Pamiętacie klimat letnich kolonii, kiedy opiekunki przymykały oko na to, że maluchy jeszcze nie śpią, bo tak fajnie siedzi się przy ognisku...? Były kiełbaski na samodzielnie wystruganym kiju, zwykle najprzystojniejszy chłopak z obozu miał gitarę. Wszyscy, choć daleko od domu, czuli się jak u siebie. Chciałoby się wrócić do tamtych czasów... Znów poczuć swojsko i beztrosko wśród nowych znajomych z mazurskim krajobrazem w tle.
A może tęsknie wzdychacie do obrazków rodem z planu filmowego? Jacht, lazurowe morze, kolorowe drinki, nadmorskie maleńkie miasteczka na horyzoncie, palmy i latynoskie rytmy? Obie wersje wakacyjnego scenariusza wydają się absolutnie odległe, wręcz nieosiągalne. Pierwsza, bo takie czasy już minęły. Druga, bo was na to nie stać. Zgadłam? Nawet nie wiecie, jak bardzo się mylicie...
Żeglowanie na Mazurach
- Wakacje spędzamy w kilkuosobowej ekipie. Pakujemy się w auta, jedziemy do naszej bazy wypadowej, czyli wcześniej upatrzonej mariny. Tam zostawiamy samochody. Co roku odwiedzamy kilkanaście nowych miejsc na Mazurach. Codziennie zostajemy w innej na noc – opowiada Przemek. - Obieramy też różne kierunki podróży. Jeździmy na tydzień. To, ile zdążymy zwiedzić zależy głównie od wiatru. Kiedyś pojechaliśmy we wrześniu i w jeden dzień przepłynęliśmy odległość od Węgorzewa do Giżycka – dodaje.
Brzmi świetnie, dlatego pierwsze moje pytanie – pieniądze. - My za tydzień pływania w 6 osób płacimy łącznie 2200 zł. Na pokładzie mamy toaletę, aneks kuchenny z garnkami, zastawą i sztućcami. W przeliczeniu na osobę wychodzi ok. 50 zł. Daj mi alternatywną formę spędzania wakacji, podczas których za te pieniądze zobaczę kilka miejscowości i nieskończoną ilość brzegów i dzikich plaż - mówi Przemek.
Trudno się nie zgodzić. Za możliwość zwiedzenia nieograniczonej liczby miejsc, w porównaniu z cenami noclegów w hotelach czy pensjonatach, to naprawdę niewiele.
Ale łódki, zupełnie tak jak hotele, zróżnicowane są ze względu na swój standard. Jeśli chcecie pływać na wypasie pomyślcie o jachcie o nazwie Dreamer. Mierzy on 32 stopy i spokojnie pomieści 10 osób. Luksusy jakie zapewnia to toaleta, lodówka, telewizor i wygodny nocleg w zamykanych sypialniach. Dreamer jest popularnym wyborem mazurskich żeglarzy, ponieważ jego cena, choć jedna z najwyższych wśród łódek do wypożyczenia, w porównaniu z wygodnym apartamentem w mazurskim kurorcie jest zabawnie niska. W najwyższym sezonie za wypożyczenie Dreamera zapłacimy 600 zł za dobę. W przeliczeniu na osobę wychodzi więc 60 zł. Za takie pieniądze będzie wam bardzo ciężko znaleźć na Mazurach nocleg bez rezerwacji z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. No i siedzicie w jednym miejscu, a łódką jesteście w stanie dopłynąć gdzie tylko chcecie.
Do ceny wynajmu łódki trzeba doliczyć cenę cumowania, podłączenia prądu czy korzystania z łazienek i te koszta również zależą od portu. W tych większych jest oczywiście drożej. Ale można też nie płacić nic lub naprawdę niewiele wybierając miejsca na dziko lub pół-dziko. Cumowanie na dziko polega po prostu na wybraniu kawałka przestrzeni gdziekolwiek, gdzie można wpłynąć i zacumować łódkę. Jednak zanim zdecydujecie się na tego typu formę spędzania wakacji zorientujcie się gdzie są i jakie mają regulaminy rezerwaty przyrody – na Mazurach jest ich naprawdę sporo.
