logo
fot. materiały promocyjne

a

REKLAMA
„Dumni i wściekli” reż. Matthew Warchus, Francja, Wielka Brytania, 2014
/ fot. materiały promocyjne
Geje i lesbijki protestujący ramię w ramię z górnikami przeciwko Margaret Thatcher zamykającej kopalnie? Nie, to nie skecz Monty'ego Pythona, ale film oparty na faktach. Grupa aktywistów LGBT z Londynu poruszona losem strajkujących górników organizuje zbiórkę pieniędzy i jedzie im je przekazać. Szok kulturowy towarzyszący zetknięciu kolorowych i wyzwolonych seksualnie bywalców klubów z wyznającymi tradycyjne wartości prowincjuszami przemienia się we wzajemną ciekawość, a potem w prawdziwą przyjaźń. Szalony, zabawny i wzruszający, podniesie na duchu wszystkich tych, którym robi się słabo od czytania nienawistnych komentarzy w sieci. W jedności siła!
„Smażone zielone pomidory” reż. Jon Avnet, USA 1991
/ fot. materiały promocyjne
Eveline jest kobietą po pięćdziesiątce, która swoje życie uważa za skończone, a smutki zajada pączkami. Od czasu do czasu odwiedza w domu starców krewną. Pewnego dnia poznaje tam staruszkę, która opowiada jej historię przyjaźni dwóch kobiet, które w latach 20. prowadziły na amerykańskiej prowincji restaurację (serwującą tytułowe pomidory). Historia walki z przeciwnościami niemającej szczęścia do mężczyzn, delikatnej Ruth i tyle nieposkromionej, co szalonej Idgie porusza w zasiedziałej gospodyni domowej nieznane jej wcześniej nuty. Eveline nie chce być już niewidzialną, potulną grubaską, która spełnia oczekiwania wszystkich wokół z mężem na czele. To historia o niezwykłej sile opowieści, idealna do obejrzenia w towarzystwie mamy i babci. Poprawia humor międzypokoleniowo.
„Chce się żyć” reż. Maciej Pieprzyca, Polska 2013
/ fot. materiały promocyjne
Zwyczajnej rodzinie mieszkającej na osiedlu z wielkiej płyty rodzi się trzecie dziecko – Mateusz (w tej roli Dawid Ogrodnik). Okazuje się, że ma rozległe porażenie mózgowe. Nie jest się w stanie poruszać, mówić, nie potrafi samodzielnie jeść, lekarze diagnozują upośledzenie umysłowe. Tyle, że się mylą, chłopak mimo że nie panuje nad swoim ciałem jest ponadprzeciętnie inteligentny i doskonale rozumie wszystko, co się wokół niego dzieje. Nie brzmi zbyt pozytywnie? To tylko pozory. Wszyscy moglibyśmy uczyć się od bohatera pogodnego stoicyzmu.

