająco, by zagwarantować sportowe emocje i pewność właściwie w każdym momencie prowadzenia (zwłaszcza z napędem na cztery koła), ale na tyle rozsądnie, by nie móc konkurować z samochodami typowo sportowymi.
A że w dziale Moto naTemat od samego początku unikamy stricte technicznych recenzji, Mercedesa C 450 AMG opiszemy niejako przez pryzmat szybkiej podróży, które mieliśmy okazję nim odbyć . Pojechaliśmy na weekend (a właściwie to na kilka godzin) do Wenecji, by stworzyć swojego rodzaju nietypowy „poradnik na weekend”.
Na 60 godzin, podczas których mieliśmy auto w redakcji, spędziłem w nim około 36. Całkiem spory wynik, wystarczający, by nie tylko się poznać, ale i polubić. Czy taka wariacka wycieczka jest warta zachodu? Zależy, jak bardzo otwarty jesteś, ile masz cierpliwości i czy sama podróż jest dla Ciebie równie dużą atrakcją, co miejsce docelowe. Bo – nie oszukujmy się – w tym przypadku chodziło głównie o podróż.
Dlaczego Wenecja? A dlaczego nie? Jest na tyle blisko, by móc skoczyć tam na weekend, a na tyle daleko, by zapewnić frajdę z podróży i pozwolić przenieść się na moment do innego świata. 1300 kilometrów jest do pokonania w około 13 godzin. Tyle zajęło to nam przy trzech kierowcach. To optymalna ilość, jeśli taką wycieczkę chce zrobić się „na jeden raz” i planując szybki powrót. Trasa biegnie przez Polskę, Czechy, Austrię i Włochy.
Po drodze można zahaczyć jeszcze Wiedeń, z którego my z braku czasu jednak zrezygnowaliśmy. Wspominamy go jednak jako jeden z najgorszych odcinków trasy – sporo remontów i utrudnień, choć „przelatywaliśmy” obok miasta.
Weekend był akurat w Polsce deszczowy, więc ciekawie można było obserwować, jak z każdym kilometrem bliżej granicy austriacko-włoskiej zmienia się pogoda. W ciągu właściwie kilku chwil pokładowy termometr pokazywał 10 stopni Celsjusza różnicy.
W środku spore zaskoczenie. Tak – jest tam dużo miejsca, więcej niż można by się spodziewać, biorąc pod uwagę, że to C-klasa. Komfort podróży jest zbliżony do tego, co oferuje nowa klasa E. Dorosły i postawny pasażer (180-185 cm, 85kg) mieści się bez problemów na każdym z miejsc. Jeśli gdzieś może zabraknąć miejsca, to ewentualnie „od góry”. Tylna kanapa całkiem nieźle nadaje się też do spania.
Sportowe są także same fotele. „Kubełki”, które dostajemy w C 450 AMG cieszą nie tylko oko, ale i ciało. Po tylu przejechanych kilometrach nic nikomu w kościach nie strzelało. Było wygodnie, a postoje robiliśmy tylko na tankowanie i rozprostowanie kości, potrzebne niezależnie od tego, jak wygodne są fotele. Niewygodne były za to przyciski do regulacji foteli. Zamontowano je wyjątkowo niefortunnie i trzeba było mocno nagimnastykować się z wciskaniem dłoni między fotel a drzwi, by do nich dotrzeć.
C 450 AMG na zewnątrz nie krzyczy tak bardzo, jak robi to w środku. Tutaj jest już odważniej. Czerwone pasy ostatni raz widziałem w Porsche, tutaj dostajemy podobne. Do tego czerwone akcenty porozrzucane wewnątrz auta, mięsista kierownica AMG i wykończenia udające włókna węglowe. Te ostatnie sprawdziły się wyjątkowo dobrze, bo nie tylko fajnie wyglądają, ale są praktyczne. W innych modelach środkowy panel był po prosty czarny plastikowy, w efekcie czego po kilku chwilach nosił masę śladów odcisków palców. Tutaj tego nie było.
Jeśli miałbym się czepiać, to ciągle do tego samego. Ekranu, który wygląda trochę jak przyczepiony na siłę tablet, ale niestety nie można go kliknąć, oraz touch-pada i ukrytego pod nim pokrętła. Niewygodne za każdym razem tak samo, choć ładnie wyglądające. Nie narzekałbym na gigantyczny podwójny panel multimedialny, który jest dostępny w E-klasie.