Z kolei miejsca nazwane przez moich bohaterów "pół-dzikimi" to mini-porty, czyli zorganizowane do cumowania miejsca, czasem z zapewnionymi sanitariatami i źródłem prądu. - Na pół-dziko jest o tyle fajniej, że jeśli chcesz rozpalić ognisko to wiadomo gdzie można to zrobić, żeby było bezpiecznie, a jeszcze ci zaproponują taczkę drewna za 20 zł – dodaje Przemek.
Finansowo opłaca się więc bardzo. Ale czy taka forma wakacji jest dla każdego? Moi rozmówcy twierdzą, że tak. - Moim zdaniem na żaglach poradzi sobie każdy. Rodzice z dziećmi, osoby starsze, tym bardziej młodzi ludzie. Jednak nie polecam nikomu wypływać w pierwszy rejs bez osoby z patentem w ekipie (w świetle prawa jest to możliwe – przyp. red.) – mówi Kuba. - Jeśli nigdy się nie pływało nie ma się świadomości jak łatwo o wypadek. Na pokładzie musi być chociaż jedna doświadczona osoba, która będzie zarządzać załogą, a w razie kryzysu będzie wiedziała co robić – dodaje.
Na Mazurach jest dobry system ostrzegawczy. W obojętnie jakim jesteście miejscu, powinniście widzieć chociaż jeden słup, który wyposażony jest w światła. Ich częstotliwość mrugania przepowiada pogodę. Im ona większa, tym burza jest bliżej. - I lepiej z tym nie igrać. Nie zdarzyło nam się, by ten system się pomylił, za to zdarzyło się, że ledwo dopłynęliśmy do brzegu kiedy rozpętała się wichura. Byłem na Mazurach podczas szkwału, kiedy na jeziorach zginęło 13 osób. To się tylko tak wydaje, ale wiatr przychodzi nagle i bywa tak silny, że z łatwością wywraca łódki jedna po drugiej – opowiada Przemek.
Co robić? W razie wichury jak najszybciej uciekać do brzegu, w razie burzy powyłączać telefony komórkowe – to one ściągają pioruny. - Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że spływaliśmy w koszmarnie trudnych warunkach. Wiatr przyszedł znikąd. Mieliśmy 200 metrów do brzegu i nikt nie zastanawiał się nad tym czy łódce się coś stanie. Nie patrzyliśmy na korzenie, mielizny itd. Po prostu za wszelką cenę chcieliśmy dostać się na ląd – wspomina Dagmara.
Na pytanie o plusy wakacji na żaglówce, mają tyle do powiedzenia, że zaczynają się przekrzykiwać. Po pierwsze: mówi się, że na Mazurach jest tłok i nie ma już dzikich, nieodkrytych miejsc. Żeglarze wiedzą, że jest inaczej. - Na Mazurach jest mnóstwo zakamarków, gdzie inaczej niż łódką się nie dostaniesz. Jeziora otaczają gęste lasy, brzegi są zarośnięte, nie ma tam żadnej plaży, nawet ścieżki. To uczucie, kiedy dopływasz w miejsce, w którym masz wrażenie, że nikt przed Tobą nie był jest naprawdę niezwykłe - mówi Przemek.
Po drugie: etykieta żeglarska i integracja. Moi rozmówcy nie pamiętają sytuacji konfliktowych, za to jak z rękawa sypią anegdoty o tym, jak często ekipa z innej łódki pomogła im zacumować, czy przygarnęła ich do swojego ogniska. - Świetne na Mazurach jest to, że ludzie spędzają czas razem tak, jakby znali się od lat – mówią.
- Na żaglach 24 godziny na dobę jesteś wśród ludzi. Dlatego jeśli zbieracie ekipę na jacht, dobrze by było gdybyście byli ze sobą w na tyle bliskich relacjach, żeby nie krępować się milczeć parę godzin w swoim towarzystwie lub głośno mówić o wstydliwych dolegliwościach – mówi Karolina. Ale jest też alternatywa. Nie brakuje samotnych żeglarzy lub małżeństw, które w poszukiwaniu spokoju wypożyczają łódkę i ruszają w rejs.