Dzięki głosowi płynącemu z offu dowiadujemy się co sądzi o otaczającym go świecie komentowanym z ironicznym poczuciem humoru, a także, że fascynują go kobiece biusty i astronomia... Pewnego dnia psycholog w ośrodku, w którym przebywa dwudziestokilkulatek odkrywa, że umysł chłopaka, wbrew diagnozie sprzed lat pracuje sprawnie. Po latach Mateusz wreszcie może skomunikować się ze światem, który uważał go za roślinę. Ciepłe światło, muzyka przywodząca na myśl soundtrack z „Amelii”, pokazywanie niepełnosprawności bez patosu czy współczucia nadają tej opartej na faktach historii magii. Jeśli bohaterowi „chce się żyć”,musi chcieć się i nam, to konkluzja narzucająca się po obejrzeniu fabuły Pieprzycy.
„W głowie się nie mieści” reż. Pete Docter, USA 2015
/ fot. materiały promocyjne
Co musi się stać, żeby zachwyceni krytycy zgotowali wysokobudżetowej produkcji w Cannes owacje na stojąco, a ludzie, którzy zabrali na film swoje dzieci opuszczali sale kinowe ocierając ukradkiem łzy? Recepta jest zaskakująco prosta – chodzi o prawdziwe emocje. Pojawiają się one w filmie jako pełnoprawni bohaterowie sterujący życiem 11-letniej Riley z centrum dowodzenia. Radość, Strach, Gniew, Odraza i Smutna mają pełne ręce roboty, kiedy dziewczynka przeprowadza się z rodzicami do San Francisco i musi mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Film studia Pixar to majstersztyk przedstawienia złożoności emocji w mądrej, choć prostej bajkowej formie. Uczy dzieci i przypomina dorosłym, że wszystkie emocje są dobre. Smutek jest potrzebny, żebyśmy pełniej czuli radość, a strach chroni nas niekiedy przed niebezpieczeństwami. Banały? Owszem, podobnie jak myśl, że niesamowicie jest być człowiekiem, kołacząca w głowie na długo po seansie
„Tamara i mężczyźni” reż. Stephen Fears Wielka Brytania 2010
/ fot. materiały promocyjne
Lekka, zgrabna komedyjka podlana brytyjskim poczuciem humoru nie tyle podniesie was na duchu, co poprawi humor. Główna bohaterka, Tamara, wraca po latach do rodzinnego miasteczka na prowincji i natychmiast staje się sensacją. Głównie ze względu na świeżo zoperowany nos, który z brzyduli przemienił ją nagle w kobietę, która nie może się opędzić od mężczyzn. Nie są to jednak lokalni rolnicy, a przynajmniej nie tylko, bowiem w miejscowości znajduje się dom pracy twórczej zamieszkiwany przez głowiących się nad nowymi powieściami literatów. Tamara staje się dla ich głodnych pożywki głów postacią rozwiązłej femme fatale, a w miasteczku rozpoczynają się zaloty (przeważnie) podstarzałych amantów. Wszystko gmatwa dodatkowo Jody, nastolatka zazdrosna o romans Tamary z pretensjonalnym piosenkarzem emo. Lekkie, łatwe, przyjemne, a przy tym niegłupie.
„Sugar Man” reż. Malik Bendjelloul, Szwecja, Wielka Brytania 2012
/ fot. materiały promocyjne
Czego by nie mówić o Oscarach, filmy, które otrzymują statuetkę dla najlepszego dokumentu to produkcje, które podobają się nawet widzom, którzy ostatnie podejście do kina dokumentalnego zaliczyli na lekcji biologii. Taki jest też w przypadku „Sugar Mana”. Bendjelloul opowiada historię kultowego w RPA muzyka, którego piosenki w latach 70. okupowały tamtejsze listy przebojów i do dziś umie je zanucić każde dziecko. Co ciekawe, Rodriguez wydał obie płyty w Stanach i mimo że producenci wróżyli mu karierę na miarę Boba Dylana, spotkały się z całkowitym brakiem odzewu, a muzyk zapadł się pod ziemię. Reżyser sprawdza kolejne, często prowadzące na manowce tropy. W końcu udaje mu się spotkać z Sixto, który opowiada mu swoją historię. Jednak Bendjelloul też ma mu coś do powiedzenia...Pracujący przez lata na budowie Rodriguez nie ma pojęcia, że ktokolwiek poza garstką melomanów go kojarzy, a co dopiero, że istnieje kraj, gdzie nie ma osoby, która nie znałabym napisanych przez niego przed ponad czterdziestoma laty słów.
„Służące” reż. Tate Taylor, USA 2011
/ fot. materiały promocyjne
Pastelowe lata 60., do domu rodzinnego na południu Stanów wraca z college'u Skeeter, która ma odbyć staż w lokalnej gazecie. Dziewczyna chce sprawić przyjemność matce, którą martwi fakt, że córka nie ma narzeczonego. Chodzi więc na przyjęcia organizowane przez swoje niegdysiejszych koleżanki z liceum, które zdobyły najlepsze lokalne partie i założyły rodziny. Dla tych perfekcyjnych pań domu oprócz dekorowania domów i dbania o urodę ważną rozrywkę stanowi narzekanie na czarne służące. Wychowana przez czarnoskórą nianię Skeeter nie może patrzeć na hipokryzję dawnych przyjaciółek, które upokarzają na każdym kroku wychowujące ich dzieci i gotujące im obiady kobiety. Postanawia napisać reportaż, w którym opowiada o białych kobietach z perspektywy niesłuchanych pomocy domowych. Nie zdaje sobie sprawy, że tym samym włącza się do walki nie tylko o równouprawnienie czarnych, ale i o szacunek do drugiego człowieka. To pełen emocji film, który bawi i wzrusza, ucząc tolerancji lepiej niż najbardziej merytoryczny felieton.
„Czas na miłość” reż. Richard Curtis, Wielka Brytania 2013
/ fot. materiały promocyjne
Curtis odpowiada za takie klasyki gatunku jak „Dziennik Bridget Jones” czy „Cztery wesela i pogrzeb”, ale to właśnie „Czas na miłość” jest jego najromantyczniejszym filmem o najsubtelniejszym humorze. Tim w dniu swoich 21. urodzin dowiaduje się od ojca o niezwykłej przypadłość wszystkich mężczyźni w jego rodzinie, którzy mogą podróżować w czasie w obrębie swojego życia. Kiedy jakiś czas później chłopak zaczyna niezbyt fortunnie rozmowę z podobającą mu się dziewczyną, postanawia wypróbować umiejętność. Z pełnej nieporozumień wymiany myśli robi pełnoprawny podryw i dubluje jeszcze kilka szczegółów (między innymi nieudany pierwszy raz), rozkochując w sobie Mary. Zapomina jednak, że zbyt często ingerując w przeszłość nieopatrznie może zmienić również przyszłość i stracić to, co zdobył. Mimo magicznej umiejętności bohatera i jego ojca, „Czas na miłość” to film o niebo prawdziwszy niż większość produkcji tego typu z kilku ostatnich lat. I pisze to przeciwniczka komedii romantycznych.
„Mała miss” reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris, USA 2006
/ fot. materiały promocyjne
Rodzina Hooverów postanawia spędzić razem wakacje, spełniając przy okazji marzenie 7-letniej Olive, o wystartowaniu w konkursie Małych Miss, odbywającym się w Kalifornii. W samochodzie na długie godziny są na siebie skazani nastoletni brat Olive, który po lekturze Nietzschego postanowił przestać się odzywać, dziadek usunięty z domu starców za narkotyki czy wuj-literaturoznawca, któremu psycholog poradził spędzić po próbie samobójczej trochę czasu z rodziną. Rozklekotaną furgonetką staje się poligonem rodzinnych animozji i pretensji, pełnym emocji, ale też czarnego humoru. Hooverowie nie są rodziną z reklamy płatków śniadaniowych, ale mimo to bardzo się kochają i wspierają. Bonusem jest zestawienie plastikowego świata konkursów dla dziewczynek z naturalną Olive, która nosi okulary, ma wystający brzuszek i brak jej doczepianych rzęs i włosów. Nie brak jej za to dopingu rodziny, kiedy musi pokazać się na tle wytresowanych do konkursów dziewczynek.

[block position="indent"]179111[/block]
/ fot. materiały promocyjne