Z Warszawy wyjechaliśmy w piątek chwilę po północy. Polski odcinek przejechaliśmy o tej porze bez żadnych problemów, jedynie deszcz dawał się trochę we znaki. Planując taki wyjazd, warto jednak ruszyć trochę wcześniej. Tak, by – licząc 13 godzin na podróż – na miejscu być ok. 9-11 rano. Akurat starczy czasu, by po pracy skoczyć do domu i przygotować się do wyjazdu. Ruszając jednak ok. 20-21, trzeba się liczyć z nieco większymi korkami.
Mimo że pod maską mamy niezłego rumaka, spalanie nie wykończy właściciela. W całej trasie, pokonywanej także szybszymi prędkościami, samochód spalał pod 10l/100 km w trybie ekonomicznym. Całkiem nieźle. Warto jednak uważać na to, gdzie tankujemy. W okolicy włosko-austrackiej granicy paliwo było o ok. 40 eurocentów droższe! To naprawdę duża różnica na jednym litrze. Nacięliśmy się na to w jedną stronę, ale już wracając zajechaliśmy tam tylko na małe tankowanie, które wystarczyło na dojazd gdzieś, gdzie ceny będą bardziej ludzkie.
Trasa w zdecydowanej większości prowadzi przez rozsądne i dobre drogi. Nie licząc kilku remontowanych odcinków, „leci się” dwupasmówką lub autostradą. Jeśli trafiamy na jeden pas, to rekompensują to fenomenalne widoki góry w Austrii i we Włoszech. Tylko patrzeć i sprawdzać na co stać auto (o tym za chwilę).
Na płatną autostradę z bramkami wpadamy dopiero we Włoszech i tam, jadąc do samej Wenecji, płacimy za przejazd ok. 18 euro. Wcześniej musimy kupić też winiety za kilkadziesiąt złotych w Czechach i Austrii. Cały koszt paliwa, opłat z autostrady oraz parkingu w centrum Wenecji, to ok. 1350 zł. Trzeba do tego doliczyć jakieś jedzenie i napoje, choć budżetowa wersja może obejmować prowiant wzięty z Polski. O dziwo, na trasie można spotkać całą masę aut z polskimi „blachami”.
Testowana C 450-tka jechała fantastycznie. Z napędem na obie osie dawała kierowcy wyjątkową pewność, a kręte górskie trasy dawały możliwości do jej sprawdzenia. Nie było niespodzianek przy agresywniejszym przyspieszaniu czy wchodzeniu w zakręty. Auto stabilnie sunęło po asfalcie, a każdy kolejny zakręt był przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.
Trzy wymowne literki w nazwie tj. AMG tworzą z automatu pewne oczekiwania. C 450 spełnia je z nawiązką, nie tylko jeśli chodzi o jeżdżenie, ale i brzmienie. Standardem jest świetnie brzmiący i "strzelający" sportowy wydech, a dokładając kilka dodatkowych tysięcy dostajemy układ wydechowy AMG Performance, który pozwala kierowcy regulować głośność specjalnym przyciskiem.
W samej Wenecji możecie zaparkować blisko historycznego centrum, ale to wydatek rzędu 15-20 euro. Sporo, ale jeśli jest to szybki strzał, warto zainwestować, by nie tracić czasu. Trzeba się jednak liczyć, że Wenecja o tej porze roku jest po prostu zajechana przez turystów. Nie licząc niektórych bocznych uliczek, wszystkie główne są dosłownie zalane przez tłum ludzi. O placu św. Marka nie wspominając.
Dla odreagowania można skoczyć na oddalone o kilkadziesiąt kilometrów plaże np. do Lido di Jesolo, gdzie można szybko się przekąpać i posiedzieć chwilę na piasku. Są prysznice, więc można zmyć potem z siebie słoną wodę i zupełnie na świeżo wsiąść w podróż powrotną. My z powrotem w Polsce byliśmy już o 10.00 rano w niedzielę.
A sam samochód? Choć spędziliśmy razem zaledwie kilkadziesiąt godzin, to poznaliśmy się nad wyraz dobrze. To jedno z najfajniejszych aut, którymi miałem okazję jeździć. Satysfakcjonuje i wyglądem, i osiągami. Mimo sportowego charakteru, nadaje się do zwykłej, codziennej jazdy. Jestem pewien, że nie rozczaruje kierowców, którzy może nie chcę zwracać wielkiej uwagi na ulicy, ale oczekują pewnego dreszczyku emocji na samą myśl o swoim samochodzie. Ceny startują od ok. 280 tys. złotych, ale testowana wersja kosztowała już gruuuuubo ponad 300 tys. złotych.