Co więcej, żeby jechać na żagle nie trzeba się specjalnie przygotowywać. Wyposażenie plecaka powinno przypominać wyposażenie pod namiot, czyli poza standardowym bagażem należy pamiętać o latarce (najlepiej czołówce), nieprzemakalnej odzieży i jedzeniu na zapas. Zwłaszcza jeśli nie planujecie przystanków w miejscach, gdzie będzie można sprawnie uzupełnić zapasy. Przyda się również power bank i... gitara! - Gitar na Mazurach jest tyle co ludzi! Non stop śpiewamy i nikt nie potrzebuje do tego alkoholu.
Minusy? Aby wakacje na żaglach się udały, potrzebne jest szczęście do pogody. Bo kiedy pada pojawia się problem. Podczas pływania nie siedzi się w kajucie, więc albo mokniemy, albo inwestujemy w osłony przeciwdeszczowe, które sprawdzają się tylko jeśli deszcz nie zacina pod kątem.
Poza tym trzeba pamiętać, że to aktywny sposób spędzania czasu. Wygody rozumianej jako leżenie na leżaku cały dzień z możliwością wskoczenia do chłodnej wody w każdej chwili, na małym jachcie nie uświadczycie. - Po tygodniu na łódce przyda się kolejny tydzień wakacji na lądzie. Fizycznie jest się wykończonym, ale nigdzie tak jak podczas żeglowania nie odpoczywa psychika. – mówi Karolina. - Ja nie mam czasu zerknąć w telefon, a co dopiero myśleć o tym, co dzieje się na skrzynce mailowej czy w pracy. Dla mnie to jest prawdziwy i jedyny reset.
Na portalu www.ahoj.pl czarter najtańszej łódki kosztuje 230 zł za dobę. Jednak wypożyczając taki egzemplarz musimy liczyć się z tym, że miejsca będzie niewiele, a w kajucie nie wyprostuje się nawet niska dziewczyna. Najdroższa łódka na tym samym portalu kosztuje 1090 zł za dobę. Pomieści 10 osób, a w jej wyposażenie wchodzi nawet ogrzewanie.
Jeśli wybieracie się na żagle, dostosujcie swoje wymagania do pory roku. Jeśli chcecie pływać dłużej w ciągu dnia wybierzcie się na Mazury na początku lipca. Mimo że w sierpniu dzień jest niezauważalnie krótszy, to na żaglach ta zmiana bardzo daje się we znaki.
Jeśli chcecie zatrzymać się w dużym porcie, macie szansę, że jeszcze ok. godz. 18.00 znajdziecie wolne miejsce. Jednak jeśli wolicie odludne miejsca, to lepiej pomyśleć o cumowaniu wcześniej.
Większe odległości pokonuje się poza sezonem. Oprócz tego, że we wrześniu czy w maju lepiej wieje to na kanałach nie ma ścisku, więc nie traci się czasu na stanie w kolejkach.
Dziś żeby wypożyczyć małą łódkę nie trzeba mieć nawet patentu. Jednak ci, którzy mają już doświadczenie w pływaniu twierdzą, że to zbyt duże ryzyko.
Jeśli łódka ma pojemność od 6 do 8 osób zdecydowanie wygodniej będzie zapakować się na nią mniejszą ekipą. Nie chodzi tylko o nocleg, ale o przebywanie na jachcie w dzień. Na łódce tej wielkości zwyczajnie brakuje miejsca, by 8 osób mogło wygodnie pływać i cieszyć oko mazurskim widokiem.
W każdej łódce jest miejsce na chemiczną toaletę. Można ją wypożyczyć razem z łódką. To rozwiązanie pozwala na zgodne z ekologią i kulturą osobistą spędzać na jachcie długie godziny, bez przepłacania (końcowe czyszczenie toalety kosztuje ok. 170 zł).
Nie bierzcie ręczników frote. O wiele lepiej sprawdzą się takie z mikrofibry. Szybciej schną i zajmują mniej miejsca w plecaku.
Żeglowanie na morzu
Spotykając się z ludźmi, którzy opowiedzieli mi o żeglowaniu na Mazurach, wiedziałam czego się spodziewać. To moi znajomi, wiem jakiego oczekują standardu, jak lubią wypoczywać. Natomiast przyjeżdżając do pana Maksymiliana czekała mnie niespodzianka. Spotykamy się u niego w domu, który robi wrażenie bardzo przyjemne – to zadbany, ładnie urządzony dom, na dużej zielonej działce. Sam pan Maksymilian to skromny miły człowiek. W każdym razie – fortuny po nim, ani po tym miejscu nie widać.
- Bo na żeglowanie po ciepłych morzach i odległych krajach nie trzeba mieć dużo pieniędzy. Na pewno o wiele mniej, niż gdyby chciało się te wszystkie miejsca odwiedzić nocując w hotelach i podróżując samolotem czy nawet autem – mówi pan Maksymilian.
Za dwa i pół tygodnia rejsu wokół Wysp Kanaryjskich w lutym pan Maksymilian i jego rodzina zapłacili ok. 3,5 tys. zł za osobę łącznie z jedzeniem, przelotem w obie strony, wypożyczeniem łódki, cumowaniem i zwiedzaniem każdego miasta, w którym się zatrzymali. Jacht, który wynajęli wyposażony był w dwie toalety, aneks kuchenny z lodówką i kuchenką. Mierzył ponad 11 metrów. Za te pieniądze owszem, można Wyspy Kanaryjskie odwiedzić, ale w formie last minute na 6 dni, a zobaczymy tylko jedno miejsce. Często niestety tylko hotel, który wybierzemy i okolice, bo podróżowanie na dalsze odległości też kosztuje.
Słuchając z uwagą finansowych warunków pływania po ciepłych morzach, oglądam pamiątkowe filmy z wakacji ekipy pana Maksymiliana. Słońce, palmy na horyzoncie, srebrzyste fale, cichy szum morza, w tle oddalający się bajeczny widok portu w Palermo. Za chwilę okrzyki radości - kamera schodzi na delfiny płynące na równi z ich łódką... i nie mogę w to uwierzyć! Jedna przeciętna pensja na osobę za wrażenia, które wyglądają jak plan filmowy komedii romantycznej?!
- Opłynęliśmy akwen Morza Śródziemnego, byliśmy w Maroko i na Morzu Północnym. Zdarzyło nam się wypływać z Polski jachtem, który nazywa się "Stary" i już dwa razy opłynął kulę ziemską. My zwiedziliśmy nim fiordy norweskie. Teraz wybieramy się do Australii – mówi spokojnie pan Maksymilian. I dodaje po chwili – Jestem pewien, że każdy kto popłynie raz, nie będzie chciał inaczej spędzać wakacji. Moja żona w tym roku pierwszy raz od dwudziestu lat namówiła mnie na last minute. Dało się wytrzymać, ale w ciągu sześciu dni zaliczyliśmy na miejscu trzy rejsy jednodniowe.
Ale luksus odwiedzania w ciągu jednych wakacji kilku wysp czy nawet kontynentów nie jest taki prosty jak żeglowanie na Mazurach. Przede wszystkim znacznie bardziej wymagająca jest obsługa łódki. Aby 9-osobowa ekipa była na jachcie bezpieczna najlepiej, by uprawnienia miały 3 osoby. Oczywiście, jeśli wybierzemy małą łódkę, kilkumetrową i wsiadamy na nią w cztery osoby wystarczy jedna osoba ze standardowym patentem. - Dla mało doświadczonych polecam wybrać w miarę bezpieczną okolicę. Na pierwsze rejsy doskonale sprawdzi się Chorwacja. Adriatyk jest raczej spokojny, choć nam zdarzyło się zaliczyć tam porządny sztorm. Mimo to było bezpiecznie, bo gdyby cokolwiek się działo w ciągu kilku godzin zawsze możemy znaleźć się na lądzie, ponieważ Adriatyk usiany jest wyspami. Także maleńkimi i całkiem dzikimi – mówi pan Maksymilian.
I choroba morska daje się we znaki. - Jak to się mówi, każdy ma swoją długość fali. Ja prócz jakichś delikatnych zaburzeń równowagi nie odczuwam nawet dużego sztormu. Ale mamy koleżankę, która z nami pływa i bardzo cierpi. Mimo to jeździ i za każdym razem, gdy kończymy rejs twierdzi, że było warto – dodaje pan Maksymilian.
Najdłuższy rejs ekipy pana Maksymiliana to podróż z Sycylii na Malagę. - Byliśmy w morzu dwa i pół dnia, ale to był rekord prędkości. Wiało tak bardzo, że podarło nam żagle, myślę, że siedem w skali Beauforta było na pewno. Potem wróciliśmy do Palermo, opłynęliśmy Wyspy Liparyjskie i z powrotem. To jest rejs, który normalnie można zrobić w 4 tygodnie, a nam udało się w dwa – opowiada pan Maksymilian.
Ekipa pana Maksymiliana przyjęła taktykę pływania głównie nocami po to, by za dnia zwiedzać lądy. - Naszych załogantów codziennie budzi inny port. I to lubimy najbardziej, bo nigdy do końca nie wiadomo dokąd uda nam się dopłynąć. Z reguły realizujemy nasz plan, ale wiele zależy od tego w którą stronę wieje. Często zdarza się, że spontanicznie cumujemy tam gdzie jest ładnie, czasem zostajemy na dłużej niż zakładaliśmy – opowiada pan Maksymilian.
Pływanie nocami ma jednak swoje minusy. Trzeba być bardzo ostrożnym. Na pokładzie są dwie osoby – kapitan i jeszcze jeden patentowany żeglarz. Reszta śpi. Jeśli są dobre warunki, zmieniają się co cztery godziny. Jeśli kiepskie, co dwie. Pływanie nocą wiąże się z tym, że trzeba się zabezpieczyć liną i mieć na sobie kapok. - Kiedyś robiliśmy test i wyrzuciliśmy za burtę koło ratunkowe. W kilka sekund staje się niewidoczne, jeśli się wypadnie, nie ma szans dogonić łódki – mówi pan Maksymilian. - Poza tym jest mnóstwo sytuacji, których nie da się przewidzieć, dlatego nie polecam pływać z jednym żeglarzem na pokładzie. Jeśli ktoś chce żeglować, a dopiero zaczyna, niech pojedzie na Mazury – dodaje.
Zachowawczości nie ma się co dziwić. - Kiedyś w nasz jacht uderzył piorun. Widzieliśmy jak błyskawice gotują się w wodzie i nagle usłyszeliśmy syknięcie. Zgasła nam nawigacja i wszystkie komputery. Po chwili wszystko wróciło do normy, ale przeżyliśmy chwile grozy – opowiada pan Maksymilian.
Na morzu, podobnie jak na jeziorach, pływających obowiązuje etykieta i integracja. W praktyce oznacza to, że każdy każdemu pomaga i nikt do nikogo nie mówi per "pan". - Jeśli smykom nie przechodzi przez gardło mówienie do nas per ty, to pozwalamy mówić do siebie co najwyżej "wujku" – śmieje się pan Maksymilian.
Według żeglarzy, z którymi rozmawiałam łódki rozkochują w sobie każdego, kto zdecyduje się na tą formę wakacji. - To wkręca jak narty – jak raz załapiesz, to już po tobie. Nie ma wakacji bez żagli - mówi Karolina. Z kolei pan Maksymilian na pytanie o życie na morzu wzdycha i po chwili odpowiada rozrzewnionym tonem: - Wiele razy rozważałem kupno własnego jachtu. Zawsze marzyłem o tym, by na starość, gdy już będę na emeryturze, kupić jacht i zamieszkać na nim. Ale to jest szaleństwo. Utrzymanie własnego jachtu to bardzo duże koszta. O ile na wakacje na jachcie można uzbierać bez większego problemu, tak życie w ten sposób jest bardzo drogie. Strasznie tego żałuję...
Jeśli macie ochotę popłynąć na morski rejs, szukajcie ogłoszeń o zorganizowanych wycieczkach, przykładowo na stronie www.zeglarskaprzygoda.pl.
Ponadto, często zdarza się, że ekipy pływające prywatnie, tak jak pan Maksymilian, potrzebują załogantów. Wówczas ogłaszają się na forach żeglarskich.
Aby popłynąć samodzielnie małą łódką wystarczy wam zwykły patent żeglarski. Jednak jeśli chcecie się wybrać większą ekipą, potrzebny będzie też patentowany sternik. Ostatnim, najwyższym stopniem żeglarskich uprawnień jest kapitan.
napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl